Pan Tealight i Dziecię Przewrotnego Boga…

„Pogrzebowy, milczący, obleczony kirem pochód, niespiesznie zbliżał się do Chatki Wiedźmy. Nie spieszyło się im ani ani ani… właściwie opóźniali ile wleźcie… ale i tak, jak zwykle byli na czas. W końcu Czas miał z tego największy ubaw no i on… Przewrotny Bóg. Dowcipniś nadprogramowy i wykolejony dziwak, nawet na tej stacji, na której wykolejenie było stanem praktykowanej i doprowadzonej do perfekcji przewlekłej zabawowości. Jego nie ruszało, że czasami może być nawet popularny, chciany i wychwalany… ale swoje Dziecię, Wiedźmę Wronę Pożartą ukochał jednak za coś innego…

Za mistrzowskie umęczenie!

Bo była umęczona. Umęczona myśleniem o tym, że wyjść musi ze swojej bańki bezpieczeństwa i udawać normalną, dorosłą, a co a tym idzie, pełnoprawną i dzielną kobietę, żonę, a na dodatek to coś wyzwolonego, czego serio do końca litościwie nie pojmowała i unikała ku zdziwieniu całej współczesności. Trzęsła się tak, że łapały to wszelkie czujniki podejrzewając jak zawsze sejsmiczne podskoki i przewalania się wewnątrz ziemskich trzewi. Dodatkowo zmora na jej tchawicy, która to zwykle była kudłatym, milusim zwierzaczkiem, teraz dusiła ją i wbijała w przełyk dziwne, na pewno zatrute szpile… Ogólnie nic nie mogła. Spać nie mogła, jeść nie mogła, pić nie mogła, zresztą i tak miała w tym pewne luzy uczelniane, czytać nie mogła, oddychanie jej nie szło, pierdzenie i inne też niezbyt. Nie wiedziała, czy da się siedzieć, czy dalej ma skakać, a jeżeli skakać, to czy cycki do końca jej nie opadną?

No bała się, bała się iść do żywych, być normalną, udawać i kłamać… bo wbrew wszystkiemu serio w kłamaniu nie była najlepsza. Wszystko w niej w jednym momencie się nawadniało i wysuszało. Te dziwne targania wilgotności wpływały oczywiście na malowniczą zieleń, którą przyoblekła się jej cera, nawet ta na dupsku! A na dodatek coś się działo z wylegującymi się jej pod czachą językami, które kompletnie się wymieszały i nie zwracały uwagi na poprawność fleksyjną, lingwistyczną i nacjonalistyczną. Ot Babel jak się patrzy!!!

Tyle, że w niskiej Wiedźmie Wronie.

Pochód, który dziwnie, dość pokrętnie przypominał raczej coś na kształt procesji z podskakującym Ojeblikiem – małą, uciętą główką na początku, która oczywiście podskakiwała całkiem smutno i z dostojeństwem jej przypisanym, oraz Panem Tealightem, który zawinięty szczelnie w swoją pelerynę, mimo ciepła dookolnego i słonecznych promieni, przypominał jakosik mrocznego świątka… No wyglądali dziwnie. Ale zrobili co musieli. Przynieśli wielką igłę, by przy wyjściu przebić wiedźmą bańkę, a potem pozabierać z Wrony wszystko to, co nazbyt nietuzinkowo niecodzienne. otrzepać ją ze śmieci, powybierać muszelki i wodorosty…

Aby na świat oficjalny wylazła kobieta… aczkolwiek całkowicie dziwnie cicha, smutna, pusta i bezbarwna. Bo trzeba oddać Pokrętnemu Bóstwu, że stworzył coś ponad owe dziwaczne i nietuzinkowe. Coś, co tak naprawdę istniało wyłącznie w kąciku oka, w cieniu i promieni migotaniu… a może w rzeczywistości nigdy jej tak do końca nie było? Albo była i się zmyła? Albo serio sprawdzimy jak wróci… jeśli wróci ze świata przerażających ludzkich żywych dwunogów!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Słońce… wali jak nie wiem co, jakby mu premię obiecali, do tego domek z basenem, ogródkiem i służbą, no i ogólną wiekuistą, wspomaganą zestawem kolorowych draży radość wszelką z serca bicia. A może jednak wali, bo wkurzone takie, bo nie dostało do tego stadniny i kompletu wypoczynkowego z rosyjskiej sosny klejonej? Wiecie, niektórym dajesz palec, a tu i po ręce i pół główki odpadło. No jak się dziwić Słonkowi, jeżeli w Hameryce go nie chcą ino ta zima i zima i zima, więc się bidulstwo może chce wykazać na Północy?

Ale tak naprawdę, to dziwi mnie coś innego… krokusy jakoś wypełzły mikre, przebiśniegi dziwnie długo stały w ograniczonych własnych konsystencjach, ale co do reszty, to kurcze pąki nie mają się zamiaru rozpączyć z opakowania zatępczego do owocka. Jakby tak serio coś podejrzewały, jakby w powietrzu wisiało coś poza lekkim odorem nawozu i morza, a może mają informacje z lepszej grządki? Pierun je wie, forsycja milczy, inne liściaste twory też, więc się boję. Trzęsę za dużymi portkami, bo to teraz dla dziewuch są te wielkie, a dla facetów rureczki podobno, no i nie wiem co robić.

Plewić czy nie?

Nie żeby mi się chciało nadmiernie, ale…

A nie plewię.

Ot ino poleję wodą, bo sucho, a niech się krzaczą, pączkują, rosną albo nie, no przecież co ja mogę? No wiele mogę, ale nie mój cyrk, nie moje małpiatki. No wiecie, raczej to ich sprawa. Aczkolwiek mam taki żal, że winogronka maleńkie nie wystartowały ku gorącu. No wiecie te takie granatowe kuleczki skupione wokół spiczastego gronka. No cudaki takie pachnące… kocham je! Takie tam widać zboczenie w kierunku GO GREEN!!! And never come back.

Wyspa zdaje się być taka skonfundowana. Co się jej wcale nie dziwie. Po owym planetowym seksocholiźmie, co nam niebiesa zapodały przez ostatnie dwa miesiące, to się kobieta lekko zakręciła. Już nie zliczę tych jej kochanków, nie żebym żałowała, a gdzież tam!!! Never!!! Raczej chodzi o to, że się nagle urwało Wyspy kocenie. Owe miauczenia, owe bażantów wrzaski tracą swoje melodie, jakby robiły w sferze głosów miejsce dla kogoś/czegoś innego… Ale no serio, jak nie robią go ino dla wron, które wiadomo, że piekielnie dziwnie krzyczeć o miłosnych uniesieniach, a potem na młode potomstwo się zalić umieją…

… to ja się boję!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.