Pan Tealight i Zwyczajny Dzień…

„Obiecała Pani Wyspy w końcu Zwyczajny Dzień. Taki bez niespodzianek, co to najczęściej więżą i poją trucizną, leją uznając to za przewortną gimnastykę ku ogólnej zdrowotności, by potem urządzić sobie ze wciąż dychających zwłok trampolinę, piniatę i ogólną lakukaraczę! Bo serio, ale nudy to jakoś od dawno Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki nie zaznała. Owej smętnej codzienności, gdy oczekuje się ino na to, co ma być, na to co znajome i nic poza tym… bo wszystko, co nieznajome, to szczerze straszny strach!

Dlatego Pan Tealight z wyposażeniem swego życia, oraz Wiedźmą Wroną Pożartą i Chochelem wybrali się na wycieczkę. Rozsiedli się na Plaży Duszy i trzymając Wiedźmę na smyczy, coby za bardzo się nie zamoczyła, a i by przypilnować jej wiekuiście odkryte plecy, których serio bały się i portki i koszulka, no i oczywiście, by nikt jej nie porwał, jak to Chowaniec się obawiał… chociaż serio Chochel to się z tego zawsze śmiał. Jakimż zboczeńcem, wariatem i ogólnym degeneratem w swoim gatunku i poza nim musiaby być ów wiedźmokidnaper!??

Zresztą smycz była niebieska, więc nikt nie protestował. Wszystko co niebieskie, w odpowiednim oczywista odcieniu jest akceptowalne i zawsze piękne!!! Wiedźma Wrona spokojnie oblizywała kamienie, zbierając do koszulki te najbardziej się do niej lepiące, Ojeblik – mała, ucięta główka – jak zwykle zmoczyła głowę i trzeba ją było suszyć, a reszta, no cóż. Zabawy akwatyczne były ograniczone wciąż zimną aurą, ale większości to nie powstrzymywało. Przecież kiedy oni znowu dostaną całą plążę dla siebie, trzeba korzystać! Nie ma wyjścia. Kąpać się kiedy jest i woda, i miejsce, i mało obserwujących, którzy mogliby nie zrozumieć pewnych bąbelków, tudzież niektóre dźwięki uznać za nadzwyczajnie nadmiernie…

… ech no wiecie, nietypowe!

Wiedźmy z Pieca urządziły sobie pralnie i spa, oczywista mieszając bąbelki i piorąc co tylko się dało… unieść, lub spławić rzeczką, a potem doturlać na miejsce. Smok z Komina zaś pozbywał się zimowych, niechcianych nader, gości oraz upławów z nosa i grzybków z ogona – będą w weki w sosie octowym z krokusami. No i w końcu każdy miał zamiara doprowadzić się do ogólnopojmowanej wiosennej odrodczości. Bo przecież może niepotrzebni, ale dumę swą mają!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Golem i dżin” – … się człowiek nastawi. No bo jak się nie natawić, jeśli opowieść ma być o golemie. Stworzeniu z gliny, a jednak istocie. I o dżinie. Ognistym, spełniającym marzenia osobniku. Ileż to nadziei miałam, jakiej przygody oczekiwałam, niesamowitości… a co dostałam?

Eeeech…

… no bo kurcze nie wiem już, czy jestem taka wrednie wymagająca, czy co? Ale owe płytkie, dziwne osobowości, sztampowe zagrania, ciągłe skoki w boki… nie przekonują mnie. I nawet nie chodzi o to, że dzieje się tutaj nic… serio nic przez długi, długi, długi czas… a potem trochę mniej nic się dzieje… Raczej sam pomysł, by owe cudowne byty wprowadzić do buzujących Stanów Zjednoczonych, owego tygla kultur, powinien powalić wszystko na ręce, nogi, na kolana i rzęsy. A nic się nie dzieje. Znaczy ze mną, z owym cielęcymi oczami wpatrzonym czytelnikiem. Może to sprawa słów? Może owej niespójności w opisach, dziwnego braku duszy w całej powieści? A może… może po prostu wszystko rozwinie się później? Nie wiem, a i raczej się nie dowiem. Nie chcę wracać do tego świata, dobija mnie nuda! Owe wariacje chronologiczne wcale mnie nie intrygują, ale raczej denerwują swoją powtarzalnością. Zdawać by się mogło, że dżin poznał więcej świata… a tu nuda. Za to golem nowiutki, pewno miłość będzie… no i wiecie, raczej spokojnie można się domyślić co będzie… a tego też nie lubię.

Golemka i Dżin niech sobie tam się kochają… ja poszukam dla siebie raczej innych bohaterów.

Przeżuwam na plaży kamienie. Zdawać by się mogło, że nie mają smaku, a jednak… najpierw coś mniej wegetariańskiego, jakieś wapienne i zagubione, jakieś szczątki, odciski pradawnych bytów, opowieści o lodzie i ogniu, o buzowaniu tworzenia i zamarzaniu stałości. Te czerwone, rubinowe, smakują winogronami, a tamte szkliste, kryształowe i mleczne przyominają mi jabłka z ciocinej jabłoni, wspomnienie dzieciństwa. Takiej, jakich już chyba na świecie nie ma. Są fioletowe kamienie, co pachną jak gumki z czasów szkolnych, oraz te grafitowe, dziwnie dymiące. I są oczywiście szkliste krzemienie, zamknięte w korze, często przypieczonej…

… te zawsze tak bardzo pchają się ku słońcu. Niczym ziemniaczki w ognisku, co to postanowiły zachwycić wszystkich swoją wypieczoną skórką. Bez sensu zdaje się pożeranie kamyków na plaży, tom nie kura przecież, coby mi żołądek na skałę smaka miał, a jednak tak jakoś na tej diecie mi lżej. Jakby w rzeczywistości całą dietetyczną tabelkę kamyczki miały wypisaną opowieściami. O światach, z których przybyły, nagle rzucone falą w Wyspę, oj boleśnie, o wędrówce po dnie, albo ciągłym przesuwaniu się pomiędzy rybiastymi plemionami… o skarbach, o które się otarły, tajemnicach, których wciąż są elementami…

I po kiego walenia łazić na zakupy się pytam? Leżę na zimnych głazach, nie twierdzę, że wygodnie sobie leżę, bo wcale tak nie jest, ale za to różnorodnie. Sięgam ręką i znajduję kamień, który należy do plemienia Krwi i Traw. Ten pamiętający brodatych Wikingów, którzy zmęczeni, poranieni, ostatkiem sił dobili do Wyspy. To tutaj wielu z nich już zostało, a może i wszyscy… nie wiem, bo nie poznałam tej historii do końca… może tylko jeszcze nie? To tutaj znaleźli swój przejściowy raj. Trawy osuszyły im rany i łzy ukradkiem ocierane. W ziemię wsiąknęły marzenia, które zmiażdżył nowy bóg. Biały Pan, którego do końca nie zrozumieli poddani Odyna. To tutaj postanowili, że nigdy się nie poddadzą innemu myśleniu…

… czy pozostali wierni przysiędze? A któż to wie. Może i lepiej, by prawda nie ujrzała świata? Legendy nie powinny mieć zakończeń, nawet jeśli zdają się one być pozytywne. Jakoś tak wtedy owe opowieści umierają. Jakby naprawdę wypełnił się sen Losu i nic już nie pozostało. A przecież historie chcą żyć wciąż i wciąż. Może i od nowa pleść swoje tkaniny zdarzeń? Może spruć kilka wątków? Może dodać koloru, zmienić wełnę, dorzucić kilka materiałów dla zmiany faktury?

A kamienie wciąż noszą w sobie legendy. Te wieczne i te prawdziwe, które nigdy nie zaakceptowały swoich zakończeń, więc sięgam po kolejny kamień. Po krzemień, który tyle razy budził sobą ogień…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.