Pan Tealight i Śpiący Cholerny Rycerz…

„Coś było inaczej.

Coś się zmieniło.

Poprzez owe wieki, które spędził obrastając górą i legendą, deptany i naruszany młotami, skrywający i ukrywający, gdy był rzeźbiony wiatrami i deszczami, wciąż jednak silny, wznosząc się coraz wyżej… Poprzez owe eony mijające go gdzieś obok, dziwnie nie wtapiające jego gawry w swoją historyczność… przecież one nie odbijały się nawet w jego snach, może i zapomniały o nim, może jednak owo jego fatum, pierniczone przeznaczenie, które kiedyś naznaczyło go znamieniem i piętnastoma pomnikami w granicie… nie istaniało już? Ale on wciąż był. Wciąż oddychał, wciąż raz na kilka miesięcy odzywało się jego serce.

… śnił…

Bo on przecież tak wiele śnił, cóż innego mu zostało w owym czekaniu. Nucił owe sny nawet czasem przygrywając wiatrom, wtapiając się w wiewy. Wtedy jego oddech zmieniał się w wilki, które rozbiegając się po świecie rzucały owe jego wyśnione, wyśpiewane treści w ziemię, by te zapuściły korzenie i wzrosły w czarodrzewa… Owe sny o przebudzeniu. Odrzuceniu skał i porostów, odzianiu się na powrót w teraźniejszość. O sławie i dzielności, honorze, który pozwoli wyzwolić świat, o przeznaczeniu, które odebrało mu tak wiele, by dać więcej…

… obiecanki macanki!

Bo coś się zmieniło. Nagle poczuł, że może się ruszać, że właściwie nie śni, a chodzi po świecie. Że kroczy dziwnym traktem o lepkiej, czarniawej mazi oślepiony dziwnie diabelskimy, zwodniczymi światłami, zaskoczony piekielnym łoskotem, mamidłem dźwięków rozrywającym mu czaszkę. Wiedział, że świat się zmieni, nie był tylko silnym głupcem, ale nie rozumiał gdzie jest, dlaczego i po co? To wszystko dookoła nie mogło być przecież rzeczywistością, która nastąpiła po jego odejściu, ale obolałe stopy mówiły coś innego. Brak miękkiej, wilgotnej i cichej ciemności dookoła, miękkich korzeni starej, pokręconej sosny umilającej mu każde cięższe chwile… Tak bardzo tęsknił za nią. Nie szkoda, że z niej drewniak.

Tęsknił…

Tego co widział dookoła nie rozumiał. I nie chciał rozumieć. Świata pełnego klaunów i błaznów, niewiast o wątpliwej prowieniencji, tego jaskrawego bałagany, wyniosłych kłamliwych radości i przygniatających smutków, oraz… tak mu to przeszkadzało, że właściwie nie było dookoła jego mężczyzn, chyba? Może pożarł ich jakiś smok? A może zaraza dopadła? Może TO właśnie było jego przeznaczeniem, ale jakoś nie był zainteresowany… mimo iż męskość za czymś w nim tęskniła. Za ową chwałą obiecaną, licami zarumienionymi… za sławą i wiekuistymi pamięciami, za salwami, zamkami, pomnikami…

… jednak, czy na pewno?

A może o nim zapomnieli? Może już nie chcieli, nie potrzebowali, może coś wypełniło jego przeznaczenie, a on mógł wrócić i śnić? Chciałby tego, znał to i było mu z tym dobrze. Ale jak miał wrócić? Czy mógł tak zwyczajnie wyrzucić bohatera z siebie? Jak odnaleźć miejsce, w którym śnił i dalej pieścić sosnę? Czy możliwe, iż fatum się w nim odmieniło i tylko śnienie było mu przeznaczone… nie życie w owej jawie, której i tak nawet nie pragnął nawet zrozumieć?

Nikt nawet nie zwrócił uwagi na potężnego, brudnego, lekko zatęchłego mężczyznę z nadmiernym owłosieniem plączącego się po ulicach City. Nikt nie zwrócił uwagi, gdy zagłębił się płacząc w tunel metra. Bo i jak mieli… nikt nie pamiętał. A nawet jeżeli pamiętał, tosz to bajka ino…

… nawet jak potrzebował, zapomniał jak poprosić.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Król Kruków” – … jak ona to robi? W jaki sposób historie nastolatków nie są nudne, rozwlekłe, paranoicznie związane wyłącznie z zakochaniem… Jak?

Jak owa magia u niej jest normalna, naturalna, taka nie wymyślona, ale zwyczajnie wtopiona korzeniami w codzienność, choć inni wolą jej nie widzieć?
Jak?

Nie wiem jak Maggie Stiefvater to robi, ale robi to niesamowicie. Tym razem nie jest inaczej. Jej bohaterowie, rozerwani pomiędzy teraźniejszością dojrzewania, szkołą, pracą i problemami jeszcze wciąż nie do końca namacalnej dorosłości są piękni. Skomplikowani i zróżnicowani. W jakiś sposób, mimo owej mnogości bohaterów, mimo owej wiodącej linii Blue, wróżki bez talentu widzenia… wszystko splata się w jeden, oszałamiający obraz. Obraz cudownie otulający legendy i przypowieści o liniach mocy i legendarnym Królu Kruków. Historii o poszukiwaniu samych siebie, ale też niesamowicie wciągającej przygodzie.

Bo to jest przygoda. Oniryczna, ale i dziwnie prawdziwa, jak sen, o którym wiecie, że nie śni się wam w ogóle… miejscami nadnaturalna, potem znów dotykająca ziemi, by w końcu pozwolić wam uwierzyć w więcej!

Ważne! Ta książka, to jedna z pierwszych pozycji nowego wydawnictwa Uroboros i powala: tłumaczeniem, wydaniem oraz korektą… ową zapomnianą i nieczęsto używaną sferą tworzenia książki!

W szarości wilgotnego dnia na wciąż oszałamiająco zielonej trawie pysznią się klejnoty. Czereśnie Strażniczki, niczym wykwalifikowane striptizerki upuszczają swoje listki. Powoli, rozważnie, wiedząc co robią… jeden za drugim upadają koniakowe i palone, żółciutkie i te słomiane, owe rdzawe, czarne, karminowe, wiśniowe, a nawet śliwkowe, kardynalsko zadumane, dziwnie zadufane w głębi swych odcieni… Czasem plamione, niejednolicie outsiderskie, czasem wygryzione, jakby chciały pokazać innym świat poza nimi…

… czasem dziwnie zwinięte, jakby zgraja zboczonych oralnie krasnali już zrobiła z nich użytek, gdy jeszcze unosiły się, tańcząc w powietrzu…

Każdy liść ma swoją historię. Każdy chętny ją opowiedzieć, a nawet rozwinąć dalej, czepiając się jeszcze rozwiązłych szalików, jeszcze tak nie złaknionych bliskości swetrów. Ubrań wciąż tak pachnących szafą, owym letnim uśpieniem. Zatroskanych, jak to będzie w tym roku, czy dane im będzie paradować na wierzchu, czy skryją je wielkie płaszcze i puchate kurtki, upodabniając wszystko do zwykłej, kroczącej na dziwnie chudych nóżkach, kuli odzienia.

… owej nęcącej masy, tworu dziwacznie zmiennego, który tylko chciało się kopnąć i patrzeć jak fajnie się turla…

„Za liście szeleszczące, wygryzione kolorami
kształty, wiatry porywające, szarpiące dziewczęcymi szalami.
Za owe szare i deszczowe dni oraz poranki,
gdy kolor widzę tylko w głębi mojej filiżanki.
Za pozwolenie na spokojność,
na całkowite zaczytanie…
Za to kocham jesień
za liści opowieści szemrane.” Ch. Jones

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.