Pan Tealight i Wiedźma Szuwarkowo-Bagienna…

„No pada no… ciągle pada, wilgoć się wdziera, gwałci wewnętrzną ciepłotę i szaleje w każdym wnętrzu. Mniej lub bardziej dostępnym. jej na jedno. Niby suchość winna zniwelować, a co za tym idzie wpierniczyć zmarszczkom i cellulitom, ale jednak, czy na pewno? Nie wiem, nie wierzę… Coś innego może mnie męczy, a nie ona, no i wysiorbuje wszelkie woli siły. Kreatywność obkłada mi pleśnią. A może nie? Może chodzi tylko i wyłącznie o to, że… Za kija i Wojtka się wilgoć owa, opadanie i mgławienie, wszelkie falowanie nie chce zmienić w śnieg!!! Mimo zaklęć, ofiar składanych często i gęsto, mimo próśb, błagań i gróźb… ZUO I DEMONY!!! Znaczy przyzwane też zostały i przybyły chętne, i co, no i kurna cisza. Nie ma zimy… nic z mrozów, nic ze szronionych listów miłosnych na oknach, nic z tajemnych wiadomości rzezanych w kałużach, nic z lodowych sopli smaków zakazanycyh…

Nadal nic… ciepło!!!

Ale i tak wypełza się z norki i wlecze się w Wyspę. Bo jak się kocha, to na zawsze i w każdej aurze, wyboru nie ma. A no i obiecały nimfy Wiedźmie Wronie Pożartej, że ze względu na wilgotność w nadmiarze, zrobią z niej jedną ze swego grona. W końcu lodowość wszelaka strumyków i zarośli oklapniętych lekko w tym sezonie nie znieruchomiła, więc trza się było czymś zająć. No i Chochel tak bardzo nalegał. Mówił, że starał się, że to przedwczesny w swej okazałości prezent taki… Julowy. No i poszła. Z nim, żeby nie było. Ojeblik, mała ucięta główka, niestety nie została zaproszona, no i z tego powodu wielce sie obraziła i schowała w skarpetkach Pana Tealighta. Nienoszonych tych, bez urazy. Nikt nie dyskryminuje zawodów i pracowitości, tak po prostu, inne miała preferencje… więc poszli. On i ona. On jak zwykle w gaciach Chowańca, ale z powodu wietrznej aury, tych długich w paseczki, lekko zawieszonych na szyi, tworzących dość niewybredne ogrodniczki, szaliku z jakiegoś turysty i grubych, mocno dołem filcowanych skarpetach na owcy… ona w powyciąganych, czarnych portkach, co się jej łopotały na wietrze niczym flagi na zbyt otyłych masztach, w bluzie, w którą zmieściliby się i goście i ich rodziny i posiłek wielodaniowy krewnych i znajomych Królika… Sprzeciwiając się wiatrom parli do przodu, pod Szarobiały Hotel, w miejsce, w którym łamały się Pomarańczowe Niekwitnące Ostrołupy.

Wszystko oczywiście było możliwe tylko i wyłącznie dlatego, ponieważ Chowaniec Wiedźmy pojechał sobie na wycieczkę i jej nie zabrał. Znowu!!! Nie żeby miała ochotę na latanie w wietrznych przestworzach i wyprawę do miastowej dziczy pełnej dziwnych najeźdźców, ale jednak… fakt faktem pozostaje. Była sama, niechroniona, rozbestwiono rozpasana w swej nieobronności, więc ktoś musiał to wykorzystać! A jeśli tym kimś było znane jej plemię nimf… cóż w tym złego. Dla Nimf?

Nicto!!!

… więc szli. Po drodze Wiedźma Wrona poślizgnęła się na liściach ino raz, co zostało uznane za cud wszelaki tego dnia, ale gdy doszli w szuwary, ciemność Nienocy zaatakowała. Widać serio nie chciała brać w tym wszystkim udziału, Pani Wyspy zdawała się to rozumieć. Razem z Panem Tealightem, z braku serio ciekawszego zajęcia, śledziła dziwną parę. Ot dla rozrywki zwykłej, wiecie tam jesienności rozerwania. Nostalgicznych pamiętliwych błędów młodości i takich tam. No dla śmiechu i ubawu. Bo jakże inaczej można pojmować coś w wieku srednim w dziwnych szatach przydużych, co to przedziera się ze stadem miśków w kierunku fal wzburzonych, zaśmiewających się srebrzyście – się chyba rtęci ożarły, czy co… a potem gromadkę długowłosych, zmokniętych panien ją opadającą i próbującą, wbrew wymiarom i rozmiarom, usadzić na obmoczonym, obrośniętym zielonkawym szlamem, kamieniu. Gdy już im się udało, a w międzyczasie Pan Tealight ułapił uciekającego Chochela, co się chciał z miejsca zbrodni oddalić pokracznie… w trójkę patrzyli, jak dziewczątka z morskiej pianki, soczyście się przy brzegu łaszącej, próbują z Wiedźmy Wrony zrobić… nimfę.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1731

Z cyklu przeczytane: „Biały ogień” – … Child i Preston. No po prostu wiecie, po prostu znowu… czytasz i wpadasz. W historię, dopracowaną opowieść, eskcentryczność agenta FBI i młodość narwaną młodej uczennicy. I morderstwa. Niby ofiary misia ludziojada, a jednak, czy na pewno? Co się kryje w tajemniczych prapoczątkach sławnego kurortu? I co z tymi pożarami?

Wciąga od początku. Nie tylko od razu kibicujemy (znanej nam lub nieznanej bohaterce, bo jej wcześniejsze przygody nie są wymagane, by bawić się przy tej lekturze) naszej bohaterce, ale przede wszystkim czekamy na niego… Pendergasta. Wiemy, że jest w tym wszystkim coś, co nam umyka, bo przecież jeżeli we wszystkim łapy maczał Doyle… Conan Doyle, to musi być więcej. I jest. Całą opowieść rozpoczyna przecież on. Ojciec Holmesa. To on wprowadza nas w świat, który wykształcił się na starych przewinieniach, na zbrodniach…

Sprawny jezyk, dopracowane tło historyczne, do tego sensacja i kryminał na tle rozbudzonych chuci tych bogatych, pewnych, że mogą wszystko i wszystkich sobie podporządkować. Cudownie rozrysowana postać młodej studentki, jej odwaga i brak zahamowań sprawiają, że zależnie od wieku czytelnika, inaczej odbieramy tę powieść. Albo bliżej nam do niej albo agenta FBI. Albo gubimy się w przeszłości srebrnej gorączki, albo zaurocza nas śnieżne, bogate miasteczko… pragniemy od razu wykrzyczeć przewiny, skazać kogoś, albo skrupulatnie dążymy do celu, by zobaczyć więcej.

… pieniądze, albo ludzie…

Dobra… winna. Domyśliłam się zakończenia, zgadłam i środek, ale i tak świetnie się bawiłam. Przede wszystkim znakomity, zimowy nastrój, szaleństwo i wypas, z drugiej dziewczyna, która pragnie coś osiągnąć, bijąca się z przeciwnościami. I prawda… w końcu to ona jest najważniejsza. Do tego humor, bo przy Pendergaście nie można być przecież niczego pewnym! Do tego, może i poboczne, ale intrygujące wątki, może zapowiadające kolejne tomy duetu… i macie czadowo spędzony czas!!! Można jeszcze tak pisać! Żeby wciągnąć człowieka. I pogrążyć…

IMG_1951 (2)

Wilgoć.

Jakby kurcze ktoś postanowił zmienić moją Wyspę w pierniczone lekko chłodniejsze kurna, ale jednak tropiki. Czy ja się na to pisałam? Oj nie!!! ZIMY CHCĘ!!! W tym szarym powietrzu mimo innych kolorów elspresji czuję się dziwnie… latająca. Nazbyt lekka może. Chociaż kto to widział w dzisiejszych czasach na lekkość narzekać? Bo wydawało mi się, że powinnam byc ociężała, a nie. Wprost przeciwnie. Mimo jesiennego lenistwa, względnej sentymentalności i wszelakiego trawienia czekoladowych mikołajów, lekka. Może to wina Wyspy… wiecie, no w jakiś dziwny sposób moje powietrze zgęstniało pobłażliwie, i chodzi się po nim niczym po schodkach, ździebko nierównych może, ale nic to. Lekko!!! Ale i dziwnie… ech, no da się żyć! No musi.

Wyspa ucichła.

Idąc na spacer spotykacie na dwa kilometry jedną osobę i pół psa. Albo i całego jak macie szczęście, albo i nieszczęście, bo ostatnio wpadają na mnie te gryząco-skaczące, no wiecie, ilość w zależności od populacji zombich w rejonie. Poza tym oczywiście lekko lepką, ale i smaczną w odbiorze skórnym, odświeżająco mroźliwą mgiełkę. No i pieńki, mostki, czyste linie dróg, ślady po Turyściźnie niewywiane jeszcze i znaki drogowe, w większości czasowe. Raz na ruski rok przejedzie nawet SAMOCHÓD. I cisza jest i spokojność, no i światła całodniowe bo ciemno, dymy z komina pachnące cudownie… Tak sobie myślę, że dzięki owej przejściowej szarości, to owi nieśmiali mieszkańcy Wyspy serio mają lżejsze życie. Bo widzicie, widać niewiele, poza oczywiście białymi grzywkami wzburzonych fal. Świecą się szalenie, rozbryzgują ponad szarościami, zaskakującymi błękitami i lekkimi seledynowymi wstawkami… a na nich wszelakie Topielice Syrenice… zboczone się nago oczywiście pluszczą. Bo to i ich czas i ich miejsce jest. Ich czadowa wolność wywalczona wiekami przinaczeń… ich religijność, ich artyzm.

Bo widzicie szary czas to dobry dla wszystkich i ludzkich bardziej i tych całkowicie, zaskakująco mniej, czas na przewianie mózgów i innych cielesności za myślenie odpowiadających… bo chyba nie wszyscy mózgi mają w głowach, no wiecie… Śmiały jesteś mniej czy bardziej, to po prostu nie ma znaczenia, wyłazisz i się wietrzysz. Pomysły wietrzysz i idee. Karmisz się względną przewiewnością wyobraźni. Bo tak trzeba… tutaj inaczej się nie da oddychać.

IMG_3946

Wychodzę w tę ciemność, zaledwie lekko odróżnialną od nocy i wiecie co… nadal nie rozumiem zwolenników lata. Wychodzę i się nie pocę, mogę odziać się w co chcę i nikt nie marudzi… mogę wszystko. Jak dla mnie lato jest nazbyt ekshibicjonistyczne. A może po prostu kocham zimno. Zwyczajnie… taka budowa, takie geny i zboczenia atawistyczne, w krótkim ciele.

Wieje i przewiewa. Rozchylam ramiona i łącznie z golonym owłosieniem pod paszkami, po prostu unikam higieny. Oto mój prysznic! Nie no… bez przesady, myć się myjemy na Wyspie, już nie myślcie sobie, że tutaj taka kompletna dzicz jest. No dobra, może i jest, ale Wyspa dba o swoje dzieci i wietrzy je… Bo Mniejszy Kraniec Świata ma swoje standardy! Nie tylko piękne widoki. Otwieram wszelkie szufladki w głowie i wietrzę myśli, wspomnienia, otrzepuję marzenia. Te stare, dziwnie zapomniane wyrzucam. Niech dostaną skrzydeł, może przydadzą się komuś innemu… ja mam miejsce na nowe. Wyciągam dłonie, rozcapierzam palce i łapię marzenia. Te mi przeznaczone, ale i te cudze, niewykorzystane, które tak bardzo znowu chcą być siłą napędową działania. Bo widzicie, Wyspa to nie tylko widoki, Śpiące Śniące Bóstwa, Dusze Oszołomione, ale i Ochronka Dla Starych Marzeń. Dla tych niewykorzystanych. Tych, które niegdyś były tak ukochane, a potem ów przebrzydły, ale i przewrotnie pożądany, Zły Dziad Czas wymienił je na nowe.

Łapię i utylizuję marzenia, albo przekształcam je w nowe. Owo inne i następne, owo nowe i cnotliwie niezbrojne… W dłoniach mam nie tylko wrzeciono, krosna miniaturowe, wioskę krasnali pomocników i Mojry, ale przede wszystkim pazurzasty wymiar kar. Bo nie wszystko da się przekształcić, nie wszystko można oswoić… część musi pozostać dzika, ale dzika i nienamacalnie niewtrącająca się… Tak jest lepiej. Dlatego ja mieszkam tutaj. Dzika. Niesubordynowana. Bo widzicie… świat nie może istnieć bez pól i łąk, ale dla równowagi nie będzie tańczył i bez nieużytków. Owej dzikości nieskomplikowanej. Miejsca, w którym ci niepasujący będą mogli się schować i wciąż, w jakiejś pokręconej mierze, będą mogli być użyteczni.

Bo świat ma miejsce na wszystko. Jednym z owych dziwnych schronień, dla owych bardziej rąbniętych… jest moja Wyspa.

IMG_1729 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.