„Zimno opadło Wyspę nagle. Dotychczasowa nadprogramowa wiosenność nagle zwinęła manatki, spakowała tylko co najpotrzebniejsze, zapomniała o szczoteczce do zębów, złapała pierwszy Prom Doniewiadomokądowa, no i się chyba technicznie wyniosła, pozostawiając za sobą rozwinięte pączki na gałązkach, kwiatki, które z niewiadomo jakich powodu wudostały się ponad ową ciepłą, ziemną kołderkę i zasmiast śnić… wyrosły, rozkwitły i wybuchły. Cóż, nic z tego więcej nie będzie, bo nagły chłód ściął w nich soki i zwyczajnie… zmiękły.
Zimno jest i wieje i śnieży. W Białym Domostwie pali się wszystko to, co możliwe, co zdolne do odrodzenia, tudzież osiągnęło odpowiedni poziom samodestrukcji. Wiedźma Wrona Pożarta przywlokła się, bo jej kazali, zakutana w koce i szalik, a jednocześnie gołym dupskiem badając temperaturę powierzchni i żując napotkane zaspy – wciąż jeszcze bardziej ziemne niż zimowe. Ojeblik – mała, ucięta główka – cierpi koszamarnie z powodu zapalenia zatok. Wożą ją w wózeczku drewnianym, szczebelkowym, z drążkiem, z czerwonymi kółeczkami, bo każde turlnięcie powoduje takie spazmy, że w końcu ją zakneblowali bandażami, dla świętego spokoju i coby wiecie, no nie przywołała padlinożerców!
Pan Tealight rozsiadł się niedaleko okna, nie cierpiał, czuł się świetnie, ale i tak zawinął się w ulubiony koc i siorbie herbatkę z kubeczka z kaczuszkami. Cała reszta, pootulana jak się da, skwapliwie i nachalnie korzysta z jakiegokolwiek, dostępnego mniej lub bardziej źródła ciepła. A jedyne dźwięki to drewienek pieśń, gałązek strzelanie, węgielków zgrzyt i kichanie! Cóż, co jak co, ale zalęgnąć się w takim towarzystwie marzy cię każdemu bakteriowi i każdej wirusówce, a już grzybki mają wprost Eldorado tutaj. Sami sobie pomyślcie, takie niezwykłe i zwykłe istotności nieistotne, wprost wymarzony pln na rozległą dysertację dla pożądnej grypy i gruźlicy!
Wiedźma Wrona cierpiała wraz z Ojeblikiem. Jak twarzoczaszkę, lekko już czasem obsuniętą, z owymi dziwnymi oczami, co się wielkie zrobiły, dziwne w kolorze nieopisanym i bursztynami naznaczone… łzawiącymi, z nosem, który zdawał się rosnąć… podejrzewała skrycie, ale i w panicznych rzutach, że jej gałki mają zamiar się z czaszki wyprowadzić i wymówić umowę najmu. Bolało. Piekło, a nawet można było wyczuć, iż coś tam chyba rosło. Wiedziała o co chodzi. Znała ten ból. Bo niewielu wiedziało, że czasem książki opuszczały niektóre miejsca w Wiedźmie. Czasem rezygnowały i odstępowały przestrzeń cokolwiek magiczną, na koszt pewnej subtelnej rozrywki. Amoku przyszłego, hodowli hydrofonicznej… Wybrała się niegdyś z owym problemem Wrona do Znachora. A ten najpierw ją opukał, podusił, głową pokiwał, a potem, szorując przy okazji miękką szmatką zestaw swoich filiżanek w maki i bławatki, ze złoconym rąbkiem i pasującymi talerzykami, odpowiedział, że tak już po prostu jest.
Że chorować trzeba, bo bakcyl też człowiek!
A grzybki potrafią zmienić postrzeganie rzeczywistości. A kto by nie chciał czasem małej odskoczni od codzienności? Może i Wiedźma odskoczni nie potrzebowała, chyba że w nudną zwyczajność, ale przecież i tak nigdy nikt jej nie wierzył…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Skazana” – … smutna. Tak bardzo przerażająco smutna. Tak boleśnie bezsensowna… nie sama powieść, ale treść istnienia bohaterki. Tak niesamowicie, do końca, poza granice czytającego tożsamości… beznadziejna. Dołująca. Okrutnie rozdzierająca nasz sens istnienia. Ale życie też takie bywa, albo może bywało? Poza granicami tego, co jesteśmy w stanie postrzegać jako codzienność? Poza tym, co znamy. Poza ową specyficzną wolnością, byciem samotnym, stanowieniu o sobie… byciu czymś więcej!
Opowieść, po którą sięgnęłam jako po historię sensacyjną, kryminał, okazała się być bardziej przyczynkiem dla antropologii kulturowej, czy etnografii Islandii. To historia kobiety, ale też opis społeczeństwa, którego już nie ma, ale może… co uderzyło mnie ze straszną mocą, znowu się tam znajdziemy? Ku tym zniewolonym, winnym tego, że myślą, a jednak nie są mężczyznami. Ku tym, winnym, gdy zbrodnia nie została jeszcze popełniona. W rzeczywistości to feministyczny krzyk, który mnie podkopał i z radością wrzucił w owe otchłanie depresji, dla której nieważna jest aura poza czterymi ścianami. Opowieść o nieistotności pojedynczego życia, ale też istotności, gdy tylko zetkniemy je z owymi pragnącymi zmian. To historia iskry, która wznieci przyszłe pożary, choć nikt już nie będzie o niej pamiętał… o niepotrzebnym dziecku obdarzonym wspaniałym umysłem, który pragnął być kochanym, ale tak naprawdę owe ostatni dni jej istnienia stały się jej prawdziwym spadkiem dla ludzkości.
Z jednej strony to opowieść o niczym, z drugiej o wszystkim. To historia jakich było wiele w tamtych czasach, tamtym świecie. Przeszłość, na którą spogląda się ze strachem budzącym się w owym śmieciowym, pradawnym DNA. O ludziach, którzy chcieli być kochanymi i o tych, którzy chcieli czegoś więcej…
Nowe książki, by głód jakoś zatkać, by nie cierpieć, by wywąchać i po prostu mocno poszaleć… coś młodszego, coś miłosnego, coś strasznego i znowu strasznie potwornego i fantastycznego!
W powietrzu Wyspy wirują śnieżynki, śnieżynkowie i ogólnie całe te plemiona gwiazdkowych płciowo szalonych niesamowitości… potocznie zwane wodą. Z tą wodą trza przyznać wiele rzeczy można zrobić, ale jakoś wszelkie przejawy zimowatości przekraczają owo definicyjne szalone „wszystko” to, co można sobie wyobrazić. Bo jak już opada na was taka śnieżynka, lub śnieżynek – podobno można rozpoznać płeć gwiazdki po końcówkach i mawiają, że każda z nich ma różną, no i że trochę trudno im się połączyć, ale jakoś to im wychodzi… bo dwóch takich samych nie ma na świecie – to się napatrzyć nie można, chyba że od razu chuchniecie. A takie chuchnięcie może zabić. Doprawdy natychmiastowo i na zawsze… choć też i nie. Bo jak się śniegowy gwiazdek stopi, to zmienia się w kropelkę i potem znowu się odradza…
… więc nie oddychasz. Spoglądasz w owy gwiazdkowo-płatkowy świat i się dziwisz, że takie piękno może być tak niesamowite i tak bardzo maleńkie. Takie rozkosznie delikatne, a jednak przecież z taką łatwością przebywa w miejscach, w których podobno silniejszego człowieka by zabiło.
I wtedy mdlejesz. No bo sorry, ale bez powietrza i bez wody człowiek nie przeżyje. Znaczy bez wody może dłużej… a urynoterapia podobno działa, ale bez wdechu i wydechu no się nie da! W moim przypadku działa nawet kołdra na głowie. Od razu dostaję spazmów. Lepiej, działa nawet sama myśl. No po prostu nie mogę bez oddychania. Bez owych ruchów noskiem, drżących nozdrzy, brzucha falującego, klatki piersiowej mocnej, wznoszącej się i opadającej… ale miało być o śniegu. Tym, co teraz tańczy za oknem i do domu wejść nie chce, choć go się zaprasza, tak na ciepły rosół co uważnie na każdego patrzy bo wiecie, duże oczy ma!
Jakoś tak smutno mi, że owa cała uroda wyłącznie chwilowa, ale z drugiej strony to takie piękne. Szalenie cudowne! Takie niesamowicie magiczne… i wiecie co! Kocham to, że zima i śnieg jest tylko dla wybranych, że tak naprawdę niewiele z nas jest w stanie dojrzeć ową niesamowitość w śnieżkach, śnieżynkach, bałwanach z sopelowymi nosami i w szadzi, pyle diamentowym, szronie i wszelkich dziełach sztuki mroźnie chwilowej. Kruchej i nader wymownie ulotnej…
… jestem tą z niewielu jedynych, co kochają zimę.