Pan Tealight i Wiedźmie Bzykanie…

„Bzyk bzyk bzyk tak sobie bzykam. Taka w końcu moja praca, żadnych tam dwuznaczności. żadnych tam świństefek i w ogóle. Ino bzyk bzyk bzyk. Z kwiatka na kwiatek, bo przecież jednym się nie nasycę. Nie chodzi o to, iż taka ze mnie latawica, czy coś, po prostu więcej więcej i więcej chcę. Potrzebuję. Normy należy wyrobić, rekordy pobić i w duszy coś gra by ino bzykać!!! Bo inaczej się nie da, puchate takie ciałko no wiecie, nie może pozostawać w ciągłym nieruchu. Muszę latać i skakać, podfruwać i unosić się… oby tylko nie padało, bo taka kropla święconej wody, to serio powoduje kiepskie i nadzwyczaj rajcownie bolesne, piekielne odparzenia!

Żółte kwiatki, tak, te ostatnio zajmują mnie nie zwykle. I żółte motylki, szalone takie… dziwnie bardziej radosne i beztroskie niż cała rzesza pozostałych pięknolatawiców. Trzeba im oddać, że też zalatane jak nie wiem co. Nie pogadasz z jednym, drugiego tylko dogoniłam, a już go powiew zniósł ku kolejnemu mleczykowi. Właściwie jak tak na świat spoglądam latając, to wydaje mi się, żem powolna. Że pomiędzy jednym kwiatkiem, a drugim, upływają eony, które zdolne są mleczyka shapeszifternąć w dmuchawca, a potem przyjdzie taki szczeniak, ogonem zmaiecie i już lecą… unoszą się nasionkowi spadochroniarze. A na każdym nasionku plany podbicia świata. Dumne mini wojska przygotowane są na wszystko. Wyćwiczone i pełne nadziei na to, że to właśnie oni zmienią świat. W końcu będzie tak, jak mleczyki planowały. Nim spadochron z całym światem w uścisku opadnie na trawy, stoczy się ku ziemi i zapuści korzonka tworząc podwaliny nowego świata, wojska zdążą się przegrupować, zmienić generałów na tych o milszej aparycji i dokładnie przeładować pyłkową broń… tylko wiecie, coś się dzieje, gdy tak lecą. Gdy tak patrzą na owe barwy i kształty pod dnimi po prostu jakoś tak się zakochują w życiu i już im się nie chce naparzać. Jeden z drugim wolałby babkę ukręcić, masło zrobić, galaretkę z truskawkami… posprzątać chatę, znaleźć czas na haftowanie, a potem wypielić coś i coś posadzić.

I patrzeć jak rośnie…

Jak tak się lata, tak wiele można zobaczyć… I ogólnie trafić w dziwne miejsca. Wiecie z jaką łatwością można pomylić żółtą kieckę z polem mleczyków. A jak się wleci w taki babski świat, jak się zacznie bzycząco dobierać, no to ofiara ucieka i znowu i znowu i znowu… i w końcu trzeba sobie uświadomić, że chyba to jedna nie mleczyki. Za dużo pręcików, pyłków i ogólnie głośne jakieś. Ale tak dla pewności spróbuję jeszcze raz, może i wyżej zajęczy ten dwugałązkowy mleczyk?

Bzyk bzyk bzyk… a gdybym była trzmielem? No wiem, że wtedy to całe odchudzanie byłoby całkowicie zmienne objętościowo, ale jednak słodkie misiowe są takie te trzmieliki. Jakoś tak bezpieczne, chociaż pewno ucharatać potrafią. Bo taki szerszeń to wam powiem jest to niemiłosierne piekło miejscowe, co się rozlewa na wszelkie członki i głowę. Jak mnie jeden kiedyś dorwał, to w zaświatach uszy zatykali… więc może jednak zostanę w sobie. Jakoś tak znajomo i wygodnie i zawsze można marzyć, że da się coś jeszcze zmienić… bo musi, bo jak bzyk bzyk bzyk nie ja, to kto?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Stan wstrzymania” – … nie kumam. No po prostu nie mogłam. Właściwie nie byłam w stanie, jakbym powieść w kompletnie nieznanym języku oglądała. Chociaż nie, nieznany język korci by poznać, rozkochać się w literkach, jakoś tak zapuścić korzenia, a to… Nie chodzi o to, że powieść jest zła, po prostu dla mnie jest niezrozumiała. Bo ja się znam na komputerze tyle, coby nie oszaleć… a cała reszta to dla mnie najczystsza fantastyka.

Bo oto jest powieść komputerowa. Dla tych co grają i potrafią się naprawdę w tym rozpuścić, którzy w internetowym świecie rozumieją, że rzeczywistość to coś więcej i że… jeżeli popełni się tam zbrodnię, to należy ją rozwiązać. No i oto jest bohater. Taki, który niezbyt mocno, ale jednak będzie się starał… Bo Sue jest naprawdę intrygującą osobowością. Splataną lekko. Niesamowitą.

Wiecie co mnie najbardziej zniechęciło do lektury… narracja. Druga osoba, dziwnie oderwana od sieci. I te korporacyjne sztuczki, to nie dla mnie, a jednak… zatrzymam tę powieść, bo mnie zaintrygowała. W końcu ino krowa się nie zmienia, może i ja dorosnę kiedyś do wirtualności?

Do takiego świata?

Poznam ten dziwny język, zrozumiem to, co na razie jest dla mnie taką fantastyką, że mój jednorożec do niej nie doleci… ale może kiedyś?

Wychodzę. W plecaku woda i jabłko, do tego cukierki dla trolli, bo w końcu z podziemnym światem lepiej żyć dobrze, a nawet lepiej jeszcze. Po prostu warto się postarać. Jakoś tak dobrze być przygotowanym na to, co inni uznają za baśniowe i całkowicie niemożliwe. Tupu tupu tupu… czarne buty znowu robią się szaro-błotne.

Nie spodziewam się tego, że pogonią mnie krowy… mówiłam, że panicznie boję się krów, no serio… jakoś tak, nie wiem może to trauma z dzieciństwa… więc gdy wyłażę z lasu na przecinkę i nagle widzę czarniawe wyrośnięte stadko myślę sobie: no kurna, to teraz zginę. Mój Książę ma mnie obronić, ale jak mi jego poszarpią, to gdzie ja indziej cud taki, co mnie będzie chciał znajdę? No cóż… idę dalej. Sapię i pocę się, wraz z wodą wyłażą ze mnie durne, malutkie, niepotrzebne całkiem kłopotania się i problmy. Skapują na leśny dukt pełen szyszek i igiełek. Pobrązowiały… dziwnie pusty, chociaż święto i powinien być pełen truchtaczy i innych dziwnych jak ja. Może jednak spotykają się dziś gdzieś indziej i modlą się… St. Bededag.

A może jednak za ciepło dla nich? Bo nawet tuaj w Paradisbakkerne na dzielnym wielce i skryjnym jawnie drugim małym Gamleborgu, żarówka jak nie wiem co. Oj będzie łeb mi pękał!!! Ale za to jaki widok. Oj można było stąd dojrzeć nieprzyjaciela, schronić dziewoje i napitki i nie wpuszczać nikogo. A nawet i bez najeźdźcy zwyczajnie urządzać imprezy przy wielkim ognichu!!!

Ja wiem, że te krowinki to bardziej się mnie bały niż ja ich, ale jednak… one się zatrzymały udając, że ich nie ma, a ja przyśpieszyłam robiąc dokładnie to samo… Ha ha ha, to nie ja, to ino się pieniek czorny tak kula niezgodnie z prawami fizyki i już schowana jestem w lesie, już bezpieczna, a krowinki… No w końcu w cieniu się schowały nikłym bidulki i siorbiąc i parskając żłopią wodę. Bo wody tutaj sporo lustrzanej i gęstej, spokojnej w kistach i zagłębieniach. Mrocznej wody pełnej i legend i mitów, jakby tutaj właśnie one nabierały nowej siły, jakby tutaj właśnie się odświeżały, dopasowywały się do kolejnych czasów do nowych odbiorców. Bo w końcu wszystkie opowieści chcą być tylko słuchane, chcą żyć, zmieniać się, ale nigdy do końca. Nie mogą w końcu utracić samych siebie… nie mogą całkiem się przeistoczyć.

Bo czy te czasy są warte aż takich poświęceń? Utracenia historii? Zmian? A może… Jak tak człowiek idzie, to po kilku godzinach zmęczenie sprawia, że nie może robić już nic innego. Kompletnie nic innego. Tylko przebierać stopami. Nie machać łapami, nie siorbać wody, nie patrzeć na krzaki, liście i gałęzie… nie podziwiać. Możesz tylko iść. Wiesz, że to boli, jakoś po prostu wiesz, chociaż nie czujesz, jeszcze nie, nie aż tak… wszystko skupia się tylko na tym, żeby jednak się nie zatrzymywać. Nie zatrzymywać się, bo jeżeli staniesz choć na moment, jeżlei usiądziesz, to ból uderzy. I mimo uścisku Wyspy zapragniesz tylko spać. W ten sposób rodzą się Umęczeni. Duchy, które podglądają turystów zza skał przy studniach wodnych. Zazdrosne, ale też strzegące was, byście jednak do nich nie dołączyli, chociaż… lubią nowych w swoim towarzystwie.

Czasem więc nie upilnują… szczególnie brunetek.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.