Pan Tealight i Pan Cumtojfel…

Pan Cumtojfel obudził się tego ranka nadzwyczaj rześki i radosny. Zaniepokoiło go to dość mocno, gdy ani razu nie wylała mu się woda na herbatę, a nawet nie wykipiała, a co gorsza nie była ani trochę przypalona! Gdy już nie wysypał na podłogę herbaty, jak zwykle się mu zdarzało, za co wdzięczne były wszelakie mikre stworzenia, a i nie zapomniał jej posłodzić, gdy ciasteczko namoczyło się w niej dobrze i nie rozpadło w zagęszczający napar pył… zaczął odczuwać silne mrowienie w żołądku. A prawda jest taka, że mrowienie w żołądku w przypadku osobników takich jak Pan Cumtojfel, znaczy aż nazbyt wiele. Niektórzy po takich odczuciach toczyli wojny, grzebali zmarłych, a nawet doprowadzali do krańca wszelakie świate… Może i nasz przyjaciel nie miał aż tak wielkich aspiracji, ale jednak… odczuwał coś. I bardzo go to odczuwanie intrygowało, bo nie przypominał sobie niczego, co mogłoby do owego odczuwania doprowadzić. Nic się wczoraj nie wydarzyło, ale to całkiem nic.

Jak zwykle rano poszedł do pracy, a należy nadmienić, że robotę miał nad podziw zwyczajną. Ot stał na jedynym takim rozstaju polnych dróg na południe od Białego Domostwa i czekał… Czekał na tych, co pamiętają. Na owych z kurzajkami, z których serio można było zrobić cudowny napar nasenny dla kur, tymi z życzeniami i klątwami, za których spełnienie mógł dostać wszystko, oraz tych zagubionych całkiem, niemiłosiernie zmęczonych, znużonych… szukających czegokolwiek. Czekał zawsze przygotowany. Odziany w swój wyprasowany strój, z całym kuferkiem specjałów, dzięki którym był takim profesjonalistą od czasów swojego ojca, dziadka i pradziadka. Czyli wiecie, od początku świata właściwie. Znaczy od momentu stworzenia owego rozstaju dróg. Od narodzin tej mocy, której przeznaczone było mieć ich rodzinę za Strażnika. I tak naprawdę nie zastanawiał się, dlaczego od tak dawna nikt nie przyszedł. Dlaczego nikt nie prosił, nie krzyczał, nie błagał…

Po prostu pracował i w owej specyficznej rutynie odnajdywał spokój i swoje, może i monotonne, przeznaczenie… czy do tego dnia?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9286

Z cyklu przeczytane: „Wilcze przesilenie” – … Anne. Ja rozumiem wiarę i brak wiary, a potem ponownie ucieczkę w jej ramiona… Tylko co teraz? Co z nami? Z Morphenkindami? Co z Reubenem i jego nową rodziną? Co z jego starą rodziną? Matką, ojcem, bratem… i kobietą, która miała być jego żoną?

Anne Rice powraca w nowej opowieści. Królowa wampirów, autorka opowieści o czarownicach, ale i niesamowitych erotyków, czy niewielkich historii, tak bardzo wzruszających jak „Skrzypce”… tym razem powraca ku… no właśnie ku czemu? To drugi tom serii, a ja nadal nie mam pewności o co w tym wszystkim chodzi? Najpierw pogańska, szalona i niesamowita Anne, w pewnym momencie, ze zrozumiałych powodów, powróciła w ramiona chrześcijaństwa. Mimo zmiany tematyki, wciąż jednak jakoś ujmowała. Była nowa, inna… A teraz? Po ponownym nawróceniu na religię dawnych przodków, próbuje chyba przywrócić sobie dawną sławę… i nie jestem pewna, czy jej się udaje. Bo niby mamy znowu intrygującego bohatera, jego nowe życie, pasjonujący świat, wzbudzający nowe marzenia dom, wilkołacze zwiastowanie nieśmiertelności…

… ale co poza tym?

Na pewno Rice ponownie przenosi nas w świat, w którym tak bardzo nie trzeba się lękać śmierci. Mierzy się w tej opowieści o miłości, magii, owych postaciach kroczących w cieniu, o duchach, oraz wszystkim tym, co dla wielu niemożliwe… z owym pierwotnym lękiem przed ciemnością, zgaszonym światłem i odebranym oddechem. Daje nam świat stworzeń, wikołaków/zmiennokształtnych, które mają właściwie wszystko. Żyją bez strachu, zawsze, wiecznie, bez większych ludzkich zmartwień… otoczeni przez nieśmiertelnych. Kto z nas chciałby przestać bać się umierania, starzenia? Ja na pewno, a jednak ta powieść jakoś mnie nie ujmuje. Jakoś nuży… Bo to już było. Nie ma tutaj nic nowego poza nazbytnim owłosieniem bohaterów. Ale też… jest to coś, za czym część mnie tęskni.

Można czytać to jako fantasy, można jako opowieść o miłości, o ludziach, którzy w końcu potrafią stawić czoła złu tego świata… można się zatopić. Zresztą, sprawdźcie sami. Zacznijcie od „Daru wilka”.

IMG_1397 (2)

Dynie i klocki, słoma i dynie. Gdzie niegdzie wystaje lekko zwichrowana, przyschnięta gałązka kukurydziana, z kolbą też. Żółciuteńkie takie ma kukurydza zębiska, jakby serio pijała wiele barwnika z moczu, a skąpiła na szczoteczce i paście. Oj cudownie połyskliwa jest, dziwnie taka lakierowana…

Znaczy tak, u nas się zaczęło Halloween. Przez to, że maluchy mają tydzień ferii, znowu Gudhjem zaroiło się turystami. Ponownie w tej przepięknej osadzie, pośród kolorowych chatek, powieszonych duchowości i podgryzanych lodów, szaleją języki, a i sami ludzie, skacząc po słomianych klockach w niskim i przewidywalnym labiryncie. Ale nie ma boja. U nas to serio, wszystko pod aktywność fizyczną od razu podchodzi. Jedni na snopku, drudzy pod snopkiem, jeżeli marzą się wam jakiekolwiek zakupy, to ostatni na nie dzwonek. Nawet niektóre sklepy są otwarte! A poza tym… coś w powietrzu dziś takiego przytłaczającego, jakby owe wszelkie dynie łkały… bo każda z nich chciała być ciastuszkiem, albo tam wekiem, czy innym drzemem, a tu co? No nic nie ma! No kurcze nie da się… ino rola ozdobnicza. Wpychają im na dodatek w brzuszki różnokształtne świeczki, a te je podpalają, a i ocieplają, nagle się wszystko w dyńce gotuje i jak się dobrze nagrzeje… to owa dyńka się zmienia w potwora. Tego, który tęskni za swoimi ziarenkami, a z owej tęsknoty, nie pomny, że one zniknęły już pomiędzy siekaczami i kłami ludzkości, postanawiają je odnaleźć. Niczym matki, które zagubiły swoje liczne dziatwy plątają się od łódki do łódki, od kutra do kutra. Od chatki do chatki, do drzwi do okien, od piwnic po dachy… Mewy dobrze wiedzą na co się szykuje, gdy tylko w porcie się nazbyt wszystko pomarańczy, więc nawet nie starają się im przeszkadzać. Bo widzicie, może i dynia was nie pogryzie, może i nie wyjje wnętrzności, nie wychłepcze z was do ostatniej kropelki krwi, ale coś może… może zbutwiałowością swą wewnętrzną was oblać, a owa ciecz musująca wciąż szybko weżre się wam i w oczy i pod skórę zajdzie i już nic i nigdy nie uczyni was pachnącymi. Na zawsze tchnąc będziecie aromatem zdechłych jaj…

Wcale nie kłamie. Pamiętacie tego gościa, któy zwykle się bachał w porcie w wannie? A właśnie, a zauwazyliście dziwny siarczany posmak ostatnio w powietrzu… Podobno się rozpuścił od nadmiernego mycia i starł od szorowania!!! BUUUUU!!!

IMG_3535

Ogólnie mówiąc w szarości dnia dzisiejszego we łbie się człowiekowi mąci i tyle. Z jednej strony te przepiękności liściowe, owe czerwieniowości wszelakie, pomarańcze i żółcienie, ostatnie, lekko wymęczone zielenie i te pnie srebrzyste z w końcu pootwieranymi oczami i owe gałązki fikuśnie powykręcane, a i te szalone kory drażnienia… Wszystko jest takie niesamowite. Jakby gotowe do jakiegoś balu, czy coś? A może, gdy zmrok zapadnie, bo teraz to wcześniej zapada, wiadomo, gdy wszyscy usną, gdy cisza będzie jedynym dźwiękiem nagle Wyspę opadnie muzyka i wszyscy popłyną w dziwnym korowodzie. W takim, do którego każdy jest zapraszany, ale nie każdy ma śmiałość dołączyć? A może jednak to ino mrzonki… nie no, coś wisi w tlenie. Czy raczej małej przeraźliwie azotowości i się recholi z ludzisków. Strasznie!!!

Bo widzicie… po sezonie sezon ma natura. Jak już ludzi mniej, a i Tubylcy bardziej skorzy do przymykania na wszystko oczu, a i zostawania czasem w domach w kocach i przy ogniu, albo wprost przeciwnie, nagle tak bardzo zaskakująco podnieceni wyrywają się w głuszę nieznane i znajdują wszystko to, co nieodkryte… Co tak naprawdę nie dotknięte, nie wymodlone, śniące i śpiące… I wtedy Śpiący Bogowie, Pradawni i Śniący ponownie słyszą swoje imiona. I wiedzą, że ich czas tak naprawdę nigdy się nie skończy, bo wiara to coś więcej niż kościoły i reguły.

Wiara to tak wiele i nic zarazem. Szczególnie taka… Taka, gdy po bóstwie stąpasz, spożywasz go, gdy ono cię tuli, ale czasem w swej nieopatrznej, a może przebiegliwej jednak, kapryśności chłoszcze swoimi urokami. Ot Wyspa… Cud wszystkiego, wystarczy tylko chcieć. Bo przecież serio, ona nie jest aż tak skomplikowana. A może jest aż tak skomplikowana, ale warto się owej skomplikowaności poddać? Warto ją poznać, nauczyć się jej… oddać wszystko.

Dzisiaj w Gudhjem można było zapytać o to w jaki sposób przeprowadzić się na Bornholm. W jaki sposób zamieszkać w Gudhjem… Ciekawe. Czy ktoś się zdecyduje? A może jednak nie? A może…

IMG_1400

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.