Pan Tealight i Osobowyspa…

„Nie, nie, nie… nie znaczy to, że ciągła inwigilacja, że nawet jak gacie spuszczone, klucz rzucony w morze, jak nie przystoi i nie wypada, to ona wciąż patrzy… chociaż? Po prostu jesteś sobą, a potem nie jesteś sobą, a potem nagle znowu jesteś, ale nie do końca wiesz, czy tym co było, czy tym, co tylko pamiętasz, czy nie do końca? Krwawisz. Coś z ciebie odłazi, jakby wielkie, krwiste kawały, a jednak pewien wciąż jesteś, że nie spisywałeś się na dobrowolny skup żywca, więc dlaczego…

Nie chodzi o to, że Ona jakoś tak pilnuje, od razu zmienia ofiarę. Że nadmiernie przekształca, że tak naprawdę nie ufa temu, co przyjmuje? Że… w rzeczywistości od początku na myśli ma tylko rekonstrukcję wybranego przez siebie dwunoga na swoje dokładne i idealne, tylko podobieństwo? A może jednak nie? A może świat ma się całkiem inaczej? A może więcej…

Wyspa jest osobą. Boginią, twórczynią, a może nie ma baczenia na końcówki żeńskie, męskie i nijakie? Po prostu sobą jest. Wszystkomocą!!! Wszystko może, ot zdolności ma takie, pradawne, kaprysy by innoczyć świat swój… a reszty nie tykać, bo wiecie śmeirdzi może, a może i nie? I bajer w tym, że poza tym, że może i się jej chce, to czasem zwyczajnie wie i wtedy też siebie jakoś znosi, gdy jej się nie chce i nawet kamieniem ni chmurką nie kiwnie, by cokolwiek zrobić! Bo to jest moc największa, tajemnica znanych i nienznanych Wszechświatów małoległych, oto i jest taka w niej siła… by wiedzieć kiedy śpiewać i gdy się trzeba zamknąć!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Władcy czasu” – … o miłości. O podróżach w czasie i ich granicach, o prawach, które zawsze łamiemy, bo zdarza się nam miłość i o konsekwencjach, bo przecież cokolwiek zrobimy, jakkolwiek skrzydła motyla uderzą, one są… Ale przede wszystkim o miłości. O dwójce tych, którzy pokochali się nawzajem i o przeszkodach… No wiecie, romantyczność i tak dalej.

Na pewno coś dla młodych rozbuchanych emocjami dusz. Oj wiecie, takie typowe: zrobię wszystko dla miłości i na dodatek odkryję tajemnice przeszłości w mej rodzinie. I oczywiście, że okaże się, iż świat nie jest taki, jakim sie zdawał, ale nigdy nie mówił, że taki będzie?

Opowieść romantyczna, liryczna, z lekką nutką pewnej magiczności, z ową możliwością, którą możemy przerzucić i na naszą codzienność… po prostu pomagająca marzyć. Mała nowelka w istocie, nie powieść, skromna, niezbyt bogata, spokojna względnie, chociaż krąży w niej możliwość śmeirci nagłej… a jednak…

Właściwie to dla bardziej naiwnych… tych, co wciąż boją się zbić, kruchych z porcelany i szkiełka cienkiego, co to wciąż jakoś tak zadufani są w sobie. Oj dla dziewczątek karmiących się wzlotami i upadkami, dla których koniec świata to dzień, gdy on o mnie zapomni… naiwności słodka. Ech!!!

Wiecie co znaczy związek po polsku w Danii? A to znaczy na łapę kocią. Bez ślubu, bez papierka, a w ogóle ino na włosie powieszon… Podobno wzięło się to z czasów dawnych, ale Polakom na pewno wyda się śmieszne. W końcu Polska to kraj, gdzie najlepiej ślub brać, a religia wciąż stoi, chwieje się może czasem, ale stoi… więc dlaczego akurat ślub po polsku? A podobno historia się ma jak zwykle w historii. Gdy jeszcze tak zwyczajnie Polka za Duńczyka wyjść nie mogła, ale jakoś się tutaj znalazła, to po prostu tak żyli i już. Tylko, czy gdy się chce, a prawo okoniem staje, to jest to seryjna kocia łapa? Bo jakoś mi się nie wydaje, że jest, ale co ja tam wiem? Kamienie liżę, liście podglądam, jak się o siebie ocierają nie bacząc na problemy swiata okolicznego… więc co ja tam wiem. Ja mam swój papierek, obrączki mam, ogólnie mówiąc dinozaur ze mnie.

W lipcu szczególnie rodzinność na Wyspie wzrasta. Z powodów wakacyjnych się znaczy, oraz… bo w Danii wakacje są krótsze, więc jak chcesz wypocząc z trzódką domową, to masz ino lipiec. Więc pakujesz dzieci, żonę też, bo ktoś musi ciągnąć wózek trzeciego, adoptowanego dziecka z Chin i wynajmujesz sobie domek na Wyspie. Albo poprostu przyjeżdżasz z hukiem do włąsnego sommerhusa. Oczywiście zadbałeś o to, by ktoś ci kosił trawkę i zajął się aprowizacją, bo przecież sam zająć się musisz wakacjonowaniem, a to serio trudna sprawa. Nie dość, że sam musisz zażyć sportów wszelakich, to jeszcze jest i żona i dzieci!!!

I tak spojawiają się lekko otumanieni panowie i ich zziajane damy… niekoniecznie od serca, a otacza ich liczba dzieci najczęściej gdzieś w okolicach trójki… Nie żeby było aż tak trudno, w końcu wszelkich cudów dla latorośli świat pełen, ale wiecie sami jak to jest. Wkacjonowanie się, to ciężka praca. Tutaj zdjęcia, coby się familii pochwalic, tam znowu w internet coś wrzucić, wyglądać trzeba, formę trzymac trzeba, a jeszcze potem na pewno teściowie się zwalą na weekend… ech!!!

Na Wyspie ślub i papierek nie są najważniejsze, co nie znaczy, że panie w wieku słusznym nie pytlują. Bo pytlują, ale ciszej i raczej nie wytykając palcami. One wiedzą, że dzieci potrzebują czegoś więcej niż tylko mamusi, co chciała się rozmnożyć. Wiedzą, że dziecko potrzebuje i matki i ojca i owej wioski przysłowiowej, chociaż tutaj to raczej trudne… tutaj to dzieci chowają się same. Przy telewizji i w szkole, w której dostęp mają do wszystkiego, nie oszukujmy się! Może i dlatego dzieci się zdarzają. A jak już są, to jakoś tam żyją… a potem jest kolejne i kolejne, do kupy tak, do rachunku równego, albo bo zdarzenia lubią się powtarzać, czy coś, a potem często jest ślub. Po latach, ktoś by powiedział: a na co im to? No właśnie? Na co? A no na starość moi drodzy. Bo się okazuje, że dorastając, w okolicach kryzysu średniego wieku nagle wszyscy chcą być rodziną, wszyscy chcą mieć kogoś na gwałtu i na rety, na zawsze!!!

Bo przecież każdy kogoś chce mieć. Przy sobie, coby cieplej i taniej było, a może i milej czasami, albo coby do kogoś japę otworzyć, pokrzyczeć, pomarudzić, zwalić winę za podniesioną deskę w kibelku, tudzież zwalic sprzątanie w przyszłym tygodniu i pójść sobie na zakupy… Ale nie martwcie się, dzieci nie będą was nawiedzać na starość. Tutaj się tego nei uprawia. Jak dorastasz idziesz precz i tyle, chociaż ostatnio coś się zmienia. Coś ostatnio skrzeczy i kwiczy, jakoś już dorostki nie wstydzą się z rodzicami na golasa biegać na imprezkach plenerowych, razem jechać na koncert i razem jarać marihuanę. Co się dzieje z tym światem? Wyobrażacie sobie na zawsze być z rodzicami? Nawet ci fajni w końcu mają nas dość… chyba?

Nie ważne. Jak to w życiu bywa lipiec przechodzi, a to znaczy, że rodziny z dziećmi też, a zamiast nich pojawią się staruszki z Niemiec. Też ciekawa sprawa…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.