Pan Tealight i Księżycomacówka…

„Nie mieli telewizji.

Nie no, czasem coś się wyświetlało na ścianach Białego Domostwa, ale Pan Tealight, podobnie zresztą jak Chowaniec Wiedźmy, wspólnie uważali, jednocześnie nie mając pojęcia o wspólnocie swych postanowień i poglądów, że po prostu kanał te filmy. A i bagna i ogólnie, jak mawia Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki – obecnie z nosem w jednej, jedynej, nówce nieśmiganej, co Elficu jej zniosła – Zuo i Demony! No za nic się nie mogli wciągnać w te historie. Jakoś ich to ni ziębiło, ni grzało, ni ogólnikowo wyznając, łachotało w miejscach intymnych…

Dlatego nocą księżycową, w mocy pełni… lekko bezczelnie, miarowo pederastycznie, no i ogólnie mówiąc dość pokrętnie w otrzewiach mając prywatność Wiedźmy WronyPan Tealight, Ojeblik i Chochel siedzieli w sypialni wyżej wzmiankowanej, wpatrując się – przy dźwiękach upiornych nut wydalanych przez otwory nieświadomego ich obecności, a i mającego gdzieś własną, prokurowaną sobą muzykę, Chowańca – jak ona tańcuje. Bo tańcowała bezecnie z Księżycowym Blaskiem, a i to pod nosem chrapiącego mężczyzny. Dziwnie namacalnym, dziwnie utwardzonym i myślą i mową, i uczynkiem bez zaniedbań. Ino, czy świadomie, czy jednak nie? W to nikt nie wnikał. Po prostu w ramach rozrywki się w nią wpatrywali, pomijając owe księżycowe miekkości, blaski błąkające się po dotkniętym słonecznymi promienaimi ciele, po kobiecości całkiem bardziej skomplikowanej, niż to najwięksi mędrcy brali pod jakąkolwiek uwagę… po ciężkości skopanej kołdry, dziwnie odrzuconej niechętnie, jakby owa dookolna, biała cieplotliwość była tą nadmiernie niechcianą, niepożądaną, niewymarzoną… zgubnie mało ułudną. Zaplątała się owa Księżycomacówka nad cielesnością upartą Wiedźmy Wrony, a że upartą, więc i niesubordynowaną. Więc i całkiem buntowniczą.

Ale oni, ci pod szafą, jedyną owego miana w Chatce, nie patrzyli na owe skórności i blaski, oj nie, oni spoglądali na taniec dziwny, ala Egzorcysta z drugiej strony, co to się odbywał na łóżku. Bo przecież światło księżycowe nie głaskało tylko, nie muskało ino, nie babrało się w seksualności, w gilgotkach i chichotkach, ale przede wszystkim, całkiem namacalnie ucapiło dupsko magiczne za różowe gatki w szare kropeczki a i podniosło je, uniosło, wygięło, potrząsło, a ono oczywiście zamachało nóżynami krótkimi. Ale nie uniosło całej wiedźmy, bo przecież głowa wciąż była niczym przylepiona do owej poduszeczki pachnącej snami i przepowiedniami, pełną spokojności i usilnych starań, by wszystko było po jej myśli, po Jej myśli… więc tańcowała większa połowa Ptaszydła pod nieboskłonem. Nieświadoma tego, co dzieje się z jej ciałem, może i śniła o lataniu, spadaniu i rejsach niezbyt drogimi łajbami… Pomiędzy jaśniejącymi, niczym białymi, srebrzystymi chmurami, pomiędzy granatowymi i błękitnymi obłokami, pomiędzy lekkimi kształtami dziwnie jawnymi w owej jasności nocy najgłębszego płomienia… unosiło się wielkie, różowe dupsko magiczne.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_7031 (2)

Z cyklu przeczytane: „Golem” – … mrok i zapomnienie. Ciemności, szarości, dziwny świat z dawien dawna zapomniany, dziwna uliczka na któej coś się pojawia. Tajemnica, pomieszanie, zamęty… Noir? A może i tak, więc dlaczego przez cały czas nie mogę się oprzeć dziwnemu głosowi wewnątrz mnie, który dowodzi, iż jest toctylko opowieść o utracie niewinności? Jak ten bukiet ślubny płynący z deszczem, brudnym rynsztokiem, tracący swoją świeżość…

… wykorzystany i odrzucony, niepotrzebny.

Bohater, Atanazy Pernat, mistrz Pernat mieszka w Pradze. A może raczej w jakiejś jej części, której nie, lubci nigdy jej nie było. Pewnego dnia trafia do niego księga „Ibbur”, a wraz z nią… śmierć. I tajemnice. Nagle codzienność odkrywa swoje nowe oblicza, nagle wszystko spowija kir, pod którym jednak rodzi się jakieś uczucie… bo przecież każdy pragnie kogoś w swojej niewinności, każdy postrzega i brud i marność, ale i w owych aspektach dziwi się poszukiwaniom człowieka przez człowieka. A może i człowieka poprzez nie do końca ludzi?

Piękna, niesamowita, mroczna, ilustrowana. Cokolwiek napiszę, wiem że to nie wystarczy. Nie miałabym odwagi zaryzykować i kupić jej, ale los chciał, że udało mi się wygrać, więc powiem Wam, że nie warto się bać. Jeśli pragniecie dobrego pisania, owej klasyki przewrotności człowieczeństwa, drobin magii, niedopowiedzeń, owej niczym nieramowanej wyobraźni, którą literatura gdzieś pogubiła przez lata… owej pierwotności strasznej, zagubienia w myślach i uczynkach…

Człowieka, który jest nim, ale i czymś więcej, jednak, czy potworem… Skuście się. Dla czytania, które jest czymś więcej, niż tylko opowieścią.

IMG_8940

Wiatrzysko sie zerwało i dalej tam w aurze modzić zaczęło. A tutaj nawiało ciężkich chmur, niby ciasto z zakalcem, lekko obwisłych, dziwnie wykrojonych, plamistych niedopieczeniem, ciążących ku Wyspie, oj już w końcu znalazłeś łyżeczkę, w gaciach lecisz, by tylko no skubnąć coś z owej słodkości, a już ich nie ma! Zniknęły. Na szybach krople wysychają w promieniach zmiennie jasnego światła… nawet nie wiedziałeś, że pada przecież… nie zauważyłeś. W ogóle jakoś ostatnio wszystko takie zmęczone i jakoś męczy. Z jednej strony pogoda cudna, serio! Można wyjść, nawet jak zmokniesz, to przeschniesz zaraz słonko przesuszy, wiaterek cię wyprasuje i już jesteś jak nowy! A jednak… nie chce mi się? No jak to? Jak żar się lał z nieba, to 10 kilometrów w chwileczkę, a teraz co? Chłodek obecny, a ciało leniwe? A może jednak gluty w nosie kiełkują i grypisko jakieś się w płuckach rozrasta? Ech! Człowieczeństwo – wyspowieństwo.

Tak ostatnio się zastanawiasz, czy jednak owa sezonowość, to Wyspie na dobre nie wychodzi. Że jednak zimą nie ma turystów? Podobno ból to dla ekonomii, ale może jednak dla skał, drzew, pól i łąk, dla lasów i ruin, no może to i dobrze? Bo mimo mej wiary w to, że od czasu do czasu Wyspa sobie robi wakacje, się przemieszcza i przesuwa, przepływa z kąta w kąt i zapoznaje się z innymi, może i nawet czasem intrygującymi, miejscami, to jednak jak oficjalnie ma skała wybrać się na wakacje? Jakby chciała samolotem, wiecie ile by musiała zabulić za nadbagaż? Zresztą zaraz by było, że pani za gruba, pani tu nie stała, a pani to nazbyt ostra i w ogóle, miękka inaczej i podmokła, więc musi wykupić co najmniej 6 miejsc! Nie można inaczej… i jak się by babeczka moja kochana, a i na punkcie siebie czuła, no poczuła?

No jak?

Dlatego czas wolny od nadmiaru Turyścizny, to czas dla Pani Wyspy na lifting, botoks, odchudzanie i zgrubianie, maseczki i błotne kąpiele, dietkę… i wiele wiele wiele snów i marzeń sennych. Może to o to chodzi, taka wiecie dwupolówka, trójpolówka, no takie tam sobie wymienne trwanie… A może chodzi ino o nas, Tubylcowych. Autochtonicznie chtonicznych… co zwyczajnie chcą mieć kawałek świata ino tylko i wyłacznie, dla pokręconego samosiebie?

IMG_7166

A może jednak ma w sobie Wyspa tyle egoizmu, by wiedzieć, znaczy własnego egozimu, zdrowego takiego… by wiedzieć, że ciekawa być może i sama dla siebie. Że warto się wypuścić po sezonie, w owe jesienności i zimowatości siebie samej? Bo przecież piękna jest i wciąż jeszcze do końca taka przeskromnie nieodkryta!!! Tyle w sobie ma ckliwych i gilgocznych miejsc, tyle barw i smaków, nowych struktur… cudów do macania i wdychania, do muskania i gniecenia. Niczym frywolna kochanka, nigdy do końca, świaodmie nie odkrywa wszystkiego. Ale komu starcza cierpliwości, by wciąż kopać w tym samym, by wciąż odkrywać to, co podobno się zna, by czekać aż oszołomi… nowością w cudownej znajomości? Bo przecież nowa nowość jest o wiele łatwiejsza, ot pospolita, na wyciągniecie ręki… tylko, że tak szybko jak można ja mieć tylko dla siebie, tak szybko potem po nas spływa i znika. Nie pozostawia owego, ofiarującego ciągłą nadzieję i siłę w codzienności, uczucia. Jak odświeżacz powietrza w psiku… psik psik psik i pachni, ale tylko na chwilę, bo smród i tak powróci, musisz w końcu wynieść te cholerne śmieci, no nie ma innego wyjścia!!!

Wyspa ma w sobie wszystko. Bez labeli, bez promocji, bez wrzeszczących bannerów i tak zwanych gwiazd kina, bo przeca czy my wciąż mamy teatry jakieś, które szczerząc pokaz chirurgii stomatologicznej seplenią: to dla ciebie… Nie wierzę im. Znaczy owym celebrytom i nibygwiazdkom. Nie błyszczą, a nawet jeżeli, to widać, że przy pierwszym deszczu cała pozłotka z nich się zmyje, opadnie niczym z owych nowomodnych wampirów. A mnie taki szajs nie kręci. Ja chcę kamieni, które nie tylko błyszczą, ale są jakieś i jedyne w swoim rodzaju, miejsc, które nie są dla każdego… swiatów, do których dotarcie swiadczy o tym kim się jest, lub kim się chce być… Tylko o czym świadczy Wyspa? O szaleństwie, czy jednak o jakiejs wyższej wartości? O artystyczności, a może jednak ułudzie życia niecodziennego? A może…

A może nie warto pytać? Bo i po co? Cóż mi po owej wiaodmości, wystarczy świadomość, haj, który ofiaruje to miejsce… ćpanie codzienności.

IMG_7028 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.