„Właściwie nie wiesz kiedy zaatakuje. Możesz i odbębnić ostatnie posiedzenie nim zawiążesz buty, możesz i odstawić napoje, a nawet tęsknie porzucić przełykanie śliny, możesz i nie myśleć o falach, przybojach, ciurkaniach, szemraniach, pluskaniach i kropelkach, o szyby dzwonieniu oraz i deszczach… możesz zrobić wszystko, a i tak owa moc cię dopadnie.
Bo może… tak po prostu, no i ogólnie mówiąc pokrętnie jest wredna i szczególnie cię przypili, gdy w okolicy ni krzaczka, a ty masz na sobie kombinezon, body, tudzież inne, śpiochowo jednoczęściowe i modne podobno, ustrojstwo. Albo lepiej, gdy dookoła mocy luda, a dziczy i odosobnienia żadnego!!! Bo Siku ma Moc! A moc owa tkwi w parciu… znaczy się no wiecie, dziewczynki na siedząco, znaczy na kucająco, a chłopcy to nie wiem tak do końca, ale chyba raczej na stojąco, chociaż może i jak im się tam podoba? Bo czy to ktoś kogoś sprawdza jak to robi? Mniejsza… ogólnie chodzi o to, że wredna owa moc uprzykrza życie i tyle, no i bata na nią nie ma. Serio serio serio nawet Wiedźma Wrona Pożarta przed Mocą Siku się skłania, kuca się znaczy. No dobra, siada jak jest gdzie, znaczy to też nie do końca prawda, bo czasem wiecie no lewituje tak bardziej, wiecie jak to ino żeńskie elementy potrafią…
Zaczyna się zwykle wcale nie od owego ucisku w zakamarkach i dolinach dolnych brzucha, nie od szemrania i wilgotnych, leśnych dzwonków delikatnych uderzeń, ale… od dziwnego dreszcza i skrępowania. Od jakiegoś przeczucia, podświadomego przestraszenia i uderzenia moczu na mózgownicę. Tak mówią badania. Aczkolwiek jak jest na innych, to nie wiem, bo my badamy ino ten jeden obiekt, się znaczy jedyny, czyli Wiedźmę Ptaszydło… więc u niej to są dreszcze, dziwne w mózgu przesilenia, trzęsawki i ogólne Moczomoco Zatrucie. Nagle spowija ją drażniąca, grubiutka Gąsioskrókanaskórka i wszystko traci na wartości. Serio, nawet jakbyście postawili przed nią księgarnię z napisem – Bierz Ile Dźwigniesz Za Darmo, to by się nie ruszyła. Po prostu no wtedy to musi, bo inaczej owa moc się blokuje i wyleźć z niej nie chce, a nadmiar mocy w wiedźmie to Zuo i Demony!!! Dlatego od razu następuje szukanie krzaczków, bo wiecie w domu to normalnie spotyka się z Bulgotem i Studnią Oralnego Białoszklistego Zwątpienia, co nie? Ale w głuszy i dziczy przydają się krzaczki, ktoś na stójce, znaczy ostrzegający innych co się właśnie dzieje, tudzież dopiero wydarzyć się ma, no i utensylia przeróżne. Ale najfajniej jak robali nie ma, bo to, że wyląduje gołym dupskiem w pokrzywach to macie jak nie macie w banku! Serio… pokrzywy ją od małego, znaczy od dziecięctwa kochają! Od tego dnia, gdy wirując jak durny, lekko ADHDowy, ale i autystyczny, w swym świecie się kręcący, bączek na scenie przypierniczyła w sporą ich kupeczkę. Poparzyły ją tak i tak się im to spodobało, że postanowiły zawsze już, gdy tylko jest szansa, to właśnie robić… bo Pokrzywom też się należy!
Bynajmniej jak już są elementy, to jest i Siku Moc. A jak ktoś podpatrzy, to my za recepty i terapię nie zwracamy…
Legendy głoszą, chociaż nikt im serio nie płacił za taką reklamę, że tam gdzie wiedźmy sikają kwiaty paproci rosną przez cały rok! Ale jakoś nikt się nie kwapi do ich zrywania… nie wiemy czemu?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „W otchłani mroku” – … brudna i brzydka. Ale i piękna i melodyjna. Dziwnie scyłkowo przeciwna samej sobie w treści i obrazach, ale i… baśniowa. Pełna sprzeczności, a jednocześnie dziwnie harmonijna, jakby za wszelką cenę pragnęła udowodnić, że człowiek ma w sobie owe dwie mityczne strony, że wciąż poddany jest walce Dobra i Zła…
A może jednak nie. Może tak naprawdę chodzi tylko i wyłącznie o człowieczeństwo i zezwierzęcenie? Może o owe pojemności puszki mózgowej, które chociaż pozwlaają wszystkich powiązać definicją homo sapiens sapiens, to jednak… nie wszyscy na nią zasługujemy? A może coś więcej?
Ostatnia powieść Krajewskiego zachwyca, by potem brutalnie sponiewierać. Jak zwykle przeskakujemy w czasie, ponownie przeszłość ściśle powiązana z przyszłością, czy raczej teraźniejszością. Grzechy i występki owocują po latach… Tym razem Popielski ma odnaleźć wtykę, a tak naprawdę wpada w szpony koszmaru. Kolejne brutalne gwałty i morderstwa. Wszystko oczywiście na tle specyficznego, zniszczonego Wrocławia. Wyzbyte z nadziei miasto zdaje się potrzebować ogromnej pomocy, ale czy wystarczy jeden człowiek, by naprawić tak wiele zła?
Znowu wkraczam w znajome wrocławskie przestrzenie i nie wierzę, że te mury mogły być świadkami takiego zła, takiej przemocy i okrucieństwa. Te artystyczne zakątki, przpiękne kamieniczki, pełne skarbów wykopy… co krok to fajka, skorupa, kopniesz dalej, a tam wieki przemawiają… Z każdym krokiem Popielskiego i ja wchłaniam inną przeszłość, taką, o której nie chce się pamiętać, którą lepiej wsunąć pomiędzy karty historii i… w filozofię. W owe dodające otuchy kwestie i dywagacje. Może w tym jest nadzieja? W ludzkiej myśli? Ale czy dla wszystkich…
Kolejny świetnie napisany kryminał i jak zwykle… nie tylko kryminał. Mocny, męski, brutalny, a jednocześnie piękny i artystyczny.
Recenzja: „Autorka”
W końcu Wyspa odzyskała swoją specyficzną pogodę. Siadasz w słoneczki, oj wygrzewa. Leziesz po skałach i czujesz, jak każda kropla wody z ciebie powoli stacza się w dół pleców, by dziwnie łaskocząc opaść z tyłeczka na podłoże. Oj jak gorąco. Wydaje się, że każdą wilgoć chcą niebiosa wyssać z owych zielonkawych i żółtawych listeczków, z tych rumieniących się owoców głogu, dzikiej róży i pieswieczegojeszcze… czego lepiej nie próbować, bo pewnikiem trujące cholernie. Chociaż te to akurat wyglądają jak jagody? Ale czy na pewno? Pić!!! W skałach mienią się diamenciki kryształków, tam biała, śnieżno-mroźno biała żyłka i tam znowu, a tam cała kurcze tętniczka… sypią się kryształki, myśli się człowiekowi, że może to mróz albo coś, lodowiec miniaturowy, ale nie, nic z tego, ino kamyki i to wcale nie cłodne. Szczerzą się ze swojej szczeliny pieszczotliwie mchami otulając własne, zachomikowane na potem wilgotności. Nie dzielą się, oj nie!!! I wcale się im nie dziwię… każdy chce przeżyć, czyż nie?
Gorąco. Na skałach, sprzeciwiając się prawom i tradycjom rosną sobie wrzosy i porosty, traweczki i krzaczki niziutkie, a na wszystkim kurna owocki. No dobra na wrzosach nie, na wrzosach… no wrzosy. Fioletowiutkie, wrzosowe takie, jakby uciekły ze stron od Heathcliffa z tych wzgórz, no wiecie, wzgórz wichrowych… Jak tak człek się wspina, bacząc by sobie jednak niczego nie skręcić, to mu się wydaje, że no Anglia jak nic! No musowo jakiś Dartmoor, czy inne więzienia? Wypiętrzają się jakieś skaliste wyrzeźbienia z owego chmurnego, wrzosowego pola, jakby serio komuś się chciało zabłysnąć twórczą inwencją tutaj. A może jednak ktoś tu uwięziony? Może przypięty do skały, co prawda watróbeczki nikt mu nie wygryza, ale in patrzeniem miesza zmysły. Bo z jednej strony ma morze, cudowne i wilgotne, nicość i pełność zarazem, ot życie, choć może i zasolone, a z drugiej, za skałami i domeczki i ludzie i codzienności… a on tutaj na skałach. Nic to, że ma jagódki i ptaszki, więc z nudów te skalne cuda stawia, ale wiecie, że to granity i gnejsy, to mu idzie tak powoli raczej…
… ale się nie poddaje. Z kulą granitową u nogi, z kajdanami z morskiej pianki, co to seryjnie uwiera, chociaż różowe futerko ma… no mówię, że gorąco!!!
Schowaj się w cień, to dupsko odmraża!
Serio!
Siadasz pod ścianą, spocony niczym mysz polna, co na wakacje chciała do tej ciotki, co to w kościele mieszka, ale jak wysłuchała niedzielnego kazania, to zwiewała z powrotem od luksusów piekielnych ogni i czyśćcowych pillingów gdzie pieprz i wiatr rośnie, a nadzieja dojrzewa tęczowymi jagódkami z czekoladowym nadzieniem… więc siedzisz pod tą ścianą i nagle wciągasz w płucka dziwnie mroźne Północy wyziewy. Dziwnie nie na miejscu, bo przecież jesień być miała najpierw? Bo jeszcze i owych liściejów bukietów nie było i traw wieńców skoszonych? Co prawda robale pchają się na chatę, ale wiecie, może lecą do żarcia, czy coś? No to jak to będzie? Ciepło, czy zimno? Bo wiecie, ja nie narzekam, ale zimno wolę. Skacząc pomiędzy poceniem a zamarzaniem jednak się we mnie jakaś tam nadzieja kołacze, że może cellulit mi wyżre z dupska? Że może jednak, jak Wyspa w zwyczaju ma, to nic na marne?
Oto jest i zwyczajność Wyspy. Mały świat, ale ekstrema swoje ma. Tutaj skaliste wybrzeże, tam znowu piaski niczym pierdy aniołków mięciutkie. Tu jaskinie, tam znowu wypiętrzenia, a wszystko poznaczone przez wieki ludzi dotykania. Przez pocałunki, ofiary, często jeszcze świeżunie i krzyczące takie, często niewinne i może, ale przecież po co komu winne ofiary? Co nie? Zresztą do takich winnych to trzeba i inne przyprawy, a i trunki zapewne może bardziej wytrawne? Nie znam się, ale nie wykluczam… sama na razie składam jak się da, ile się da… bo kocham!