„Właściwie…
… jakoś nikt o nim nie myślał, nikt za zbytnie nie modził. Przecież Białe Domostwo zawierało meble, które nie tylko były całkiem i przenudnie zwykłymi meblami, ale na dodatek ni nie gadały, ni nie zmieniały się w kudłate jaszczurki, ni nie pożerały dupska… chociaż niektóre tak i wiecie co? No kurcze niektórym się to serio podobało!!! Meble to czasem są tylko meble. Wspomnienie drzewa, bo widzicie plastiku się w Białym Domostwie nie używało w tym celu. Co jak co, ale wszyscy wiedzą, iż klasę należało zachować w słojach!!! Nie wyłażą z nich potwory nocą, a i nic w nich nie śpiewa, nie nuci, tudzież sarkastycznie nie siąknie na was o poranku: a idź się umyj brzydalu!!! Nawet nie mają własnych imion. Ot stół lub krzesło, kanapa czy fotel…
Stolik, o którym mowa, był niewielki, okrągły, wyciosany z jednego kawałka jasnego drewna, ale miał prawie cztery nogi!!! No prawie cztery, bo chociaż te dwie jakoś tak wyrzezane dość stabilnie to jednak druga para zdawała się być już bardziej rozłączna. Pełno na owych nogach było gruzełków, zdobień, dziwnych zawijasów i szlaczków, jakby każda epoka jaką stół przeszedł, chciała naprawdę wyrzezać w nim swoje wrażenia. Takie tam graffiti. Tudzież pamiętniczek może? Mniejsza. W rzeczywistości zaskakującym się zdawało to, że zdobione były tylko te nogi dziwne, jakby każda z innego stołu, a nie blat. Bo ten, nakryty obecnie grubą kapą, bo zima była i ozdobiony malutkim słoiczkiem, w którym stały trzy świerkowe gałązki z wstążeczkami, był gładziutki. Jakby nigdy nie używany. Jakby tak naprawdę dopiero co wylazł od stolarza. Równiutki i idealnie skorelowany ze słojami koncentrycznie się po nim rozbiegającymi…
Widzicie.
To tak naprawdę dość dziwne, że taki mebel, bez historii świadomej innym, bez form odmiennych tudzież i szaleństw nocnych… znalazł się w Białym Domostwie. Jedni mówili, że już tutaj był, gdy się sprowadzili. Inni uważali, że od zawsze znajdował się w ramach Sklepiku z Niepotrzebnymi… ale tylko jedna osoba wiedziała, że stary był jak Pan Tealight, a ten trzymał go przy sobie tyko dlatego, by pamiętać, że i jedmu podano – właśnie na nim – czarną polewkę.
NIEPRZYPRAWIONĄ!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Smoki z zamku Ukruszon” – … bajki forever!!! Bo dlaczego nie? Co złego w czytaniu bajek nawet wtedy, gdy całkiem nie powinny nas interesować? Nawet wtedy, gdy inni oczekują po nas czegoś innego? Czytajmy bajki! Żeby po prostu nie zwariować i spojrzeć na świat z oka przymrużeniem.
A już te bajki, które sir Terry w końcu udostępnił, to musicie przeczytać. By ponownie zrozumieć naiwność dziecka i pozwolić sobie na bardziej szalone marzenia.
W tej ślicznie wydanej książeczce, ilustrowanej czarną kreską, spotkacie dziwy, które możecie odnaleźć we własnym pokoju. Przy nodze od stołu coś jest, no i smoki w zamku ukrytym w załamaniach dywanu. Na pewno coś na brak wiary w samego siebie, brak wiary w ludzkość i świat. Coś na odwagę się znajdzie i coś jeszcze ku wyobraźni wzmocnieniu, co nie pozwoli wam już zwyczajnie spojrzeć na okno, autobus, czy doniczkę z pelargonią, ale tylko z tą czerwoną!
Otwierając tę książkę, miałam wrażenie, jakbym już znała te historie. Rysunki i sposób rozmieszczenia tekstu na stronach, czcionka i pogrubienia, bardzo nawiązują do kultowych już bajek Roalda Dahla wydawanych u nas w małych, słodkich broszurkach. Lekko przewrotne, dopingujące do działania, nie przebierające się w półśrodki, ale walące prawdę prosto z mostu. Zwyczajne i nadzwyczajne zarazem. Proste, a jednak… jakże możliwym jest, iż wam umknęły!!! A… i jeżeli spotkacie Śniegoluda, to pozdrówcie go ode mnie!!! Sama chyba wybiorę się na poszukiwania tak zwanych potworów! A wieczorem znowu poczytam, bo w końcu cóż jest lepszego na sen…
TYLKO BAJKA!!!
Dagmar.
No nazwali wietrzysko Dagmar?
Serio rozumiem, że większość pogodowych komplikacji posiada żeńskie imiona, ale bez przesady. Dagmar? No nie!!! Już sobie wyobrażam zakutaną w dziwne koszuliny i chustencje babinkę, która tak naprawdę nią nie jest. Oto i szczyt szczytów fascynującej techniki makijażu i postarzania!!! Nikt nie wie, że pod owymi, lekko woniejącymi cebulką z czosnkiem, kapustką wilkołakami nadziewaną, koiałeczką, w której serio jaja się kryją, ale mocno wiecie zużyte, kryje się Wredna Powredna Szpiegowczyni! Przekrętnie pokrętna osobliwa osobowość. Podobno blondynka mikrej budowy ciała, ale kto tam tego może być pewnym? Nigdy tak naprawdę nikt jej nie widział w naturalnym stanie skupienia ciała. Nikomu nie pozwoliła na taką poufałość, by zdjąć z twarzy maskę, a potem kolejną i kolejną…
Ale nawet ona, w głębi swego fascynującego mistrzostwa i oddania sprawie, nie wie, że goni ją Egon!!! A tak, wiatr za wiatrem wiatrem pogania, no i mimo owego miejscami się przebłyskującego, ostrego słońca, które zdaje się w kryształki zmieniać każdą kroplę osiadłą na szybie i rozszczepiać te światłości na kolory kolorowe… straszno jest wam się przyznam. Straszno bardzo!!! Ale cóż może człek zwyczajny na to poradzić? No nic nie może. Znaczy pewno, mógłby pod kołdrą zawiruchy przetrwać, ale cholernie ciekawski jest tego, czy Egon chce Dagmar ino ubić, zaszlachtować, przemienić w wampira, łaka, tudzież inne fantastyki ustrojstwo, pobrać z niej narządy, zjeść jej kawałek, coby moce jej w siebie przelać… albo może on ją kocha?
Ona ją kocha?
Goni ją, bo kocha?
Może i pierścionek ma? A może za nim przyszła teściowa z kalendarzykiem małżeńskim leci? Usz od razu człek inaczej na bidulę Dagmar spogląda co nie? Nagle owe dziwne wycia i pohukiwania nie mają już znaczenia. Babskość moja wewnętrzna, zwykle dość bardzo skrywana, raptusowata taka, włóczykijka i w ogóle, bardziej Tatuś niż Mamusia Muminka, Mała Mi to już w ogóle… znaczy kocham bycie dziewczynką, ale wiecie… bez tych diamencików, korali, Jagny na taczkach i tym podobnych tałatajstw… Ale jak tak pomyślę o Dagmar, to nagle w tym wietrze wspólnotę wyczuwam dusz, zmysłów i babskiego wkurwa.
Może więc ona o nim wie?
Może kocha go, ale jednak wiecie, nie może na razie, no przecież to tak na zawsze i do końca… może jednak powiedziałaby NIE na widok pierścionka, a już Matuli Teściowuli to na pewno?
Dagmar i Egon…
Zaraz, zaraz, zaraz, ale co się stanie, gdy jednak się spotkają? Gdy ją coś omami, o czymś zapomni, gdy jednak na chwilę pozwoli sobie na zakochanie? Czy się zderzą wtedy ze sobą, czy jednak muskać się będą na granicach swych wietrzności? Delikatność zwycięży, czy jednak moc namiętności?
No i co to będzie znaczyło dla nas… tych pod nimi, w nich i w ogóle? Chociaż przyznaję brzmi to dość dwuznacznie, to jednak kurcze inaczej się nie da. Dagmar i Egon uczynią nas świadkami swego zespolenia. Ekhm, zawsze lepiej brzmi zespolenia, niż bzykania, co nie? No i czy wiatery się bzykają? A co z teściową? Może jednak to wszystko, to upragniony mój, dobitny dowód na moc mojej ci ino mojej jej, znaczy Wyspy? Ową płodność wszelako nie zawsze dziecięcą, ale takową twóczą bardziej, co to zmusza nas, by w kupeczce nawet inspirację znajdywać? Hmmm?
Jakbyście jeszcze się nie domyślili, to pieruńsko wieje, a moja babskość wyraża się ino w ganianiu prania po trawniku. Bo wiadomo, pranie przed zbierającym je ucieka. Dlatego też można się pokusić o stwierdzenie, iż jednakowoż Egon ze swoją wybranką zatańcują mocniej. Ale nic to… w końcu mają na te tańce cały weekend! Gdyby tylko jeszcze moja własna osoba chciałaby to przespać?
Dobra, no osoba może by i chciała, ale nazbyt wiele cudów dookoła, coby ino w tym wyrze leżeć!!! Ile można!!! No dobra, może i można, więc dlaczego ja nie umiem? Cóż się stało ze mną przy tworzeniu, że na tym mi poskąpiono?
A może już się człek nalenił? Może czas na lenienie też ma swoje best before? Ale jeżeli ma, to kurcze czmu nikt mnie nie uprzedził? Hmm, a może jednak, pokrętnie i obrzydliwie strasznie, jeśli człowiek tak to wszystko przemyśli, ktoś ma po prostu wysłuchać opowieści Dagmar i Egona? Bo on wciąż ją goni, a ona w owych chustach i z kobiałką tańczy nad Wyspą!!! Może wiatr to jednak nie czas na spanie, ale na łapianie owych dziwnych historii? Może dlatego pranie ucieka, by człek się w łapaniu wprawił…