„Przebierając raźnie, aczkolwiek jak zwykle kiepsko do, wtłaczanego w dziwne w swej pojemności uszki, rytmu… widzicie, Wiedźma Wrona Pożarta miała coś z tym rytmem. No nie łapała go cieleśnie. Fałszowała. Zero umiejętności bębniarza, zero perkusyjnego wydźwięku, ale wrzeszczeć mogła… melodyjnie nawet, no i po swojemu chodzić… no więc kroczyła, po swojemu. Dwoma krótkimi, masywnymi odnóżami tykała podłoża, muskała Wyspę, a pot za nią tworzył fantazyjną mgiełkę aromatyzowaną magią, książkami i deo w kulce o smaku strikte kwiatowym, dziwnie odurzająco fioletowym…
A i dziwnie krwistym nawet…
Kroczyła więc rozmyślając o królach, władcach, religijnościach, tocząc z samą sobą dziwnie rozmowy… Na przykład takie: dlaczego nagle pewnego dnia się obudziła i już nie była w wieku serialu „Friends”, ale aż nazbyt w ramach „Desperate Houswives”? Albo czy rzeczywiście te portki na niej lekko się poluzowały, znaczy się całe to pocenie ma jakiś tłuszczowy w brakach wydźwięk, czy tylko zwyczajnie się ZNOWU przebiegle szmatka rozbiegła w praniu? Mimo wszystko, mimo książkowej diety, mimo owej całej magii, była też jednak troszkę człowiekiem… znaczy do czasu. Bo wystarczyły wielkie liście, by dojrzała Topielice kopcące trawkę w ramach dość podejrzanych zachowań wdechowych, ale też oczyszczających powierzchnię… a tam pod kamieniem chmara Podżarminiłaków. Maleńkich krasnalozwodniczych ludków ze skrzydełkami w okolicach półdupków, co to wyżerali wszelaki okruszek. Ale nie to było najgorsze, w końcu ino by wtedy sprzątali, oni wyżerali owe okruszki z palców, z ust, z policzków i nosa jedzącego jednocześnie… robiąc kupeczki!!! Nic dziwnego, że mało kto o nich wiedział. A potem napadła ją gromada Fruznajdzidek i ocaliły ją od zderzenia z drzewem, ale już z wielkim kamieniem niestety, lub specjalnie, nie.
Gdy jęczała wyczuwając na potylicy rosnący nowy świat, całkiem foremny i kulisty, a i zapewnie na kolorach nie oszczędzający przypomniał się jej nie wiadomo skąd Młyn Niewinności. Dziwne miejsce, stare i zapomniane. Strzecha pokryta różnokolorowymi mchami i niskopiennymi storktokami o zadziornych minkach, na sypiacej się z kamiennych i ceglanych murków skleconych ścianach. Ot dwie chatki, w jednej woda, w drugiej koło. W jednej ryby, w drugiej mąka… a za nimi wąziutkie wspomnienie wilgoci, a przed nimi zapomniany, dziwnie nieruchomy, nieodbijający niczego, staw ze śluzą. Dalej mostek i kilka młyńskich kół pokrytych rytami, na widok których się na wygolonej wiedźmiej skórze neiwidzialne i przeoczone włoski uniosły… Dlaczego jednak o tym myślała teraz, wraz z narastającym urazem, no nie miała pojęcia! Zresztą, wybaczcie niespójność umysłową! Ale jakoś tak nagle przypomniały się jej słowa, iż niegdyś młyn mielił niewinność, by dokarmiać tych skalanych, co sami nie potrafili poznać jej smaku, by tworzyć podstępne używki, co to zapewniać miały zmiany w duszach i sercach… ot manipulacja polityczna dla pań i swatek. Ale z czasem niewinność w świecie zanikła. Już nie tylko nie było jej nadmiarów, ale w ogóle zaczęła być rzadkością, aż w końcu młyn po prostu ucichł. Pozwolił pająkom zająć się wystrojem wnętrza i zewnętrza, mchom lekko uwypuklić piękno, a porostom poszaleć… i tylko owe drewniane elementy w kształcie smoczych łbów wciąż czasem jeszcze dymiły. Wciąż w wydłubanych oczach coś tam się czaiło, coś tam czekało… tylko, czy jest w ogóle na co?
Czy jest nadzieja?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Tern” – … niesamowitości. Same niesamowitości. I to niesamowitości miękkie i twrde, soczyste wszystkie, chociaż w postaciach sucharowe bardziej. Magiczne i zmienne, zaskakujące, ale przecież tak bardoz pełne i wspaniałe. Jest w nich to coś, co zwykle w powieściach określa się jako… niemożliwe. Piękne i doskonałe, a jednak skłonne do błędów, pomyłek i zwątpień…
… niesamowitości smaczne strasznie!!!
Nie chodzi tylko o głównego bohatera, wprost przeciwnie, bo tak do końca, to nie wiadomo czy to on im jest, czy może ona, a może ona, albo ten demon z dziwnie pokrętnym aparatem mowy? A może czarodziej, albo ten dziwny przeklęty świat? Zresztą, nie oszukujmy się, tutaj wszystko, każda strona, to coś nowego. Nowy element świata, nowy jego mieszkaniec, nowa rodzina, nowa opowieść…
Pierumowa poznałam lat wiele temu, gdy rodziły się powieści na bazie tolkienowego bumu. I zakochałam się. W owej jego baśniowości, światach do końca magicznych, w owym „wszystkomożliwejest”. Ten cykl jest na wskroś pierumowy! Pełen, piękny, niesamowity. Czerpiący ze znanych mitów i tworzący swoje historie. Przywołujący na świat nieznane dotąd rasy i byty. To fantasy w owej pierwotnej formie. Z bohaterem i drużyną, z moralnymi normami, kodeksami, z których co jeden to inny, dziwniejszy. Pełne różnorodności. Niedyskretne, ale jakże pejzażowe.
Cudowna baśń… gdy nie można już znieść świata, ale też nie można uciec od pewnej moralizatorskiej nuty, gdy prawda mdli, ale też nie da się polepszyc sobie nastroju byle głupotą. Bo oto jest opowieść… pełna i narowista. Humorzasta, niesłuchająca się czytelnika w ogóle, i dająca radość. To historia zaspokajająca owe wszelkie pragnienia zatopienia się w historię, uśmiechu i smutku, napięcia i drżenia… owych emocji, które zdają się wypełzać ze stron i opadać na nas. Postaci, w których naprawdę łatwo się zakochać, albo je znienawidzić. Nie można pozostać po prostu obojętnym, no i jeszcze ten świat. On też nas zdobywa każdym swoim dziwem i cudem, każdą opowieścią i tajemnicą… ale najlepsze jest to, że to dopiero początek!!!
Woda…
Na Wyspie mamy wodę. W jeziorkach, bajorkach, rzeczkach, strumyczkach… wodę, która od wieków, a i milionów czy co tam lat, dzielnie drąży sobie swoje pokrętne linie. Gdy poziom wody opada, co w dobie upalnej falii można z łatwością zaobserwować, wyłażą ściany i cuda ukryte na dnie. Owe skamieliny ukochane przez wilgotności. Owe dziwnie uformowane osady i wszystko to, co skrywane. Za każdym razem, gdy ulewa zmywa pola zdają się karmić, a gdy tylko susza odbiera wilgotność ukazują się w całej swojej krasie. Dziwy o sporej chronologii. Na małej mapce obok można odczytać dokładnie która warstwa ma ile milionów lat… Człowiek jakoś wcale nie pokornieje, gdy pokazuje się mu miliony. Jakoś bardziej czuł boskość błędną, gdy macał się z o wiele przecież młoszą piramidą! A jednak… coś smera w duszę.
Więc… wiecie Wyspy o wiek nikt nie pyta, ale większość rozumie, że wiele w życiu widziała i wiele przez swoje kamienistości wody przepuściła. Jednak bez obawy, nie oznacza to, że po niej zwyczajnie wszystko spływa, o nie!!! Nigdy!!! Bo ona pamiętliwa jest. Trzyma owe geologiczne cuda w sobie niczym perełki, klejnociki i inne świecidełka. I ogląda je, gdy tylko ma czas i sposobność. Tak po prostu, by powspominać. Na przykład ową ulewę, która wypłukała pływaka aż za Szwecję. Albo owe szczątki dinozaura, których nikt by nie zauważył, gdyby nie suchość, co to wtedy opadła na nią. Albo tą parę, która tutaj i wtedy poczęła… człowieka bez kompletnego znaczenia. Bo przecież pamięć może byc i wybórcza, ale Wyspa dobrze wie, co chce pamiętać…
A jak już coś ma jej o czymś przypominać, to zatrzyma to coś, lub kogoś, przy sobei na zawsze. Nie ważne, że w końcu się zestarzejesz, że w końcu jakoś tak zwiędniesz i ogólnie nie będziesz do życia, nie istotne, że w końcu ino pył z ciebie… Wyspa weżmie, no i wklei go do swojego pamiętniczka, bo dlaczego nie? Jak się już jest Bogą, to wszystko wolno. Bo jak się nie jest, to raczej nie i mogą się z ciebie śmiać… z bóstwa śmiać się lepiej nie próbować nawet. No chyba, żeś masochistą i zwyczajnie lubisz cierpieć. Ale wtedy okazać się może, iż owe bóśtwo wie o tym aż nazbyt dobrze i zmaiast pejcza daje ci miotełkę z piór i strój pokojówki, i wysyła cię do szkoły…
Znacie te sny, gdy to nagle stajecie przed klasą, pod tablicą, aż czujecie w ustach smak obrzydliwy tej cholernej, znienawidzonej suchej znowu gąbki, zielonej z rozerwanym bokiem, od czasu tej walki, i chrząst kawałków kredy pod nogami… i jesteście po prostu goli? Albo jest tam kibel, robicie kupę, a się nagle okazuje, że ścian nie ma i wszyscy to widzą, albo znowu jest klasa, tablica… no więc Wyspa umie to człowiekowi zrobić. Ot tak na jawie!!! Do końca!!!
A wody? One wciąż płyną. A już te dookoła Wyspy, to ogólnie mówiąc dziwnie są niesubordynowane. Jakby nie wiedziały? A może po prostu wiedzą więcej i znają owe tajemnice, które gdyby niczym oliwa… może wiedzą.