Pan Tealight i Kotlina Kamiennych Dusz…

„Po raz pierwszy… mimo mieszkania tutaj już tak długo, mimo wściubiania nosa we wszelkie miejsca, szczeliny, kałuże i krzaczaste niedostępności… po raz pierwszy. Po raz pierwszy Wiedźma Wrona Pożarta udał się do Kotliny Kamiennych Dusz. Do miejsca, w którym czuć tylko niepewność i pustkę, tylko dziwną niedopełnioną nieobjętość, która pozostaje po wybrzmiałych egzorcyzmach. Gdy już przejdą słowa, zaschnie krew, której nawet robaki nie chcą tknąć… gdy wyschną i skruszeją zaklęcia, oraz spłyną łzy i krople potu. Udała się tam, wcisnęła tam siebie i swoje książki, swoje marzenia i wszeli nadmiar myśli… i Chowańca i poza nimi nikogo więcej. Cała reszta, łącznie z Pluszowym Plemieniem puknęła się i odmówiła towarzystwa. Zresztą, tłumaczyli rzucając dziwne, szklane spojrzenia, przecież czasem pada. Przecież może padać za chwilę, albo za chwil kilka?

Wycieczka prowadziła przez Podmokłe Miejsce, dziwnie płytkie zwodniczo, pełne niewyrośniętych zombieżabek, potem Kamienne Zakola, Polankę Zapomnienia z Brzózkami Strażniczkami Historii, aż w końcu dotarli do Kotlinki. Chociaż, czy była to kotlinka? Miejsce wyglądało raczej jak dziura wykopana łopatką nader małej, a jednak gigantycznej istoty. Jakby… wyjęte stąd połacie kamieni, dla kogoś ot ziarenka piasku, miały być nowym zamkiem, zestawem babek w kształcie żółwi i kwiatków, fosą i tradycyjnie zwyczajną posypką. Jakby z owej stykającej się Mostowyn Portalem z Dwukolorową Morskością ziemistej, skalistej samotności… ktoś uszczknął coś. Ale, czy było to możliwe?

Przez cały czas Wiedźma czuła się źle. Jakby nie tyle nagle wzbogaciła się o kilka ton nadwagi, ale raczej coś postanowiło przysiąść na jej mostku i spróbować wdusić go do środka. Ot tak, dla zabawy. Nawet Zajęczy Strażnik, ten sam, który pilnuje Kotlinki Kamiennych Dusz, a norkę swoją ma w rdzewiejącej w przepięknych odcieniach pomarańczowej krwistości koparce, nie dodał jej odwagi. Mimo iż się jej pokazał. A nawet co więcej, wysłał jednego ze swoich żołnierzy, o cudownie rdzawych uszach i czarniawej reszcie puchatego ciała, nie zmienił tego uczucia. Może tylko się bała? A może jednak miła rację? Może ktoś od dawna podprowadzała dusze?

… nikt nie spytał. Ponownie nikt nie zadał pytania, a Ona czekała na nie. Na owo jedno, maleńkie, niepozorne pytanie… DLACZEGO?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Uśmiechnięty nieboszczyk” – … się śmieje? Znaczy może ta cała umieralność, jednak czasem jest też zabawna? A może jednak nie? W końcu można się od kogoś dowiedzieć… na miejscu są i zombie i wampiry, wailkołaki i wszelakiej innej maści łaki, a nawet inne stworzenia. I jest ona… Nekromantka!

Kolejna powieść z cyklu o egzekutorce, Anicie Blake. Jak zwykle wciągająca, szybka, pełna miejscami dorbiazgowych opisów, by potem nagle pozostawić nas z jakąś tęsknotą. Tęsknotą, któa pocieszyć się może tylko kolejnym tomem. Miejmy nadzieję, że wydawnictwo będzie wydawać cykl dalej, bo ja się uzależniłam. Z jednej strony pewno, ot sensacyjna, lekko kryminalna powieść, z drugiej trochę thriller, miejscami horror, gdzie niegdzie oczywiście fantasy… ale cały bajer w tym jak autorce udało się to wszystko połączyć. Tutaj niczego nie można być pewnym, poza tym, iż nasza bohaterka dojrzewa, a my nie rozumiem jak kurde jeszcze żyje?

Może i trochę cliche… ale to książki napisane w zeszłym wieku! Spodobają się wielbicielkom nadprzyrodzonych istot i lekko romantycznych porywów. Ale nie ma boja, w końcu nasza bohaterka jest… wierząca. Aczkolwiek po tym wszystkim chyba sama zaczyna wątpić. Miejmy nadzieję, że jednak nie w siebie…

Czytam te tomy tak raz od początku, potem nagle koniec i wiecie co? Nie gubię się. Wyrywają mnie z codzienności i zaludniają moje sny fantastyczną codziennością. Pozwalają odpocząć. Czasem nie dają się oderwać, by potem nagle przerazić myślę… że kończą się, a ja nie mam kolejnego!!! Bohaterka może wkurza swoimi próbami umoralniania każdego i ratowania wszystkich, by potem zwyczajnie strzelić im w czachę, ale co tam… lubię ją! W końcu sypia z… pingwinkami!

Co Wiedźma dostaje od Chowańca na kolejną… ekhm, nastą rocznicę ślubu!? A książkę. Ale nie byle jaką. Oto niesamowite wydanie „Studium w szkarłacie” z ilustracjami wykonanymi przez duńskiego artystę – mieszkającego na Bornholmie!!! Po prostu cudo! I to z autografem malarza!!!

To dopiero prezent!!!

Słońce przegania deszcz, by potem deszcz je pogonił. Znaczy nadepnął mu na ogon. Czy raczej na promień? No nie wiem. Bynajmniej pogoda nie tyle w kratkę, co w jakiś patchwork! Zaskakuje głębokim, dziwnie zimowym światłem i chmurkami w owym romantycznym odcieniu błękitnej bieli, w owych kształtach miejscami nawet grzecznych. Po prostu… tutaj niczego nie można być pewnym. Poza tym, że jeżeli możesz stać przez kilka godzin w jednym miejscu, możliwym jest, iż załapiesz się na serio niesamowitą fotkę. A tak! Ludzi też mniej, więc możesz stać… albo biegać, albo co ci tam się marzy w odnóżach. Warto. Bo takie specyficzne klimaty sprawiają, że nie zauważa się gryzącego wiatru, potem nagle potliwego chucha słońca, deszczu, a nawet kałuż.

Może i koniec sierpnia oznacza mniejszą ilość turystów, ale nadal są. Szczególnie w miejscach, gdzie sklepy jeszcze bywają otwarte nawet w niedzielę. A wiecie, u nas takie otwrcia, to niezbyt oczywista sprawa, więc korzystają wszyscy. Zmęczeni, dziwnie zmurszali Tubylcy wytykają noski ze swoich chatek. W końcu nie muszą się już bać nadmiaru wyluzowanych, chowanych nader bezstresowo milusińskich! To nawet my w końcu możemy załapać się na lody w porcie, spacer wydeptanym szlakiem, czy też odwiedziny miejsc, których nie widzieliśmy od miesięcy. Od owych parnych, dusznych i wrzących miesięcy. No sami wiecie… lato było.

Czy lato się zmyło? A może wyskoczy na mnie nagle zza rogu, po tym chłodnym, milusim tygodniu? Po owej cudnej deszczowości, która sprawiła, że znowu woda w strumieniach i rzekach szumi, znowu wodospadów mamy całą masę, nawet tam, gdzie byś się ich człowieku nie spodziewał…

Cokolwiek będzie… wiecie, się zobaczy! Na razie mamy imprezkę, znaczy Wonderfestiwal, więc ludzie się bawią, nawet jak w błotku, to wiecie, zabawa tym bardziej przednia!!! Reszta, niezbyt zaintrygowana śpiewem i tańcem, po prostu wpatruje się w fale, w ciszę, w świeżość… i może czasem wypisuje kartki do znajomych? Szwenda się po muzeach, zajada lody i cukierki, wyżera jagody ze stoisk i oczywiście podgapia co tam znowu mewy knują. Bo co jak co, ale mewy to mamy najcudaczniejsze na świecie. Nie dość, że kurde lingwistki, to na dodatek tak ładnie się nauczyły prosić… a moze grozić? o jedzenie, że po prostu nie można się im oprzeć. Podchodzi taka i płacze, a jak tutaj odmówić płaczącemu, jeszcze młodemu mewiemu paniczkowi? No nie da się! I ona o tym wie. I to jeszcze JAK kurcze wie!!! Cwaniaczki! Czasem mi się wydaje, że one to z matek wysysają, a może mają jakieś kursy pod tytułem: Jak się obżreć by nie nalatać? I nie namoczyć piór? Kto je tam wie? W gruncie rzeczy, mimo kontaktów, podejrzewam je o tony sekretów i tajemnic złożone w jakiejś jaskinii pod smokiem!

W gruncie rzeczy poza ptakami wszelakimi, zającami i jeżami, to pogadać chyba daje się wyłącznie z bąkami ostatnio. Jakoś tak kolesie brzęczą, oczywiście cały czas w robocie są, ale od czasu do czasu daje się zamienić z nimi słów kilka:

– Jak tam w domu?
– A wiesz, no żona w połogu.
– Znowu? Cudownie, ale odmalowałeś kuchnię, jak jej obiecałeś?
– Tak, na miodowy. Dzieci kochają ten kolor? A jak u was?
– Wciąż czekamy… Zapasy zrobione?

A potem dziwne milczenie i już wiadomo, że więcej gadania nie będzie. Niczym za jakimś podłączonym w skrzydle telefonem, bączek odwraca się i machając przepraszająco mechatym kadłubkiem… odlatuje. Może wróci? Ech, no na pewno wróci, przecież zioła się tak rozrosły, że ma po co… Ale czy pogadamy?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.