Pan Tealight i Okapywanie…

„Po prostu to lubili.

Skraplanie i okapywanie, ciurkanie i kroplenie się… Deszcz znaczy się, no wiecie, tak to przynajmniej określa reszta świata. Jako opad. Ot nic specjalnego, wszystko biegnie dookoła, komu wysuszy, temu w końcu spaść musi, a nawet jak nie musi, to przecież może spaść komuś innemu, co nie? Więc i tak się mu spadnie. W te czy wewte, koło wodne się toczy, ale tutaj… cóż, tutaj jak zwykle było inaczej.

Po pierwsze miało padać, a nie padało. Wszyscy się przygotowali, by wyprowadzić Wiedźmę Wronę Pożartą na spacer, ale jednak chmurzyło się, a przecież mokra wiedźma, to jednak niezbyt komunikatywna wiedźma, a po co się narażać jej w tak głupi sposób? Jakoś tak no za zimno już było na moczenie Ptaszydła… więc czekali na deszcz i już wtedy, gdy mieli zamiar zapomnieć o prognozach pogody, po prostu założyli buty na wszelkie odnóża… zaczęło lać. I dziwnie mroczna dzisiaj, bardziej niż zwykle Wiedźma Wrona, stwierdziła, że już nie próbuje, tylko sobie ot tak posiedzi, więc usiedli wszyscy. Gdzie mogli. Zajmowali wszelkie płaszczyzny mniej lub bardziej płaskie, adekwatne anatomicznie w tą lub tamtą stronę, płaszczyzny miękkie i twarde i te pomiędzy oraz wszelkie ich wygięcia, zagięcia i krzywizny… I czekali co powie. Bo co jak co, ale takie tylko siedzenie nie leżało w ich naturze…

I ociekali.

Okapywali.

W zgodzie z dźwiękami spoza Chatki, zrzucali z siebie krople mniej, lub bardziej wilgotne. Jakby się oczyszczali, jakby nagle wzorując się na pewnej książkowej bohaterce ze swego wnętrza, Wiedźma Wrona dostąpiła sfer, w których i ona mogła zostać Matką Spowiedniczką. Jakoś tak się czuli i wcale, ale to wcale wcale nie chodziło o to, że była niedziela, a Mała Wiedźma zmuszana była w swym czasie do dziwnych zachowań religijnych… Wiecie, tak naprawdę nie wiadomo ile z niej Pani Wyspa wypłukała, wykapała, wypluła, a ile tak naprawdę wciąż w niej siedziało, co się stać mogło… gdy nikt nie patrzył, lub gapiło się zbyt wielu.

Tylko jeżeli, znaczy się naprawdę to była prawda, to czy we własnym, pokręconym stuporze, można się domyśleć, jakie naturalne koło obracało okapywaniem owych wyspowych stworzeń? Tego pokręconego plemienia? Kto poza nią samą, mógł przyjąć Wiedźmy Wrony Pożartej kropelki? Czyż istaniało takie wynaturzenie zdolne unieść tyle szaleństwa? Przeciążenia wyobraźni?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_0171

Z cyklu przeczytane: „Księżyc nad Soho” – … ech! Żeby kurcze wszystkie książki były tak napisane. No wiecie, w tej starej mocy dobrego zwyczajnie pisania, które wie co robi, ma cudowny dar obserwacji, ale też wie ile ukryć, by przedwcześnie nie obdarzyć wszystkich objawieniem. Aaronovitch potrafi właśnie tak pisać, że nawet jak akcja się ślamazarzy, to czytasz z wypiekami, nawet jak nie masz pojęcia o jazzie, to i tak się douczasz… nawet jak ta magia niezbyt, to i tak cię kręci.

Oto opowieść gliniarska, albo raczej magiczna, tudzież… wiecie wiele wydarzyło się w pierwszym tomie, a to co mamy tutaj, to pewne konsekwencje. Nasz główny bohater, posterunkowy musi zmierzyć się nie tylko z wspomnieniami, ponownie właściwie dostrzec ważność siebie, jako elementu dziwnego magicznego wydziały policji, ale też… pogodzić się z tym, co stało się jego partnerce i przyjaciółce. Tylko, czy ędzie do tego zdolny? Czy można pogodzić się z czymś takim? I o co chodzi z pochwą z zębami, oraz mordującym innych jazzem? I dlaczego w to wszystko tak dziwnie wplątana jest przeszłość naszgo bohatera oraz jego rodziny?

Tym razem lepiej poznajemy bohaterów tła, kolejnych planów, nie tylko tych głównych i znowy wkraczamy… wtapiamy się w inny świat, inną część Londynu, nie tylko ową wodną, ale też bardziej rozrywkową. I oczywiście, dzięki specyficznej narracji, lekko komicznej, miejscami aż nad podziw przesiąkniętej cudownościami z przeszłości muzycznej, historii pewnego „opętania” ludzkości… Przede wszystkim ta niewielka powieść jest przygodą. Przygodą ze secyficznym wampirem, magią, specyficznymi stworzeniami, lekko nieklasyfikowalnymi tylko dlatego, że dla nich jeszcze nie spisano grubych, szeleszczących mitologii, cudowną, zwiewną, ulotną wolnością myśli i niektórych czynów… po prostu starą, dobrą wyobraźnią.

Powieść jest niesamowita i nawet jeżeli nie jesteście melomanami, to trudno umknąć pewnemu zainteresowaniu niezbyt przypadającemu do gustu tematem. Bo przecież człowieka odnajdujemy we wszystkim… albo kobietę z zębatą pochwą.

IMG_2533

Kucam jak ta sikająca w krzakach żeńskość, no wiecie, dziewczynki właśnie w ten sposób to robią, nic na to nie poradzimy. Nie żeby nie można było na stojąco, ale co za zabawa potem z obsikanymi nóżkami i dupskiem? Bynajmniej… kucam i coś słyszę. Jakieś brzęczenie, bzykanie, czad odgłosów. Spoglądam, ale już nie można nic zrobić, zresztą nawet, to czy mam do tego prawo? On ją złapał, on jest zwycięzcą i on przeżyje, a ona zginie. Podchodzi do niej szybko, dziwnie trzymając się na owej splątanej idealnością powierzchni swego pałacu-pułapki. Wydaje się przecież dla niej nazbyt ciężki, z tym wielkim odwłokiem, znaczonym żółtawymi paseczkami, z ową połyskliwością, a i cieniutkimi włoskami na odóżach. Ona się jeszcze szamocze, ale juz nie bzyczy. Owinął najpierw jej przyciśnięte do ciała skrzydełka, a teraz trzymając ją i jednocześcnie plotąc nici… dalej owija. Na początku nic nie widać. Jakby to była tylko zmyłka, hipnoza, jakby tak naprawdę nic się nie działo, bo przecież nic nie widać, ale po chwili owa nicość gromadzi się i przekształca w coś.

Coś połyskliwe, lekko mleczno-białe.

Nie uwolniłam muchy. Muchy przylepionej do sieci, bo przecież czy mamy prawo wtrącać się do owej normalności natury? Nie no, pewno, że zajęłam się ptaszkiem potłuczonym przez samochód i jeżem, ale… w tym wypadku tylko patrzyłam na jeden z bardziej fascynujących spektakli, a jednocześnie coś tak przerażającego. W końcu pająk też może mieć milusie, małe puchate dzieci, które trzeba nakarmić, jak lwica swoje lwiątka, tak samo cudownie słodziutkie jak te antylopki, które jedzą… bo wiecie co? Trzeba jeść to co piękne, słodkie, milusie i odważne, cudowne i…

… ŻYWE!!!

Bo w końcu jesteśmy tym, co jemy, czyż nie?

IMG_5279 (3)

Wyspa ma w sobie samą naturalność i ciężko znosi wszelkie głupoty. Naprawdę ją rozumiem, ale współczesność nakazuje tą dziwaczną tolerancję. W dziwny sposób owa tolerancja nie pozwala, by swoje zdanie mieli wszyscy. Dzielić się zdaniem własnym możesz, a i nie być ukaranym, tylko wtedy, gdy owo zdanie pokrywa się z tym lansowanym przez rąbnięte media. W jakiś dziwny sposób, chociaż trąbi się o tym, że żywność na śweicie okupowana jest przez kilka wielkich firm, nikt nie pamięta, że te same firmy władają i prasą. I tak naprawdę nawet ci wszelacy wolnomyślący, powielają tylko to, co im narzucono… Czy w ogóle jeszcze myślimy sami? Czy jesteśmy zdolni mieć własne zdanie bez strachu, bez obawy, że ktoś zaraz zmiesza nas z błotem, a potem zmieli i przerobi na opakowanie mało dietetycznych pulpecików?

Wyżeram rosnące na skałach jeżyny i myślę sobie, że większość mnie to jakaś dzikość. W końcu one są dzikie, prawdziwe i odważne, więc może i moje wewnętrzne ja wzbogaci się o owe pierwotne aspekty? Cudownie soczyste, zaskakująco błyszczące, w różnych rozmiarach i stadiach dojrzewania… Leżą sobie, chociaż przyczepione do kłujących gałęzi, na kolorowych, już jesienią malowanych liściach. Ot wirtuozeria natury. Bo czemu nie? Kto naturze zabroni? A nawet jak zabraniają… to ona i tak swoje wie. I swoje w końcu zrobi, a jak się wkurzy… No właśnie, jeżyny mają kolczaste, plączące, wbijające się w łydki gałęzie, które zdają się chcież mnie zatrzymać? Ale po co? Z drugiej strony jeżeli ja jem je, to czy one też nie mają prawa do kawałka mnie? Ot taka wymiana, pierwotne prawdy, starożytne mądrości, zwyczajne dzielenie się w jedności natury…

Jestem naturą.

Tym dziwnym, co nie rozumie dlaczego ktoś sterczy pod sklepem dla nowego ajfona. Tym, co nie łazi wszędzie z telefonem, nie ma pojęcia co jest modne, a już kompletnie nie rozumie dlaczego ludzie wolą mieć na ścianach to przerażające płaskie coś z obrazkami… nudzą mnie filmy, mogę godzinami brodzić po Wyspie, ale nie umiem usiedzieć przed telewizorem? Ale nie martwię się, bo to i tak podobno tylko choroba, więc wiecie… nic mi nie będzie.

IMG_6825 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.