„Gdzieś na środku Wyspy, w miejscu podobno znanym, ale rzadko odwiedzanym, miejscu, o którym serio niewielu pamięta… miejscu względnie skrytym i cokolwiek nie otwartym na każdego, znajduje się Cmentarz Marzeń, Życzeń i Snów. Pośród kamieni i drzew, które wzrastały we względnym nieuporządkowaniu, mieściły się nagrobki i stelle, pojedyncze kamienie z rzezanymi tekstami, epitafia na zdrewniałych kawałkach pieńków… małe kupki kwiatków, którym nikt nie powiedział, że czas już zwiędnąć, karteczki i kawałki kory, by upamiętnić, ale i by zapomnieć…
Jakby nic się nie stało, niczego nie było.
Żółtawe i białe ogarki świec zdawały się błyszczeć nigdy nie rozpalonym przypadkiem światłem, jakby tak naprawdę nic w nich nigdy nie zgasło. Jakby knot od zawsze wiedział gdzie i co potrzeć, gdzie i jak światło zatrzymać, jak nie gasnąć… a w tych wietrznych chaszczach utrzymanie ognia nie mogło być łatwe… więc czym był tak naprawdę ten płomień i żar? Ta dziwna światłość widzialna nie tylko nocą, gdy przyzwolenie od gwiazd było pewne i jasne, ale i w dzień. Jakby zawsze chciały o sobie informować, jakby nie potrafiły nie wołać, nie wzywać, nie przypominać…
Kto stworzył to miejsce?
Nie pamiętano. Nikt nie wiedział też kiedy to się zaczęło, ale legendy głosiły, że pierwszy kamień, wielki, dziś już obłupany, dziwnie zmurszały, wzbogacony o piaskową kupkę u podstawy, ale wciąż widoczny, złożyła tutaj Ona… gdy przyzwano pierwszą duszę do stworzonego ciała. A to ciało zaczęło pragnąć niemożliwego… marzyć, śnić i prosić. Tworzyć Bogów Mniejszych i Całkiem Malutkich, wyplatać dusze dla Nienamacalnych Ciał z wilgotnych sitowi, pruć Linie Żyć, składać obietnice ze zmienną liną czasu… ot żyć po prostu pomiędzy tym co istnieje, a i tym, co niezwykle tylko dla niektórych możliwe…
Może i nikt nie wie kto to zaczął i dlaczego, może i nawet nie pamiętali, że sami tutaj przychodzili tak często, przynosząc otoczaki i tworząc z nich piramidki, zbijając dziwne przełamane krzyże, wieszając szmatki kolorowe, powierzając pamięć i oczyszczając siebie z przeszłości. Może tak było łatwiej i lepiej… ale każdy znał jego, pana tego miejsca, Starego Mikkela. Zasuszonego, wysokiego starca o pociemniałej skórze i pojedynczych włoskach wystających spod kraciastego, spranego kaszkietu i z brody. Długich członkach przykrytych czymś na kształt płaszcza, który już dawno zapomniał o swoim pierwszym kształcie. Tak bardzo był pomarszczony, a jednak tak dziwnie sprawny i silny. Była w nim jakaś moc, która sprawiała, że nikt nie krzyczał, nikt nie niszczył… mimo brakującego płotu i wytyczonych ścieżek, każdy wiedział co wolno, a czego nie…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Czasem przychodzi mi do głowy dziwna myśl.
Zazdrośnie rozpiera się i wygania mi inne myśli z głowy. Tłusta jest taka i z łatwością wypełnia cielskiem całe połacie pofałdowanej umysłowatości. Niczego się nie boi… ni zniknięcia, ni rozmycia, ni zastąpienia innymi myślami. Gorzej. Ona dobrze wie, że jak się jej będzie chciało, to sobie pójdzie, ale nie wcześniej!!! O nie!!! Bo ona jest tutaj na miejscu, jest tutaj u siebie i w ogóle, nawet nie musi płacić podatków, czy wduszać monety w parkometr. Po prostu, oto jest jej miejsce, które tylko czasem seryjnie rzadko i sporadycznie, udostępnia innym.
Dziwna myśl…
Myśl, że mój świat jest inny wielce. Inny o wiele. Różni się… i że tak serio już nie pamiętam tego, co było przed nim. Pamiętam tylko ból i strach. Wielkie budynki, niebyt nieba, drzewa, które zapomniały jak to jest być drzewami i przerażone byciem krzewinki. Kamienie, które spały i nie wtłaczały swojej siły w codzienność… i siebie samą gdzieś tam. Dziwnie nieobecną. Zamkniętą pomiędzy jednym muszę być, muszę mieć, a innym muszę chcieć. Jakby wszystko to przed Wyspą było tylko kiepskim snem. Złym nawet, może i koszmarem, ale takim, do którego w końcu się przyzwyczaiłeś, więc nie zakskauje, nie przeraża, po prostu starasz się nie oddychać i jednak żyć. Nauczono mnie, że czas wolny nie istnieje, że zawsze trzeba coś robić, nawet jak ci wmawiają, że właśnie odpoczywasz, to krój też warzywa na sałatkę… drobno.
A teraz i tutaj… czym jest to wszystko?
Na Wyspie praca to praca, czas pomiędzy pasją i wakacjami. Wypełnienie, które daje finanse, ale które też powinno rozpieszczać i robić każdemu dobrze. Ogólnie mówiąc stres w miejscu pracy to zło i od razu trza o tym rozmawiać, no i jak dziecko ci choruje, to od razu jedziesz do domu. W połowie pracy masz oczywiście frokost, bo wiadomo, trzeba i jeść i odpoczywać… a jak ciepło, to może i na plażę skoczysz?
Tak, oto jest dziwny świat.
Czuję się w nim, jakbym jako dziecię i młody dorosły wychowywała się w gułagu, czy innym nader polskim obozie. Za moich czasów się pracowało. Pomagało w domu ZA DARMO! Ha ha ha już widzę, jak mówię Babci, że wyplewię ogródek za kasę. Buahahaaaa… w życiu nawet nie przyszłoby mi to do głowy! Na Wyspie dzieci są bidniutkie, bo muszą się uczyć. Kurde, czyli już nie uczycie się dla samej nauki i wyprowadzenia się z domu? Ech!!! Nastolatki!!! Co się z wami porobiło, że kurcze jakoś wolicie być ze zgredami? Lepiej, już nie jest obciachem, jak cię stary podwozi na imprezy i randki? Osz w dzioba!!!
No nic, z jednej strony Wyspa jest specjalna i idylliczna, z drugiej jest też ludzka. Nawet może i trochę zwyczajna? Co rano dzieci idą do szkoły, jadą rowerami, czekają na autobusy i wyglądają jak zadżumione zombiaki ze słuchawkami w uszach, wpatrzone w telefony. Zresztą nie tylko one. Ich rodzice przekraczają prędkość na drogach i zrzędzą na radary… ot jak wszędzie. Dodatkowo dla nikogo tutaj robota się nie liczy. Oj pewno, że jest potrzebna, ale określa cię to, co robisz w tak zwanym czasie wolnym. A tak, na Wyspie istnieje czas wolny. Jeszcze nie dawkowałam, ale kiedyś się przekonam co to znaczy… kiedyś się odważę nic nie robić i robić nic. Biegać, latać, co tam jeszcze, piwo pędzić, smalić duby i tak smalone i ponownie odkrywać to, co odkryte… jakby praca i wykształcenie nie mogły być pasją. Bo przecież w końcu zawsze można zmienić zawód, zawsze pójść znowu do szkoły, na studia – tutaj ci jeszcze za to zapłacą!!! Kurcze, a ja musiałam pracować na studia. Ech!!! Gdyby człek wiedział, czy urodziłby się tutaj? Ale wtedy… czyż nie byłby też tak dziwny i ślepy jak oni?
Tak łatwowierny głupocie przemijającej, po głupocie następującej…
Ostra jestem?
A jestem… może i zgorzkniała, gdy widzę, jak inni nie wykorzystują tego, co mi samej przychodziło z takim trudem? Może… Zwyczajnie odpuszczam i olewam. Nie chcę się przejmować cudzym cyrkiem i małpami, co nie są moje. Nie zmuszajcie mnie do tego. Nie mam na to życia. Mam je na siebie… Oto moja nowa moda i styl życia. Kochać siebie, wierzyć w siebie i o siebie dbać! O swój kąt, swoich ludzi, o swoje, bo przecież jeśli nie ja, to kto? Tutaj każdy dba o siebie. Czas więc nawrócić się na to życie, w którym istnieje przymus wypoczynku, wakacji i dbania o własne cztery litery. Czas może posmarować się ową filozofią ludzkości, która się nie musi bać…
Tylko jak to zrobić?
Jak w tym wieku, bliższym starości niż młodości, nagle zmienić samego siebie. Nagle siebie zacząć dopieszczać? Usz, to dopiero wyzwanie!!! Nusz trza będzie zajrzeć na strony z gadżetami pieszczalskimi…