Pan Tealight i Jaśnie Nieoświecony Ołtarz…

„Taaak…. kładź na mnie!!!

Kładź na mnie mięsiwa i czekolady. Dawaj przyprawy, słoniny, tłuste obiady, osełki dawaj, tłuszcze i tusze!!! Sery i mięsiwa, kwiaty chwilę zatrzymaj… Posoką mnie pomaziaj, otwórz dla mnie tętnice, ale i z żył mi nie żałuj, otwórz swoje czerwieni granice!!! Całą siebie mi oddaj, na zawsze i do końca, ale i reszty nie żałuj, nie odbieraj innym możliwości wytocznia sił na moje cudne porowatości. Dawaj mi serca, dopiero wyrwane, dawaj dawaj dawaj… ciasteczka owsiane? Oj nie, bez przesady, kurde!!! Dawaj tłuszcze, oliwą mnie smaruj! Oj tak, tu na brzeżku, no weź mi nie żałuj, no!!! Teraz pod paszkami… co ja nie mam paszek, mniejsza nadal mnie smaruj, dotykaj i pieść mnie. Potem słoninką, a nawet w galacie giczą, może też bigosem, taaak duchy dadzą się przebłagać bigosem i pomidorową z makaronem. Albo z ryżem może? Hmmm… Na co ja tak naprawdę mam dziś ochotę? Na dziewicę, czy KFC? A może jednak hamburgery z cebulką? A może frytki i szejki truskawkowe… a może pieczone… NIE!!! Niech będzie i szarlotka, niech będzie i sernik, a może i makowiec, a i może drożdżowe? Ajajajajjj i dużo kruszonki. I smalce z ziołami i świeżymi pajdami chelba mnie łachocz…

Moja granitowa szarość poroniona kryształkami granitów i ametystów woła ciebie. Popatrz, tutaj naznaczyli mnie wgłębieniami, jakby chcieli zachować nocne niebo w mojej twardości, na zawsze. Tutaj masz dłuższy rowek, uformowany tylko dla ciebie, dla twoich łez. A tam znowu, no czyż nie perfekcyjnie miejsce, by złożyć kości i inne dary. Srebra i złota, brązy i mosiądz… kamienie błyszczące, kamienie kruche, kamienie twarde. Perły i bursztyny. Pradawności wcale nie starsze niż ja, a jednak jakże bardziej czczone? Czyż to za sprawą mojej objętości?

Czy to dlatego, że jestem… duży?

Ale w końcu kochanego ciała… a może to odnosiło się do ofiar? Bo widzisz, miałam kiedyś taką zagrodę, taki zagajnik, budę drewnianą, ale ciepłą i suchą, a w niej słodkie, młodziutkie, tłuściutkie i różowe dziewice. Takie nie suszone na słońcu, nie cierpiące na nadmiar roboty. Krągłe takie… a jakie były utalentowane! Każda śpiewała albo tkała, przez co sklepik z pamiątkami też się świetnie prowadził. Z czasem wpadliśmy razem w tak rajcujące stosunki, że no… nie mogłem ich przyjąć, choć nalegały, choć rozgryzały skórę, przegryzały żyły i tętnice… Nie mogłem, nie chciałem być sam, po prostu. Nie pozwoliłem na ofiary i wtedy mnie przeklęły. Przeklęły mnie moje piękne, różowe, tłuściutkie, długowłose dziewice.

I wszystkie wyszły za mąż, a o mnie samym zapomniano. Zwyczajnie, po prostu. Już nikt nie składał ofiar, nie przynosił darów, nie uświęcał mnie obecnością, słowami i modlitwami. Zwyczajnie mnie zaczęli omijać i pokryłem się powoli porostami i grzybkami szarawo-grafitowymi. A strażniczką mojej samotności jest ta wielka sosna… ogromna, niczym sama klątwa… Dziwna, drażniąca, podobno to ona odstrasza wszystkim, ale komu tu wierzyć. Wiesz… z czasem dokonano nawet na mnie kastracji, ale powstrzymałem ich! Udało mi się!!!

Ale klątwa wciąż trwa.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2661 (2)

Z cyklu przeczytane: „Lot sowy” – … wspomnienie. Lata dziewięćdziesiąte zeszłego wieku, studia. Jedna z moich pierwszych serii fantasy. Zetknięcie się z tym, że można pisać tak, jakby wiek nie istniał, jakby nie było powiedziane, że ta książka jest od do… z wyobraźnią, a jednak trochę inaczej. Gdzie miłość, to zwykła sprawa nie bacząca na płeć, gdzie Towarzysz, to część duszy, a moc… cóż, jest różnorodna.

Z czasem udało mi się uzbierać całą, wydaną u nas, serię… a teraz do niej wracam. Bo „Lot sowy”, to opowieść, która ma niecałe dwadzieścia lat.

Początkowo, ot moja dusza spsuta mdłymi opowieściami o nastolatkach drgnęła, gdy zoczyła nader młodego bohatera, ale tylko na chwilę, strach, który mnie ogarnął ustąpił zaraz… Ciało, widać i mięśniowa pamięć istnieje dla książek, poznało rytm. Wbiło się w niego, wskoczyło na miejsce. Pozwoliło się zaskoczyć, przypomniało sobie zaprzeszłość… i rozpłynęło się. W historii cokolwiek prostej. Ot nie do końca finezyjnej, ale dobrze napisanej, pełnej szczegółów, które powinny nudzić, a jednak nic z tego… Od razu rozumiemy naszego młodego bohatera, pojmujemy jego ból i odosobnienie. Ale tak naprawdę czekamy na więcej, na magię…

Opowieść małżeństwa Lackey-Dixon jak zwykle z ławością odnajduje balans między męskim i żeńskim pierwiastkiem. Nic nie jest dla nich tematem tabu, a jednak… nic też nie jest ekshibicjonistycznie narzucone. Brutal jest brutalem, wojna złem, a magia, cóż, czymś, czego tak naprawdę nie ma. Za to jest świat fantastyczny, w którym wszystko jest możliwe, a przyjaźń pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem czymś, na co trzeba zasłużyć. Gdzie honor, to wciąż wymiar etyczny, a ludzie, ci świadomi, potrafią zmieniać wszystko… gdzie słabszym się pomaga, a od silnych oczekuje pomocy…

Piękna, może i miejscami utopijna, ale nie dajcie się temu zwieść, bo nagle może uderzyć. I wtedy… przestaniecie wierzyć w cokolwiek.

IMG_4923

Przyznaję…

… nie rozumiem owego wysokonoszącegobrodę mniemania o sobie tak zwanych blogerów. No nie rozumiem. Jakby kurcze każdy teraz był cholerną wyrocznią, modowym potentatem, świadomym tego kim mamy być, co czytać, jeść, jak się załatwiać… jak myśleć, co robić, gdzie i po co… Zauważyliście, że tych nauczycieli życia to kurcze teraz więcej, niż tych żyjących. Zresztą żyjący, jak ja, mają to gdzieś. Czasem tylko się zdziwimy, że robimy coś NOWATORSKIEGO!!! Ot czasu odkrywania tego, co dwadzieścia lat temu było w zwyczjaowym planie wychowawczym.

Tutaj też, bez urazy, ale ekspertów od życia mamy na pęczki. Właściwie ruszyć się nie można, by jakiś z krzakó nie wyskoczył. Ja cię nauczę żyć… bo na pewno robisz to źle!!! Ut wot i Matka Natura wkurwa zalicza kolejnego. Toć wyposażyła nas we wszystko. Bez urazy, ale to czego potrzebujecie to rodzice… tia, tak to się kiedyś nazywało. Rodzice. Ci co zrodzili, nie tylko ciało, duszę w nią wtłoczyli (of course zależnie od wierzeń, wiecie, jak kto tam sobie bożka jakiego czyci) ale i rozum wspomogli. Pamiętacie, że Babcie uczyły nas jak się modlić. Może i ja wciąż prosiłam o to, by nie iść jeszcze spać, ale jednak. Babcia pokazała jak i co przykładać na bubę i kuku, ale to rodzice mieli nas uczyć. Pierwsze litery, normy społeczne. Co wolno, a czego nie, a jak nie to klaps w pupsko. Albo jak uciekałeś dookoła stołu, to mogło się w końcu skończyć wielką śmiechawą. A najczęściej słowa: bo dostaniesz klapsa… rozwiązywały wszystko. Czy to był strach? Nie, raczej jakaś niedogodność. W końcu dzieciak wie, że oni powinni być mądrzejsi… problem w tym z naszymi czasami, że ostatnio jakoś rodzice nie istnieją. Oj tak, pewno, dokładnie wiem, że wszyscy są w pracy. Ale w takim bądź razie po co ci dziecko? I nie wciskajcie mi tutaj biologicznych uwarunkowań! Jak zwierz wie, że nie wykarmi dzieciaka, to je zjada… a wy? Czy wychowacie swoje dzieci, czy już teraz mam się bać kolejnych, młodocianych przestępców? No, jak to jest? W końcu nie ma już Babć uczących paciorka… ot klepane formułki, czy to ważne, czy prawda to, czy nie… a co jeśli to jedyne normy moralne, jakie ktoś jest w stanie pojąć?

Na Wyspie dzieci są boleśnie różnorodne.

Ta cała Duńska Bajbajka, w której wmawiają wam, że tu ino kraina szczęśliwości, to zwykłe kłamstwo, patrząc na same dzieci. Większość z nich, to takie typowe bidulki, które nie różnią się niczym od tych 30 lat temu. Oj pewno, do szkoły przymusowo muszą mieć jakiegoś pada, ale wciąż jeżdżą autobusem, albo rowerem, walcząc z aurą. Tylko, że u nas oczekuje się od szkoły, że nie tylko będzie wychowawcą, ale i rodzicem… usz i tu pies pogrzebany, zbyt płytko, i tu pies śmierdzi rozkładem… Jak się okazuje to, co człowiek mały winien wynieść z domu, aktualnie spada na plecki wychowawcy, nauczcyiela, tutora, czy czegoś tam… Nagle wszystko stanęło na głowie i radośnie macha odnóżami, bo przecież fajnie jest, jak matka nie istnieje. Pamiętam to! Dzieciak chce szaleć i nie słuchać dorosłych. Norma. W końcu oni, to zgredy, czyż nie? Dla nich brak rodzica z czasem jest wolnością… ino potem w duszy coś szepcze, że chciałoby się, by ojciec pogonił tego głupka, z którym się spotykam, bo to głupek…

Wynik tego taki, że jeśli nie ma kogoś, kto się tobą zajmuje, ty sam nie nauczysz się, że zajmowanie się kimś (z miłości) jest ważne!!!

IMG_6652

Dlaczego nikt nie jest dumny z tego, że jest matką? No dlaczego? Co się stało z byciem żoną i matką? Czemu to nagle takie NIEMODNE i dlaczego w ogóle was obchodzi owa niemodność? Dlaczego?

Wydawać by się mogło, że ot taki raj tutaj, rodzinki na spacerze, u boku pies kudłaty, a tak naprawdę po powrocie każdy w swoim kącie z własnym telewizorem. A tam nie ma już programów edukacyjnych. A takie były kurcze fajne! Niektóre działały na rozwijające się nastoletnie zmysły wyraziście mocno… na przykład te no konie i krówki, wiecie żeby były małe cielaczki i źrebięta, to one muszą… No więc posiadam też i taką wiedzę jak to zrobić. Aczkolwiek przyznaję się wyłącznie do szczepienia drzewek! Ekhm, widzicie, telewizja edukacyjna to jest to. A raczej było. Wiecie, nie mam pojęcia co pokazują w naszej telewizji. Tak po prostu. Nie wiem nawet jakie telewizory są popularne, bo zwyczajnie się ich boję i nie używam. Pewno wielkie i płaskie…

Codzienność na Wyspie jest taka zwyczajna. Jedni do szkoły, inni do pracy, pustki poza sezonem, pełność różnorodnych twarzy, gdy sezon nadchodzi. Zależna od pór roku, niesamowita. Jedni biegają, inni z tęsknotą patrzą w fale. Rybołóstwo? Ech! No chyba ino by filmiki nagrać, z dronem oczywiście… bo kto by tam te ryby jadł, zresztą cokolwiek Wyspa produkuje bardziej i tak opłaca się sprzedać w stolicy niż tutaj. Smutne to takie. Chcesz sę krowinę wydoić, nie wolno, za drogo. Serka i jogurtu też nie dostaniesz od tej milusiej, włochatej, z grzywką zadziorną… za drogo. Konia se możesz wydoić, bo koniarstwo na Wyspie trzyma się nieźle. Poobserwować kare i siwki. Te grzywy, te ogony, te umaszczenia… te kupy.

Podobno niektórym ostatnio przestaje się podobać sezonowość Wyspy… ciekawe co znowu wymyślą. Zresztą, nawet jak wymyślą, to przecież zaraz się zawalą. Bo u nas to ciągle ino słomiane zapały, ale jak państwo nie posmaruje, to się nie pojedzie. W dokach straszy na wpół wybudowana łódź… ot był zapał i się skończył. Ciekawe co ów, podobno arogancki pasjonat, robi teraz? Składa podanie o wynajem posesji, by uczynić tam jednorazowe muzeum, a może jednak skoki na krótkiej lince?

Widzicie…

… z czasem człowiek się przyzwyczaja, że niczego tutaj dłużej się nie da ukręcić. Z czasem nawet rozumie, że choć przybył z milionem świetnych pomysłów, to jednak kupa z nich. Bo choć wszyscy by chcieli, to jak od razu milionów nie będzie, to oni jednak rezygnują. Za darmo tutaj to nic nie ma… ale jak chcecie po raz kolejny okdkyć jakową amerykę, to wiecie spraszamy!

IMG_0189

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.