„Po ostatnich, dziwnych podmuchach wietrznych, lekko sprasowana, lekko nazbyt stargana i przeżuta Wiedźma Wrona Pożarta, mimo braku wszelakich sił w liczebnych członkach, udała się na spacer. No wiecie, czasem i ona zwyczajnie musi. Nie chodzi o obgląd włości, bo to one na nią wciąż patrzą, nos wszędzie wściubiają i nie tylko… lepiej nie mówić, ale raczej o zrzucenie z siebie tego wszego, co się w nią z internetów, tudzież gazetek reklamowych, przedostało. Takie złuszczenie, odwszenie, przycięcie pazurów co w duszę wlazły, depilacja, epilacja, przeszczep powonienia… No i chodziło o Dzień Finansowej Nagabywalności… tia, on też ją trochę mocniej zblendował. Przychodziło Toto co roku i łomotało w drzwi jakby wszelako umarli nagle musieli wstać, bo jak nie to w czachę! Przychodziło i potrząsało puszeczką z dziurką, w której coś niechybnie grzechotało, może i niechętnie, może i wdowi grosz to był, może i obol, drachma i inne cuda, ale jednak… Bała się.
Bała tego dwunoga o dziecięcych ruchach i oczach wielkich, wcale nie błagających, wprost przeciwnie, które po prostu żądało, nie prosiło, nie chciało, ale uznawało, że się mu należy. Bała się… Zresztą tym razem, jakby się uparli, wygnać ją z Chatki, przybyli i z ogniami anielskimi i z wodą święconą, krzyżami… gotowi uczynić to, co najgorsze, oczyszczenie, jeśli nie zapłaci.
A ona nie zapłaciła.
Nie otworzyła!!!
Schowała się i pozostając przez dzień cały w czołgalnej niepredyspozycji, suszyła pranie. Bo mawiali, że na Toto pranie jest najlepsze. Ale widać nie pomagało tak jak powinno… albo też finansowa wola była silniejsza…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Nadciągająca burza” – … włazisz i zostajesz. Otwierasz i nie chcesz przestać czytać. Preston i Child to ZUO I DEMONY!!! Po prostu. Jakoś zawsze potrafią mnie usadzić. Sprawić, że czytam i zostaję w historii. Tworzę sobie miejsce dla siebie samej i obrywam wraz z bohaterami, a potem sprawdzam w internetach, gdzie to ja byłam…
Bajka.
Marzenie i wyprawa, a potem odkrycie. Oczywiście nie tylko archeologia, ale i wszelako pojęta szeroko duchowość i przeczucia. Jest tutaj i nauka i magia, owa dzikość dusz człowieczych i pamięć przodków. Owe tajemnice, które wciąż są na wyciągnięcie ręki, a których tak bardzo boimy się dotknąć…
… lepiej zaglądać w niebo, niż w nie, o wiele łatwiej…
Człowieczeństwo zderzające się z człowieczeństwem. I te osobowości. Bohaterowie nie tylko nietuzinkowi, pełni niespodzianek, niecodzienni… ale przede wszystkim tacy, którzy sobą naznaczają fabułę. Są nie tylko łódką unoszącą się na jej falach, ale tym dziwnym ostrzem zdolnym przeciąć i zmienić to, co zwykle nazbyt płynne.
Po prostu cudowna przygoda pełna naukowej rospasalności, ale i lekkość thrillera, element sensacji i troszkę… czegoś ludzkiego. Miłość, nienawiść i wszelkie stosunki międzyludzkie. A do tego magia i Anasazi!!!
Miód na me czytelnicze serce!!!
Wieje…
Wieje tak, że najpierw przestawia człowiekowi wnętrzności, nerwy rwie, a potem robi z nich szalik, by ponownie wszystko spruć i zająć się haftem. A potem, jak już się z ludzkością Wyspy upora, to zabiera się za elementy mniej uciążliwe. Ot ostatnie liście, jakiś otoczki nasionek, tudzież pąków, które już powoli zaczynają się zastanawiać nad zmianą zatrudnienia i pójść w liście…
Nad rzeczką pachnie czosnkiem. Co jak co, ale on wie jak się ustawić i korzystając z braku śniegu, wilgoci oraz powiewów, po prostu sobie rośnie!!! Jak zwykle pewno pierwszy będzie, a to oznacza oczywiście gotowanie. Już się ludność zjechała polować na aromatyczne zielonkowatości. Jakby ten niebyt zimowy w ogóle im wpłynął na psyche. A może i wpłynął? Kto to wie? Tutaj, to przecież zdaje mi się zbyt często, że wszyscy tęsknią ino za upałem…
Wlecze się człowiek lasem, obok rzeki, gdzie pewno coś i się pluska na tych nowych łachach i pomiędzy owymi kamyczkami, co jak pierniczone klejnoty wyglądają… i nagle patrzy, a tam głazy! Odkryły się, spod ziemskiej pierzynki wynurzyły się, spragnione może i ekshibicjonizmu, a może i jednak zwyczajnie lekko po prostu domagają się dostrzeżenia. I tak nagle człek staje okiem w oko z milionami lat. One patrzą na niego, dziwnie mało zdziwione, dziwnie mało zaskoczone, dziwnie…
… wcale nie imponują im owe GŁOŚNE ludzkości dokonania. A ja? A ja patrzę i podziwiam. Owe żyłkowania, plamki i kolory. Owe cuda ukształtowania terenu, całkiem nieświadoma tego… żem taka zwyczajna. A zresztą i co tam złego w ludzkiej zwyczajności. Możecie się i chełpić owymi DOKONANIAMI, ale przeszłości i tak nie zaimponujecie. Ona już widziała nie takie cuda…
Wyspa chyba podobnie, dość spokojnie spogląda na nowości w swych trzewiach. Na ludzkość, cieszącą się z kebabowni, co to wyrosła w Nexo, czy też nowych ulepszeń w ruinach. A tak serio, wszystko już było.
Wszystko jest zwykłością i marnością, bo i wszystko będzie.
Przetrwałam Fastelavn!
Znowu!!!
Niby na początku wszystko fajnie i miło. Ale jak w Halloween mają chodzić po cukierki, to chętnych nie ma, ale za kasą to wszyscy? A wała takiego! Ot kolejny przykład świata zaprzeczeń. Miało być na cukierki, a tytoń dla tatusia i inne utensylia… co to ja jestem sponsor cudzych nałogów? A moje to kto będzie sponsorował? I kto do grzyba muchorowatego nauczył te dzieciątka tak w drzwi walić, a co lepsza nie tylko walić, ale i od razu je otwierać? Nosz przecież kto teraz gotówkę w domu trzyma?
Jakieś diamenty i roleksy to może, ale monety? Papier? Ale nie ma boja, ino patrzeć jak będą chodzili z czytnikami do kart…
Ale karty też nie mam.
OOO… voila! Nie ma to jak w dziczy! Internet właśnie wziął i się skończył. Ot widać limity internetowe, niczym te połowiowe, jakoś już przekroczyliśmy, czy coś? Ot kto to może wiedzieć? Bynajmniej nie ma. A jak nie ma internetów, to i bajucha w telewizorze po starodawnemu lecieć musi, znaczy ze srebrzystego krążka! Ech! Dzicz i tyle. Ale po co komu ta dziwna cywilizacja? Tosz więcej z nią problemów, niż mniej. A i miały roboty za nas pracę wykonywać a człowiek jak nic wciąż bardziej zmęczony i zaganiany… mówięc wam ściema i tyle!!!
Na zewnątrz słonko rozleniwia wszystko i wszystkich. Komu by się chciało siedzieć w domu, gdyby nie to, że wiater w swoich zdolnościach zboczeniowo macalnych, a i ziębiących, dotrzeć potrafi wszędzie, wcisnąć się i posmerać nawet w miejscach, których Grey o takie odczucia nie podejrzewa… a jeśli o Szarym Gandalfie mowa, to jak tam u was? Bo u mnie dobrze, nawet bardzo, ale jeśli chodzi o wmawianie mi, iż jest to największa literatura PSYCHOLOGICZNA epoki… to uwaga, bo zjadłam jabłka i serek, więc wymiotny odruch mam nader ładnie pobudzony!!! Oj co to za epoka, że marne utwory rosną do rangi zbawców narodów, a kurcze mądre owe… po prostu nierozumiane, zwyczajnie spychane są w śmietniki przeszłości.
We wszelakie zaprzeszłości. Co się dzieje z ludzkością?
A może i dawno już się stało?
Przerwa!!! Cotygodniowy objazd lodowego samochodu! Wybaczcie, ale u nas nadal ta muzyczka coś znaczy, więc moja osobowość leci gonić błękitnego zmarzlaka!!! Aj, co by tu dziś wybrać? Coś sorbetowego, czy grzeszna śmietana? A może jednak zwyczajowe warzywne mrożonki? To w końcu też ma, a jaki wybór.
No i jest i pizza!!!