Pan Tealight i Zmora Utajniona…

„Leciała.

Ciepłe powietrze sprawiało, że szybowała, nie męczyła skrzydeł, leniwie, zalotnie, bez namysłu, zamiaru i mapy, przestróg i kar… po prostu leciała, unosiła się spokojnie, bez planu i przeznaczenia. Ot zwyczajnie oczekując jakiejś wyżerki, a może turyści skuszą się na krzyk i opuszczą te troskliwie tulone talerze? A może ktoś coś wyrzuci na łąkę zbędną nadmierność? Może w ogrodzie znajdzie się jakiś kąsek?

Potem coś się wydarzyło. Potem już nie leciała, już nie szybowała, ani powoli ani zalotnie, nie bez mapy, już nie…

Z niewidocznego zagłębienia, zasnutego ogromnymi liśćmi wysunęła się blada, aż zielonkawa ręka. Wychudła, koścista, ze skórą prawie prześwitującą… i pobrała poczęstunek. Mloda mewa, szarawa jeszcze, nakrapiana dziwnie, malowniczo, kreślona w runy i mistyczne zawijasy, na której można było odczytać mapy światów ukrytych i drogi prowadzące do ich pokrytych kurzem, błotem i roślinnością żarłoczną i czepliwą, wrót, zaklęcia wybite na paurach, co pozwoliłyby je otworzyć… Oj owo wszystko to rozpłynęło się w soczystym mlaskaniu, gryzieniu, odgłosach siorbania, pochrapywania, dziabania sobie palcem w zębie, posypywaniu z dziwnej, grającej puszeczki, a potem pierza lataniu. Wysuszone, dobrze ogryzione kosteczki lądowały w niewielkiej szkatułce. Ot będą później koraliki dla oszołomów, myślała…

Dziewczyna, a raczej kobieta, bo chociaż szczuplutka, długa, to jednak wyraziście dorosła. Pozbawiona niepewności ruchów. Dziwnie twarda i ciemnoskóra, jakby opalona, ale  długich rękawiczkach teraz. To dzięki nim jej ręce zawsze były tak białe. Tak dziwnie śnieżne, nietutejsze i niedzisiejsze… Inne. Jakby doczepione z innej codzienności do kogoś, kto powiedział: Hmmm, nie wiem, no ale… aj no wiesz, aj no i może warto spróbować być innym…

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Nieświadomy mag” – … i zaskoczenie. Czy spodziewałam się powieści tak pełnej, tak niesamowitej, bogatej? Takich osobowości? Nie! Przyrzekam, czuję się też jakby ktoś mi nosa utarł trochę!!! Bo… jakoś już nie wierzyłam, że można wciąż tak pisać. Tak epicko, tak głęboko, a jednak… fantastycznie. Bo przecież światy, o których mowa są zmyślone, a może nie? Nie wiem, jakoś trudno uwierzyć, by oni mogli nie istnieć. Jakoś trudno mi…

Oto jest inny świat. Świat, który wiele przeszedł w przeszłości. Świat Doran – magów i Olków – ludzi pracy, którym magia nie jest dozwoloną. Jakoś, otoczeni murem, poddani trosce swego władcy, trwają. On zawiaduje pogodą, a oni pracują. Oczywiście jest i legenda… legenda o magii właściwej tylko Olkom. O potędze i wybawicielu, ale i zwiastunie wielkiej wojny. Bo oto z przybyciem owego Olka pokój na tej ziemi ma zostać zamazany. Tylko kim jest ten wybawca? Czy rzeczywiście jest nim nasz bohater? Bezczelny, zadufany w sobie, dzielny i arogancki, wkurzający czasem… Asher? A może jednak to nie on? Może wszystko, to pomyłka…

Powieść niesamowita i już nie mogę się doczekać dalszego ciągu! Postacie pełne i wkurzające, piękne i brzydkie, skomplikowane, chociaż spragnione spokoju i prostoty. Z przeszłością i dopiero na ową przeszłość pracujące… Władcy i poddani, ci skrywający wielkie sekrety i ci, którzy w nie nie wierzą… Przepowiednia i miłość, młodość i dojrzałość, zawiść i nienawiść, wizje pięknego, silnego świata, oraz te, które jako silnych widzą wyłącznie tych, którym się śnią…

Szykuje się saga!!!

Książeczki, książunie, książuleńki i knigusie. Tomiska moje cuden, tomiczki i pozycje. Baśnie i powieści, opowieści i historie…

Wyspa ma piasek.

Mimo wszechobecnej wszędzie, pyszniącej się wielorakością barw, kryształów i spękań, tworzonych wzgórków i pagórków, kształtów przyjmowanych, dziwnie filuternych, dziwnie ludzkich, a nawet bardziej niż ludzie porażających, a nawet potwornych… tej roślinności ją porastającej, chociaż to tak trudne do wyłumaczenia, owych porostów, grzybków, cudów i wianków… morskich naleciałości i zesranych przez mewy cudów niewidów, stamtąd i stąd, a innych z nikąd nawet… więc jest i piasek. Jakoś tak. Zwyczajnie. Siedzi sobie gdzie niegdzie i udaje, że go nie ma. A kryształki ma rozmaite. Różniste i ciekawe. Jedne niczym mgiełka, niczym niesitnienie. Niczym coś, co byłoby, gdyby tylko ktoś o tym zamarzył, ale kto by zamarzył właśnie o czymś tak niesamowitym? Ten drobiusieńki, niczym tchnienie, myśl, marzenie, on wchłania się przez pory skór i zostaje. Tworzy w ludziach możliwość spełnienia, jeśli tylko mają odwagę. W swojej bieli wprost, niczym owcze runo, niczym tłuste mleko, po prostu jest…

Są i piaski ciemniejsze. Cuda poswstałe ze zmieszanych kryształków i połamanych, roztartych na pył muszli. Słone. Dziwnie szeleszczące, jakby miały coś do powiedzenia, ale głupio tak pchać się wszystkim do uszu i jak wleźć do uszu, gdy one najczęściej, no zwykle przytykają się od stóp strony? Trudno jest. Nikt nie obliże palucha, nie obtytła go w piachu i do ucha sobie nie wsadzi. Do nosa to i owszem, serio serio serio nawet całkiem często, ale jkoś do ucha im już nie po drodze… a on ma tyle do powiedzenia! Szkoda no… więc pogada do siebie sam, ale żeby nie było, żadna tam schizofrenia!

Piaski na Wyspie mają nie tylko różny rozmiar kryształków, i uwierzcie mi wcale się go nie wstydzą i bikini na sobie noszą bez skrupułów i fałdek wciągania pod żeberka, ale i różne kolory. Różnie się układają, różne hałdy tworzą i z rozmiaitymi dodatkami są spotykane. Te bardziej szare lubują się w gładszych kamyczkach, te jaśniejsze w owych dziwnie, zaskakujaco płaskich, sporadycznych i rzadkich, gładziutkich i dziwnie foremnych, ot gotowych by mozaiki z nich układać. By tworzyć z nich domy, a każdy niepowtarzalny… Tutaj wszelkie morskie trawy, glony i rosty, lubiją układać na nich, na owej gładkicej, wilgotnej, albo zamiatanej wiatrem powierzchni, cudowne obrazy. Owe nie do końca martwe natury, na pewno do końca wciąż poddawane zmianom. Wciśnięte w giętkie ramy, ale jednak nie uzależnione od podłoża i pływów. Po prostu kapryśne i zmienne. Po prostu wolne…

I są piaski przy granitowych odłamkach. Zaskoczone, wciąż trwające w dziwnej niepewności, a może i nawet strachu? Bojące się tego, że znikną? A może tylko zostaną przemieszczone? Zmiażdżone pod wielkimi skalnymi odłamkami, które każdą prośbę przetrawiały w sobie przez wieki. Nie żeby nie słuchały, bo kamienie mają to do siebie, że nie tylko są cieprliwe, ale przede wszystkim cudownie współczujące i wrażliwe… ale mimo iż utrzymają każdą z tajemnic w sobie na zawsze, to jednak oczekiwanie od nich odpowiedzi, może nie tylko przyprószyć was siwizną, ale przede wszystkim w popiołki obrócić i ogólnie wymazać z codzienności.

Łatwo być cieprliwym, gdy ma się na to czas, czyż nie? Piasek ma to do siebie, że chociaż składa się z miniaturowych wszechświatów skalnych, chociaż ma tajemnice i wiele do powiedzenia, to jednak cieprliwy nie jest… tu się przylepi, tam odpadnie, a potem szukaj go we włosach, jak za mocno się wgryzie… by spłynął.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.