Pan Tealight i Kamyczkowatości…

„Taki kamyk.

Takie wiele kamyków…

… ogólnie mówiąc, czy złe jest życie kamyka? Leży sobie taki i słonko go obświeca, no i oczywiście deszczyk czasem pokropi, no i może zamarza czasem, obślizgły się robi, kupa się ptasia lub psia mu zdarzy w ramach spa pokrętnego? Ekhm. Może nie jest jednak dobre? A może jednak to się dzieje tylko wtedy, gdy patrzę? A życie? Podziwiam owe błyszczącości, owe czadowe kolory i kształty przywodzące na myśl twarze śniących bogów… a może nie twarze? Może tak naprawdę całkiem inne członki? Może nawet te, które skrywają pod owymi poranionymi pikselami, dyskretnymi wyszarzeniami, zakrywają lampą, gazetą, skrzydłem lądującego samolotu… czarnym paskiem, jakby próbowały im wmówić, że są o coś oskarżone, ale wyrok jeszcze nie zapadł? Winny jesteś własnej nagości! Jakbyś ją kurna komuś zajumał, czy coś…

… czy coś?

Bo widzicie, gdy nikt nie patrzy, kamieniom wyrastają nibynóżki. Potem powoli coś się w nich bąbluje i pojawiają się łuski i skrzydła i zmieniają się w smoki. Bo czemu nie? W końcu nikt nie patrzy, nikt nie ocenia!!! W końcu, kto może zabronić kamieniowi? W ogóle, to kto widzi, kogo obchodzi… A kamienne smoki są niesamowite! Żaden nie jest podobny do drugiego. Każdy jest jedyny w swoim rodzaju. Od owych najmniejszych zwanych też piaskowymi smokami, które, gdy lecą, nazywane są piaskową burzą… po owe gigantyczne. Głazy, które nie lubią się ruszać częściej niż raz na wiele wieków i górami, które ruszają się tylko raz w życiu!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2437 (3)

Z cyklu przeczytane: „Ponura drużyna” – … boska!!! Cudowna i genialna. No kurcze dawno tak nie wsiąkłam w fantasy. Takie prawdziwe fantasy! Gdzie są i magiczności i cała historia, gdzie są moce ludzkie i te zagłębione w świecie… no i jest sam świat. Dziwny, pokręcony, fascynujący!!!

Oto i nowe dzieło. Dzieło pod wszelkimi dzieł wzgledami wymaganymi. Ma i szalony, niesamowity świat, w który wkraczamy nie na początku, ale już po wielkich wydarzeniach, które zmieniły go. Które odebrały ludziom bogów, zmieniły wierzenia, zdefiniowały inaczej strach. I ludzie… no właśnie, przecież ten świat nie jest jednolity i nudny. Ponownie, jak mają w zwyczaju, autor zaczerpnął z przebogatej ludzkiej świadomości, wejrzał w mity, przypowieści i baśnie, i… przekształcił to, co znalazł.

Ale miałam wspomnieć o ludziach, bohaterach. Niesamowitych, pełnych, szalonych i skomplikowanych. Bo widzicie, tutaj nie otrzymujecie jednego z nich, co więcej, nie otrzymujecie też całej drużyny… raczej sam początek, gdy jeszcze nie ma ich, a jest tylko ów dziwny wstęp, który często nam umyka w powieściach, owo nieznane. Władcy i ich pragnienia, młodzi gniewni pewni, że mogą wszystko, dorośli i mądrzy, ale i zadziorni… dorośli, którzy tylko chcą żyć i ci, którzy pragną wciąż zmieniać świat… Zło i dobro, oraz wszelkie odcienie szarości. Świat przypominający nasze późne średniowiecze zderza się z tym magicznym, plemiennym. Miłość, nienawiść, zwykłe nieporozumienia, odchodzą tutaj na dalszy plan. Ważniejsi są ci sarkastyczni z… sekretami.

Ogólnie?

Niesamowita, świetnie napisana fantasy! Oto powieść, która jak rzadko ostatnio, ma w sobie ową muzykę, owo cudo spajające, które sprawia, że zwyczajnie wsiąkacie w nią. Zakochujecie się najczęściej w jednym, lub kilku bohaterach i w owym przesłodkim labirybncie zdarzeń, znajdujecie swoją opowieść!!!

IMG_5779 (2)

Siedzę na kiblu i słyszę morze. Oj fale uderzają i bawią się z moim pęcherzem na całego, ale… nie widzę ich. Musiałabym się odwrócić, a sorry, na kiblu nie jest to wskazane. Gdybym sikała na stojąco, a oczami, z którym wybuchają promienie, przebiła dziury w ścianach, miałabym fajny widok… inni też!!!

Ha ha ha!

Dlatego tylko słucham, gdy siedzę na kiblu, nie patrzę. Nie wyglądam przez okno, nawet nie mrużę powiek. Po prostu staram się zapomnieć o istnieniu mojego cudownego, zawsze oszronionego okna. Tego, które teraz spogląda na małą choinkę. Słucham… W końcu, co jak co, ale takie słuchanie wpływa na… wydalanie, ekhm. No mniejsza. Nie myślmy może nad tym nazbytnio długo. W końcu wszystko i tak zamyka się w odgłosach. Nie, nie kibla odgłosach, ale morza. Takich odgłosach, które włażą w człowieka i niwelują owe wewnętrzne ludzkiego łba owego wymądrzenia! Po prostu. Tylko tym dziwnym poszumem, owymi uderzeniami fal o kamienie, o głazy i granitowe kształtów szaleństwa… o drzewa i pnie, które już dawno temu zapomniały jak to jest być drzewem. Jak to jest po prostu rosnąć, liściować, owocować. Nosić na sobie ptki, kołysać je spokojnie, poddawać się wiatrom, a i w końcu zwyczajnie przestać. Pozwolić się połamać, spróchnieć, ale nie odejść. Nie umrzeć… zwyczajnie inaczej, tylko przemienić w coś innego, coś nie więcej, nie mniej… tylko inaczej.

Jest w tych dźwiękach coś takiego, co zdaje się naprawiać nasze własne brzmienia. Wkrada się w bicie serca i w poszum żył. W owe maleńkie naczynia, które nawet nie wiedzą, jak bardzo są ważne. Bo dźwięki mają to do siebie, że czasem się gubią… nie fałszują, ale nabierają przekonania, że nie są wystarczająco dobre. Wystarczająco czyste, dokładnie zbieżne z codziennością tego, kogo opisują. I Wyspa to naprawia. Po prostu wkrada się w muzykę osoby i przypomina jej kim jest. Kim naprawdę zawsze chciała być, zawsze marzyła by być… zawsze była. O owej wygodności noszenia się w ciele tego, komu najbardziej pasujemy. O zmianach, które serio są możliwe, ale na niektóre zwyczajnie szkoda czasu!!!

Nie warto…

Bo tak naprawdę wszystko podobno w nas jest. Wyspa tak uważa… i w rzeczywistości musimy sobie tylko przypomnieć o tym. Zwyczajnie.

IMG_5552

Spacer, to przemykanie się w szarościach. Rozstępujących się czasem, jakby serio nie chciały się dotykać do ludzi. Jakby się brzydziły? No i się nie dziwię, człowiek jest kiepski jeśli chodzi o cielesne znajomości… ale w tym wszystkim zdaje się być coś innego. Coś całkiem zaskakującego.

Niesamowitego!!!

Te całe szarości wzmagają kolorowości. Serio! Wydaje się, że wszystkie… no dobra, pojedyncze żółtawe liściowatości, które to ostały się na chudziutkich gałązkach, nagle błyszczą. Połyskują, biją… maleńkie, czerwonawe plamki zdają się pulsować w rytm całkiem innej, nowej muzyki. Jakbyśmy na tej Wyspie mieli coś nowego… hodowlę miniaturowych serc? Takich wiecie, świeżutkich, milusio ukształtowanych, gotowych na nosiciela. Tylko, gdzie rosną nosiciele? Gdzie istnieje owo drzewko z maleńkimi nóżkami, główkami i rączkami… a może tylko kadłubkami na rolkach? Tudzież niewielkimi, pełzającymi ślimaczkami, które postanowiły nie nosić domków, ale zamiast nich hodować na swoich grzbietach niewielkie rakiety. Rakiety? Cóż… mówię Wam, nadmiar powietrza tutaj wzmaga fantazje!

A może…

… może te maleńkie plamki, to tak naprawdę właśnie pojemniki z wyobraźnią? Może w rzeczywistości, to tutaj ona się rodzi i urasta do niesamowitych rozmiarów. Aż tak wielkich, tak skomplikowanych, że musi zostać odziana w nader człekokształtne ciała? Bo przecież, to wszystko, owo tak naprawdę…

… jest małą częścią wielkiej muzyki?

IMG_2432

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.