Pan Tealight i Źródło Przeciwności…

„W głębi ziemi, wśród korzeni… a nie, to chyba nie ta opowieść, moja jest odrobinę odmienna, odrobinę bardziej dziwna. Zaczyna się raczej w głębi jakiejś dziwnej, zagłębionej tak, że już serio nie da się głębiej, bo tam już tylko owo straszne nieznane, zepchnięte z codzienności… dali głębnej, jakoś dalej, gdzieś mroczniej i ogólnie mówiąc deeper… Gdzieś w lasach, w sercu wszelkich serc, duszy wszystkich dusz, pokrętnej analizie tego, co możliwe do zanalizowania. Gdzieś w owej niekolorowej dali wszelkich dal i ostoi wszystkich ostój, albo ostojów?

Kurcze!!!

Dokładnie, to wiadomo nic, oraz to, że nic nie będzie wiadomo zawsze, bo w końcu byty wszelakie uwielbiają grać rolę Indiego J., znaczy nie psa, wiecie… ale na razie wiedza o miejscu ukrycia owego miejsca jest wyłącznie… przeczuwalna. Na pewno są tam kamienie i jest las. Dziwny las, z jednej strony wiekowy, pokręcony i wielopoziomowy, dziwnie zagłuszony, zagmatwany, nieuczesany, a z drugiej… z drugiej drzewa tam są niskie. Ot zaledwie niewiele ponad wzrost człowieka. Może dlatego dotąd udaje się mu ukrywać. W końcu rozmiar ma znaczenie, a jak coś jest niepozorne, to i jego znaczenie nabiera mikrzejszysz szans na wzrost. No i wepchnięcie się w takie splątane, gałęzio-trawowe ściski, raczej nikogo nie podnieca. Nawet tych wybrednych! Znaczy wybrednych w kwestii podniecania, nie gąszczy…

Gdzie leży?

Oj właśnie problem w tym, że nie leży na powierzchni, znaczy nie do końca. Po prostu jest w gąszczu, w dalekiej jakiejś mieścinie znak prowadzący donikąd, obdrapany, dla większości nieczytelny, dla reszty niewidoczny, nie wart splunięcia, obsikania przez chorego psa dingo z grzybicą… Za nim jest miasteczko, potem dwie rzeki, góra i trzy morza, a potem jest Wyspa oczywiście. Bo bez Wyspy nie ma niczego… i tam jest opisany lasek i kamienie, i kamień niczym ołtarz, dziwnie ukształtowany, proszący się o rolę, pokryty mchem… a pod nim maleńkie wgłębienie, a w nim dziwnie niebieska, niczym upojona wucekaczką woda bulgocze…

Mawiają, że Źródło Przeciwności zawiera w sobie największą mądrość wszechświata. Taką, której cholernie nikt nie chce. Bo ono nie kłamie. Po prostu nie umie, jakoś tego zwyczajnie nie potrzebuje.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Szczęśliwa godzina w piekle” – … piekło czy niebo? Pamiętacie taką grę? Kawałek papieru, wydarta kartka z zeszytu w kratkę, oj pewno nauczyciel zauważy i będzie bura, ale co tam… warto przecież. Bo w końcu piekło, czy niebo? A może i to i to? Czy jest taka możliwość? Żeby mieć wszystko. To co nazywają dobrem i to co zwą złem? A może nie ma i tego i tamtego…

Oto jest Boska komedia… ponownie. Oto jest on, Anioł, który pragnie odnaleźć swoją ukochaną w zaświatach. Niestety mowa tutaj o zaświatach bardzo określonych. O owych mrocznych, gorących i ognistych… złych? Tam jest ona, jego ukochana demonica. Hrabina. Tylko jak Anioł ma wejść do piekła? I kogo dostanie za przewodnika, bo przecież musi być przewodnik, czyż nie?

Tad Williams tylko na pozór stworzył cykl o aniołach i diabłach. O owej odwiecznej walce o dusze. Wiecie, coś w typie YA, trochę fantasy, trochę mitów… Wyszło mu coś więcej. Coś głębszego, większego, pięknego, poważnego. Oto jest opowieść… Opowieść wynikającą z bólu po stracie najbliższych. Opowieść o człowieczeństwie, o miłości, o buncie przeciwko temu, co nie pozwala być nam sobą. Opowieść z nadzieją, z ową linką bezpieczeństwa, która pozwoli mieć inną wizję końca… ale też historię dosłowną. Manipulującą zebranymi dowodami, by pozwolić nam podjąć decyzję w sprawach ważnych. W sprawach ciężkich dla psychiki. Tych, którzy odchodzą i tych, którzy zostają. Którzy muszą żyć w świecie, który się skończył.

Oczywiście możecie sięgnąć po ten cykl tylko dla zabawy. Czytać go jak rozrywkę o trochę innym zabarwieniu. Ot diabelsko-anielskie zakusy, pułapki i walki. Ot opowieść o miłości i samozaparciu… oraz o prawdach, które oczywiście często są różne w różnych ustach. O ludziach, którzy stali się czymś więcej i o specyficznej bezduszności… duchów i wyższych sił. Albo… przekonać się do czegoś więcej.

Wyspa ma kilka źródełek. Jak natura pozwala, obfitując w wilgotności, to nawet pewno i kilkanaście. A może i kilkadziesiąt? Kto to może wiedzieć? W końcu niektóre z nich są widoczne tylko dla tych urodzonych w marcu, a inne znowu tylko dla tych, co nie mają włosów pod pachami, albo zawsze zacinają się przy goleniu i to niezależnie od noszonej w sobie płci. Jedne z nich są tak bardzo zimne, inne wydają się gorące ale tylko tym o migdałowych oczach… bo czemu nie? Jedne aż szalenie ciurkają powodując łaskotanie pęcherza u każdego, inne znowu jakby się skraplały w powietrzu, jakby nie dotykały niczego i nikogo. Jedne dają się napoić i poją innych, a niektóre, cóż, jakby po prostu były nie dla wody, ale dla czegoś innego, czegoś więcej, czegoś, co serio nie przystaje źródełkom. Małe buntowniczki z ich, czy co? Wszystkim się wydaje, że są tutaj dla nas, ludzi, zwierząt, roślin i kamieni… ale prawda bywa zabawna w interpretacji swoich własnych dokonań. Jakoś tak lubi motać…

Źródła mają w sobie coś magicznego, coś takiego niecierpliwego, duchowego, ale też dziwnie pobudzającego cielesność i nie mówię tutaj wcale o wspomnianym wyżej pęcherzu! No bez przesady, magiczność nie tylko siusia! Magiczność ma w sobie te sprawy, które zabawnie łaskoczą i inne nasze członki. Ale jednak… jak zapytać źródełko o imię? Jak zapytać o przeznaczenie, o moce sprawcze, o etykietkę, datę przydatności do spożycia i jakiś taki skład organiczny? I ten mniej organiczny też? Albo o to, czy przed użyciem należy się skontaktować z lekarzem lub farmaceutą?

Czasem pojawia się we mnie taka myśl, że źródełka są tylko po to by być… ot tak po prostu sobie wymodziły, że będą dawać myślącym pole do popisu, ale potem znajduję owe wilgotne, omszałe kamienistości i już niczego nie wiem.

Woda… bo chodzi oczywiście o wodę. Nie da się bez niej żyć i to totalnie. I nie chodzi tylko o nawadnianie i cudowną, chłodną wilgoć, nie chodzi tylko o picie, wchłanianie, roślinne długie korzonki, owe macanie dookoła siebie, byle tylko ją znaleźć… nie chodzi o ową jej moc, o piękno kształtowania tego, co jest cierpliwe. O kroplę drążącą skałę, o strumyk o zmiennej potędze, który wie, że zawsze się odrodzi, jeżeli tylko chmury pozwolą. Jeżeli tylko woda spadnie z góry… A co z dołem? Nie wiem… niby jest to dowcipne i zabawne, jak ludzie chodzący w Australii do góry nogami, ale jednak coś w tym jest. Co z wodą z dołu. Ową drążącą tam, gdzie nikt nie widzi, gdzie tylko czuje… Nie wiem. Wiem za to jedno. Padało. A raczej nagle w nocy pojawiła się dziwna kurtyna wodna. I uderzała sobie we wszystko, gdzie tylko mogła, ale i tam, gdzie wszyscy myśleli, że nie będzie mogła… ona nie dawała za wygraną. Kłótliwa taka zołza? Może? A może po prostu ma swoje zdanie i woli wszystkiego doświadczać empirycznie?

Bynajmniej kurtyna z wody w okolicach kościołów zmieniła się w grad. Nawet spory, dziwnie mocny, sporadycznie nietopliwy. Jakby bardziej uparty niż inna postać wodnej rodziny? A może tylko tak zakompleksiony, że nie chce by ktoś widział go w innym stanie? No któż to tam wie tak do końca? Grad spadł sobie i patrzył na samochody, na zaskoczone pyszczki małych i większych zwierząt, na robiące „O” usta tych dwunogich ludziów. Na ich samochody, nagle stające w pół drogi, mniejsze lub większe pół. Na świat… jakby ktoś sobie w górze umyślił nagle turystykę pomiędzy porami roku.

A rzeki, owe cienkie, niezbyt burzliwe cieki nagle zmieniły się w dziwne, bure, polne pływy. Z twardej ziemi udało im się porwać tak wiele… a potem zepchnąć to wszystko do morza, które znowu ma tak wiele kolorów… ot woda.
Dziwny byt!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.