„Od kilku miesięcy, nawiedzana dziwnymi, drażniącymi przymusami pobudliwego łażenia w te i wewte, a potem i z powrotem, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki coś czuła. Jakieś zawirowania mocy, tańce połamańce niewiadomych i nieznanych… owe krążące w powietrzu zapowiedzi, ślubne i nieślubne, owe wizje, przepowiednie, nieograniczoności… Ale w tym miejscu czuła coś jeszcze. Przechodząc przez niezbyt widoczny, niezbyt wyrazisty mostek, zawsze czuła, że powinna zrobić coś więcej, ponad niewielką, zwyczajową opłatę mostową, ot trochę uczuć dla Mostowych Trolli… ale nie wiedziała co. Wpatrując się w ową ciemność za barierką, splątaną, kamienną, nieszumną, czuła, że jednak nie powinna… więc odchodziła. Do dzisiaj. Bo dzisiaj, spomiędzy lekko już opadniętych liści, zmurszałych trawek i niższych pięter roślinności, coś do niej zaszeptało. Więc odpowiedziała, tak jak tylko ona potrafi… spojrzeniem i lewopoliczkowym uśmiechem… I już wiedziała, że jest tam coś, co przyjdzie jej jesienią, Porą Gołych Gałęzi i Ziemnych Liści, odkryć.
Coś, co się przebudziło, dojrzało i uświadomiło sobie, że nadszedł czas na wyrazisty ekshibicjonizm pni i dusz. W swojej kamienistej czułości, w owej ciemnej, zwodniczo samotnej głębokości, owo coś, niedefiniowalne jeszcze, śniło. Śniło o kimś, a może o czymś, o zlepieniu przed i po, o tym co będzie i co jest. O tym, co go dotknie i przywróci dawne marzenia i troski, o tym, co w końcu wygładzi jakże dziwnie, wciąż ostre kamienie dna rzeki. O niewiadomej, co niesie w sobie odpowiedzi na wszystko… na każde niewypowiedziane pytanie, a i na to, co nigdy nie zostanie zadane.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kleopatra. Biografia” – … i biografia. Ot spisane życie. Czasem się zastanawiam, co by powiedzieli na swoje biografie ci, którzy już nie żyją? Czy by się uśmiali? A może poczuli mile połechtani? Może lekko wkurzeni, albo po prostu strasznie byliby źli? Czy to prawda w prawdzie, czy tylko fakty, które każdy przecież interpretować może inaczej…
A Kleopatra? Cóż, ona to by dopiero miała czytania! Ja mam przed sobą kolejną jej biografię, tym razem autorstwa Stacy Schiff, której udało się… jednak jeszcze bardziej przybliżyć mi Kleopatrę. Dziwnie się czułam przez całą lekturę, jakbym nie tylko oglądała film, ale miała też dostęp do jej serca! Do jej myśli, postanowień, czuła jej wahania i ból, owe niepewności i ciernie codzienności. Ową pasję, miłość do Egiptu, tak bardzo nierozumianą przez wielu… a dla niej, tak naturalną.
Wiecie co jest dla mnie najważniejsze? Nie sama opowieść, nie owo odnalezione w niej znane i nieznane, nie owa płynność czytania, dyskretnie umieszczone cytaty, esensja popularnonaukowości… ale pytania. Bo jak się okazuje, wcale nie wiemy tak wiele o naszej bohaterce. Tak naprawdę wiemy jakże mało, a to pozostawia mi nadzieję na kolejne, pasjonujące odkrycia. Bo przecież przeszłość, nawet ta najodleglejsza, wciąż jest życiem. Wciąż jest tym samym, co przeżywamy my! Pasją, potęgą, potrzebą życia, marzeniami, nadziejami i powolnym zdobywaniem wiedzy…
Przeczytajcie! Warto!!!
Wyspa.
Jest w niej tyle tajemnic, tyle nieodkrytych miejsc, tyle owych czarownych, czy przerażających tajemnic. Są takie miejsca, gdzie naprawdę można pójść tylko raz. Z których się ucieka, w których nie pragnie się pozostać na zawsze. Ale są i takie, dziwnie obojętne. Które nie przerażają od razu, albo też nie przyciągają niczym karmelowy ulepek… Takie dziwnie oczekujące. Dopiero się wykluwające, a może po prostu czekające, świadome swojego czasu i miejsca.
Wyspa…
Właściwie zdawałoby się, że mała. Że tak serio, to wcale nieciekawa. Ot domki małe, chatynki takie, do tego skały, trochę drzew, kilka wodnych dziur i oczywiście linia brzegowa, a jednak… a jednak wciąż odkrywam w niej nowe i umacniam się w przekonaniu, że odkrywać ją można nie przez jedno, ale wiele żywotów. Gdyby tylko można było tak… zastygnąć i po prostu patrzeć?
Nie żebym była takim zboczeńcem jakimś, czy coś, ale no… tak sobie myślę, że to wszystko jest takie piękne i takie inne w zależności od tak wielu zewnętrznych i wewnętrznych czynników, że czasem więcej by mi chyba nie było trzeba…
… chyba.
Jesień, czy nie, mnie coś w kościejach łamie. Ale nadzieję na wielce śnieżną zimę, wciąż w sobie mam, a co! Siadam pod czereśnią, starając się serio nie zabrać ze sobą z powrotem pająków, które ze wszystkich sił chcą się wprowadzić na posezonie, i wpatruję się w codzienność zasłaną pestkami. Wrony zeżarły czereśnie w mgnieniu oka. Nie podzieliły się małpy wielkie! Ale co im tam będę marudzić, dobre czereśnie, samorosnące takie, więc wspólne dobro…
… bardziej ptasie niż ludzkie…
Czasem tak siedzę, a raczej chodzę, bo nie usiedzę dłużej w nieruchu, no nosi mnie… i myślę sobie, że to miejsce, to jakoś bardziej zwierzęce i dzikie jest, niż człowiecze. Bo i zwierzaków mamy troszkę, a i natura zaśmiewa się z ludzkich utyskiwań. Bo u nas to jak Wyspę głowa boli, to wszystkich boli, nawet te pierzone sroczki młode, jak wiatry ma, to wszyscy z nią razem mamy… lepiej wtedy nie oddychać zbyt mocno, serio! A jak wesoła jest, to wszystkim nadmiernie odbija, bo w niektórych to się owe wyspowe uczucia namnażają. Naprawdę można zaszaleć!
Ziwerzęcość sprawia też, że Tubylców nachodzą zwierzęce namiętności. Ale miłość, to pikusiek przy tym wszystkim. Ot ta pani z tą panią w gik amok, tamten znowu nurkuje w porcie, temu serio odwaliło i nadużył… a na dodatek ostatnio dziwnie babom odbija i bandy tworzą. Ja już nie wiem co z tymi ludźmi. I wiecie co, chyba nie chcę wiedzieć, wolę myśleć, że Wyspa jakoś przemówi nam do owych szczątkowych rozumków. Bo przecież potrafi, czyż nie?