„Odpowiedzi.
Odpowiedzi mają to do siebie, że nie zawsze chcą być ujawnione. Tak naprawdę boją się wybrzmieć, a może jednak się ukazać. Flirciary jedne. Tak serio, to podobno nie tylko są mistrzyniami sarkazmu i arogancji, ale przede wszystkim kochają kłamstwo. Doprowadziły je do perfekcji, ale nie do końca mogą przecież sobą kierować. Bo nad Odpowiedziami zawsze krąży, zawsze czuwa, a może je molestuje… Pytanie. Jak ten ślepy lekko orzeł z wyraziście skapcaniałym oddechem, grzybicą piór i świerzbem pazurów, a jednak… szczęśliwie zawsze łapiący to, na co ma ochotę. Aczkolwiek też tylko i wyłącznie to. Jakby poddane mu ręką najlitościwszego… ale jednak nie nazbyt ozrzutnego bóstwa. A może zwyczajnie… klatkowego oszukańca?
A jednak, gdy dziwny osobnik pojawił się w Białym Domostwie, wszyscy od razu poczuli… że dzisiejsza kolacja nie będzie najsmaczniejsza. Że owe buchające z kuchni dymowe otoczaki, oraz wszelako gładkie kanciaste chmurki, zwiastują tylko i wyłącznie problemy. A jednak nikt nie spytał, czy pomóc. Nikt nie wyciągnął pomocnej ręki, łapy, tudzież i macki… nikt. Nikt też nie uchylił okien, nikt nawet nie zaczął szmatą rozpędzać spalenizny. Jakby wszyscy od razu przyjęli do wiadomości, że nie należy sie odzywać, ani w inny sposób nie ujawniać, że wciąż się żyje. Nie pytać, nie szukać odpowiedzi, nie oddychać. W jakiś sposób powstrzymać swe wewnętrzne flaki od wydawania owych dziwnych dźwięków…
On tylko z dziwnie zmieszaną miną, na poły wojowniczą, na poły załamaną wychylił się zza przygaszonej Zasłonki i coś tam zamruczał. Dlaczego nikt się nie zdziwił, że pozwolono mu tak ot na zabawę z ogniem, dlaczego nikt nawet nie pamiętał jak on tutaj wszedł, dlaczego… nikt nie krzyczał? Każdy zwyczajnie z powrotem oddalił się do swojego kąta, a ci zajmujący zwyczajowo kuchnię, lękliwie wprosili się na waleta do innych, zwyczjowo oddalonych od miejsca zdarzenia… On wrócił i znowu rozpoczął sonate na garnki, tarkę, dwa noże, widelec i młynek do kawy.
Pan Tealight zaś ewakuował się pośpiesznie do Komina, gdzie Smok już dawno przygotował mu miejsce na wszelki wypadek… musiał pomyśleć. Bo to, co działo się teraz pod jego brakiem nosa, było aż nad podziw dziwne!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zakazana królowa” – … ona? Nie, nigdy!!! Nie zgadzam się!!! Nie po to sięgam po powieść historyczną, by dowiedzieć się, że chociaż napisana przez historyka, to jednak zawiera fikcyjne postacie? Czego ja nie pojmuję? Jaka to dziwna tajemnica się w tym kryje? A może po prostu chodzi tylko o nieścisłości? Nie wiem… bynajmniej, gdy dojrzałam te słowa na drugiej stronie, trochę mną wstrząsnęło. Do tego żadnych przypisów, żadnej bibliografii?
No nic…
… wchodzę w tę opowieść (wcześniej przeczytałam „Oblubienicę z Azincourt”, więc wiem co nieco) i od razu coś mnie uderza. Nie tylko sposób narracji, ale dziwna miałkość bohaterki. Osz Przeszłości, jakże mam ochotę zwyczajnie rąbnąć ją w łeb głupi!!! Ale nic to, przecież taka mogła być, czyż nie? Nie mi ją oceniać czy też epokę, w której żyła. Problem w tym, że z każdą stroną jest gorzej. Uczucia, dialogi, rozmyślania. A gdzie moja historyczność, gdzie epoka? Gdzie powieść historyczna? To co mam przed sobą, to raczej czysta histeria z nikłymi opisami wydarzeń!!! Tego kocha, tego nie kocha, niby matka, a jednak nie do końca, niby dziwne dziewczę, któremu ktoś nie dopomógł dorosnąć? Niby nie umie czytać nawet? Naprawdę?
Mniejsza jeżeli chodzi o dziwne sprzeczności w danych dotyczących tej – przeceiż historycznej – postaci. Mniejsza już nawet o sposób przedstawienia, w końcu licencia poetica. Mniejsza… nie! Nie mniejsza! Jeżeli ktoś reklamuje powieść jako dzieło lepsze niż te, które stworzyła Philippa Gregory mam prawo oczekiwać czegoś LEPSZEGO!!! Czegoś HISTORYCZNEGO.
Wiatr.
Ale żeby nie było, nie jakieś ino sobie wianie, ale porządne, poruszające wszystkim czym się da i nie da, wprawiające w ruch i przedmioty i ludzkie emocje. Może i migreny też budzi, ale jednak… nie można bez niego żyć! Nie da się, uwierzcie, próbowałam. Bez wiatru całkiem nie daje się oddychać, jakby nagle wszelkie problemy i kłopoty skupiły się dookoła pewne tego, że nikt i nic ich nie przepędzi, bo przecież nic nie wieje…
Łagodne bryzowatości morskie to pikuś w porównaniu z tym. Bo w tych powiewach, trzaskających całkiem na odlew, wcale się nie patyczkujących z bitym i kopanym, z tym poniewieranym i wietrzonym, jest owo oczyszczanie fascynujące. Owo dotlenienie. Dziwne zabawy na trzepaku nage powracają do czasów dorosłości. Nagle to wszystko staje się pełniejsze, normalniejsze, łatwiej wytłumaczalne.
Ale te odgłosy…
No właśnie. Odgłosy. To dudnienie, grzechotanie, wygrywanie muzyki na tym, co zdawało się być pozbawione muzykalności, tym całkiem zdeptanym przez słonia, a nawet zalanym woskiem. Powiewy zdolne nie tylko porwać i wyrwać, ale też o bdarzyć dziwnością tych, którzy tego nigdy nie mieli. Jedne drzewa nagle ogołocone, inne dotąd nagie, teraz zostały przyozdobione. Jedni ludzie pozbyli się swoich wad, inni ponownie się w nie wyposażyli. A nad tym wszystkim dziwne poszumy, powiewy, szelesty i ducia, dźwieki głębokie, dziwnie pewne swoich mocy, ale nie naiwne, nie zakochane w sobie… dźwięki jakby skomponowane w świecie, który ma dostęp do naszych najgłębszych myśli i marzeń. Najbardziej skrytych demonów.
Demonów, które zawsze pojawiają się szepcząc…
Ale w wietrzności jest coś jeszcze…
Cisza.
Pojawia się czasem tylko na chwilę, ot na moment, pomiędzy podmuchami. Jakby wszystko zamarło w oczekiwaniu na kogoś lub na coś. Albo jakby szykowało się coś innego, coś więcej… A może wyłącznie w ramach odpoczynku? Ot przerwa na kanapki, bąbelkowy napój i może jeszcze kawałeczek czekolady, albo nawet spory kawał ciasta urodzinowego? I paczkę czipsów? Cóż, no każdy musi odpoczywać, nawet w robocie. Nie można tak wiać bez odpoczynku. Tak bez jakiejkolwiek przerwy, bez oddechu i wytchnienia… Nie można. Ale czy to naprawdę o to chodzi?
Cisza.
Czasem jednak jest dłuższa, inna, jakby po prostu odmienna. Niezależna od prędkości wiatrów ją poprzedzających, nie informująca o tym, jakie po niej nadejdą. Gorzej, tak naprawdę nie można przewidzieć, czy jej pojawienie sie w jakikolwiek sposób wpłynie na to, czy ona się w ogóle skończy. Jakby wszystko dookoła się zassało. Jakby wszystko nagle postanowiło zamilknąć, wciągnąć powietrze, nie mrugać, nie przełykać, nie siąpić nosem, nie słuchać, nie widzieć… nie myśleć, nie marzyć, nie wiedzieć… nie chcieć niczego, nie pragnąć, zwyczajnie nie być.
Czy tak już zostanie? A może to wszystko, tak znajome, już nigdy nie powróci?