Pan Tealight i Bestia i Bestia…

„Właściwie nie wiadomo jak się to stało… chwila nieuwagi, a może umyślnego gapiostwa. Ot przecież łatwo patrzeć gdzieś indziej, gdy to co ma zniknąć jest tym, czego widzieć nie chcesz? Ale przecież jej pilnują, no zwykle… zresztą kto by tam pomyślał, że ktoś by mógł chcieć, że mógłby zapragnąć, być szalonym na tyle, albo raczej, zwyczajowo skrzywionym, umysłowo nieporadnym…

Wiedźma Wrona Pożarta porwana.

Nie żeby tęsknili, no może ktoś zauważył, ale… to chyba Pan Tealight? Oj tak, a jak on, to na pewno jego wina… o czym to rozmawiali? Jak w malignie przecież szary człowiek powtarza…

– Problem z tym, że ona nie może go gonić. No wiesz może i inni mają ten feminizm i równecudownienia, ale jednak jak ona ma w tej kiecy i z kłakami w koafiurze biec? No za kija w tej wieży siedzi i nie będzie jej podkasywała i biegła za owym rumakiem karym, czy innej tam mazi… Nie, ona musi czekać, a on… zawsze istenieje owa niepewność, że przecież skurczybyk jeden zbłądzić może, a te krasnali, wiesz… krasnali to Zuo i Demony, a one wiedzą jak drogę pomieszać, jak doświetlić, jak zwlec, jak okrutnie zmaoitać i doprowadzić jej księcia bajki do tej zimnej suchoty w szklanej trumience – aczkolwiek podobno mawiają, że to było pleksi, wiesz!!!? No i wiadomo, faceci tacy są i od razu do całowania! I od razu, choć w niej nic nie bije, choć ona zombie, on nekromanta, ona jednak dobrze podkolorowana pośmiertnie no i jest… pocałuje ją, nie dotrze do mnie, do wieży. Nie wierzy mi, żem w wieży. Wiecie, ja… No po prostu serio, miłość to rzecz nierówności, rozdwajających się końcówek i wypadających cebulek.

Nie rozumieli co mówił i dlaczego mówił, nie pojmowali tej róży wbitej kolcami w jego tors, oraz dziwną szczecinę, która nagle zamotała się w jego szarość. Bo jak to zrozumieć? Jak poskładać do kupy? Dopiero wieczorem, gdy się wybudził, a wraz z wybudzeniem w Białym Domostwie pojawiła się Wiedźma Wrona, lekko sponiewierana, lekko wytarmoszona, ale też dziwnie uradowana… zrozumieli. A raczej nie tyle zrozumieli, bo zrozumieć tego nie można, po prostu… zostali poinformowani. Echm, no dokładnie to zaszczekani, ale tam…

Okazało się, że tym razem Pan Tealight zabrał Wiedźmę Wronę Pożartą na spacer ku Zameczkowi. A raczej pałacykowej, slotetowej budowli, co to na Wewzgóku nad Gudhjem sobie stoi. Nie przewidzieli tego, że ci, co to go byli ostatnio nabyli, wprowadzili się już… a raczej ów tajemniczy ON się wprowadził. I gdy Wiedźma w pozycji na płaskacza cykała zdjęcia, po prostu postanowiło dorwać to, co jego. Z okrzykiem: Petunia non omlet! Otosz moja Pucheryja!!! rzucił się na gości i niewiele myśląc, ot DNA zadziałao, ćpnął mityczną różą, a to bardziej ku dziewoi podobne… zabrał! I ubawił się widać, bo choć ją w końcu wypuścił… to jednak podobno teraz idzie tam dobrowolnie i to całkowicie i magicznie… SAMA!!!

I co o tym ma myśleć Chowaniec Wiedźmy? Czyżby Bestia z bestią jednak się zeszła? A może… nie!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ostatni bohaterowie” – … tom III „Legend Świata Wynurzonego”. Zakończenie. Ból i cierpienie. Jeśli marzą się wam happy endy, przestańcie czytać, rzućcie to w kąt, wsadźcie do lodówki, zapomnijcie, po prostu uciekajcie, odejdźcie… Bo tutaj przecież nic nie może się skończyć dobrze, a nawet jeżeli, to dobrze dla kogo?

Nasi bohaterowie przeszli daleką drogę. Z marzeń pozostał tylko pył, ze wspomnień tylko ból i blizny. Nihal, Dubhe, Adhara, Amhal i tak wielu innych… jedni przeżyli, inni już dawno odeszli w zapomnienie. Krwawe żniwo wciąż trwa, a Elfy… cóż, nie są takie, jak się wam mogło wydawać. Bo przeznaczenia nie można uniknąć i w końcu przychodzi czas, gdy można zrobić tylko i wyłącznie jedno… chociażby nie wiem jak bolało… można po prostu tylko się poddać. Poddać przeznaczeniu.

Oto opowieść o walce. Opowieść piękna, fascynująca, pełna zaskakujących bohaterów i przestrzeni, które rozbudzają nasze zmysły. Ale to też opowieść bolesna, która… po prostu wiemy, nie będzie ową romantyczną bajką… a jednak do samego końca nosimy w sobie nadzieję. Dziwną i raniącą. Ową świadomość, iż możliwym jest, że ci, których pokochaliśmy, mogą nie przetrwać, a ci znienawidzeni wprost przeciwnie. Ale jest coś więcej, ów niesamowity świat, który też jest nagle częścią nas… i w pewnym momencie staje się najważniejszy. Jednak czy jesteście w stanie znieść największy ból, oddać wsyzstko, by go ocalić?

Ponownie typowa narracja Troisi, lekko rozstrzelona opowieść, w której z łatwością odnajdzie się trochę młodszy czytelnik. Piękne, smutne zakończenie i doprawdy grająca nie tylko na uczuciach i zmysłach historia!

Wieje w końcu.

W końcu wieje! I nawet popadowywuje sobie… może i od niechcenia, może i dziwnie nieregularnie, może i chcemy więcej… ale nie ma. Wieczory po raz pierwszy są takie, że daje się oddychać!!! A w morzu masa wszelakich traw, brunatnic i innych sałat. Ot koniec lata, na to wygląda, a jednak… a jednak liście wciąż tak zielone!!! Gdy słonko wyłazi, pot się nadal leje. A jednak może zaczynam mieć nadzieję na wszelaką, znajomą, wyspową chłodność? Oj pewno tak! Kto to wie? Na razie większość wpatruje się w chmury. Będzie padać, czy jednak nie… bo na tamtej stronie Wyspy to pada, a u nas nie!!! Jakoś tak nigdy nie ma jednakiej pogody w każdej części. Z tej bardziej grzeje z tamtej bardziej znowu wieje. Tutaj na skałach przypieka, a tam w dolince to myśli się tylko o grubych gaciach, które nawet zimą nie są w użyciu. Ot ma Wyspa to do siebie, że po prostu uwielbia babą być. Zmienną i nietuzinkową, dziwnie niejednolitą, co to jak tu ją pomacasz to się roześmieje, tutaj znowu pogilgasz, to troszkę popuści, ale tam to jej nie dotykaj, się nawet nie staraj, nie śmiej!!!

Wyspa ma swoje humory i swoje uroki. Jest teź oczywiście sobą, co oznacza totalną nieprzewidywalność, ale w większości do płucka przytul! Jak nie broisz, nic ci nie grozi, znaczy się w większości, no sami wiecie jak to jest! I wpatrując się w te jej pofałdowane przestworza, tutaj w środkowej części, jakoś tak się wie, że owa izolacja wyspowa, owo otulenie falami i poszumami, owa wietrzność w górze i zielonkawość niepewna dołem, te kryształy i skał filuterne wybarwienia… wszystko to jest piękne i niesamowite. Aż się samemu chce nagle coś w sobie poprawić. Ale nie na sztuczno, nic z tego, na sztuczno to nie, nie tutaj. Bo tu natura rządzi!

A natura ma to do siebie, że też jej nie przewidzisz, w karby nie wsadzisz, nie obramujesz i w ogóle… więc może? Albo nie… lepiej nie.

Siedzę na trawie i gdziekolwiek spojrzę jest Wyspa.

I są drzewa i krzaczki, są pewno w nich robale, a może i fajna jaszczurka, może jakieś coś wężowego, a może bażant i lis? Możliwe, że w uścisku śmeirtelny, albo podgladani przez zająca, który dziwuje się wszystkiemu temu, bo go wychowali na pacyfistę. I nie jada żywych. Znaczy poza tym wypadkiem, poza owym ekscesem… biegł, leciał, po prostu ponad trawami się przesuwał, gdy nagle ona stanęła mu na drodze! W powietrzu magiczie stanęła, nie poruszając oskrzydłami i wpakowała się mu do pyszczka. Ot gwałt kulinarny na wege-tującej futrzastej kulce. Oj i może to był jej sposób na inne życie, może chciała pozwiedzać zająca od środeczka, ale no… jemu się ugryzło, przełknęło i wiecie co dalej. Jak u wszystkich!!! I od tego czasu zajączek serio miał problemy z łebkiem, nawet chciał sobie zrobić uszną operację i z długich, pięknych słuchawek zrobić skrzydełka, tak na muszą pamiątkę, ale mamusia mu nie pozwoliła… więc teraz by zorzumieć swoją potworność zajączek ma jobla i podgląda liska. A lisek mu na to, że nic a nic mu to nie szkodzi i dalej się ekshibicjonować…

Wam mówię z tych gorących noc i wielkiej buły świecącej na niebie, to każdemu się przewala pod mniejszym lub większym czachy owłosieniem. Zwierzątka w końcu w takim miejscu muszą też być wyjątkowe. Nie tylko ludzie mają takie możliwości rozwoju… znaczy no wiecie „rozwoju”. Lubię jak tak Wyspa w końcu lekko się wycisza. Rzeczywiście to większość małoletnia generuje wielkie wrzaski, krzyki i głośności. Dorośli chyba serio wolą się wyciszyć… joga, zen, te sprawy, dietki, wodne uciechy i wszelakie słońca przygrzewania… Albo może ten dziwny zapach, niezbyt przetrawionego wina i innych bąbelków, powinien mnie naprowadzić na ścieżkę odpowiedniej myśli? Aj no, każdy robi co lubi, ważne coby nie mi w ogórdku. Bo w ogródku ja lubię moje własne, cudowne świeżości. Nie żebym sama je produkowała, no weźcie no!!! Chociaż mawiają, że na zewnątrz można, no taka konstrukcja! I wiadomo, więcej warzywek i owocków, a niedługo kukurydza dojrzeje…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.