Pan Tealight i Mszczące Eksperymentacje…

„Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Świat skąpany w cudownej, pogodnej, jesiennej wczesnonieświadomości, postanowił zwyczajnie dać sobie na wstrzymanie. Tak na chwilę, bo dlaczego nie… Na niebo nie wysłano żadnej chmurki, niech się dziewczyny odświeżą, przegrupują, a słońce skryło się za wierzbowym płotkiem. Liście postanowiły nie spadać, a te na ziemi nie szeleścić… To co ozime na chwilę przestało wzrastać, a to co wzrośnięte, zmieniać się.

Cisza była teraz namacalna.

Otulała wszystko i grożąc swoim zaskakująco jak na nią wielkim, dziwnie kostropatym palcem, zdobionym jaskrawo żółtym lakierem w brokatowe paseczki, wymuszała posłuszeństwo.

Ale gdzieś poza nią, gdzieś na obrzeżach, których nie kontrolowała brzmiał temat przewodni z „Mission Impossible”. Lekko fałszował, bo Ojeblik, mała ucięta główka, nie wyciągała dobrze tonów jednocześnie grając na swoich popisowych żyletkach, a Chochel zębami podtrzymując jednocześnie najnowsze, wypas gacie Chowańca – te wielkie w paseczki, które musiał podwijać nad krzywe kolanka – taktownie wybijał poprawny nietakt z niegrzecznie metalowej beczki. Jednak to nie muzyka, ale dziwne poruszenie w wybujałej trawie, która umknęła powszechnej przycinalności Wyspy, budziło gęsią skórkę na rękach, nogach i… lepiej nie myśleć gdzie!

W pewnej chwili, jakby w dziwnym uniesieniu, ekstazie przed malowniczym wybuchem atomowym i głupocie, bezmyślności co do tego co po nim, wszystko ucichło. I nie było nic… aż w końcu z krzaków po lewej, na szeroką ścieżkę rowerową wytoczyła się wielka kulka. Powoli i statecznie wybrała miejsce, niczym myślące stworzenie i zaczęła wirować. Gdy tak tańczyła, powoli rozkładała płatki i wypełniała świat aromatem świeżego, pradawnego, zdrowego krowiego placka. Tylko z takiej wiecie, leczko większej krówki. Po chwili z tych samych krzaków wylazła, a raczej wyskoczyła z wrzaskiem z powodu leko wyrośniętego pajączka Wiedźma Wrona Pożarta w masce p-gaz, a za nią nie mniej znoszony Pan Tealight. Obydwoje z notesami i małymi, żółtymi ołóweczkami. Przy pomocy zwykłej sztabówki nanieśli miejsce uplasowania kupy, rozejrzeli się i mrugnęli do kilku mini kamer rozmieszczonych dookoła i zniknęli w dziwnej chmurze spowijającej rzadki, aczkolwiek grzybny las.

Miarowo oddychającą Ciszę zaintrygowało bimpanie, które dochodziło z miejsca nie objętego w tym momencie jej panowaniem. Ale nie odważyła się tam zajrzeć. Oj dobrze znała tę Wyspę. Bywała tutaj często, ale wciąż nie poznała jej całej, nie do końca… i może tak lepiej? Bo czasem dobrawdy ciężko wachować optymistyczną zdolność pracy i wszelaki profesjonalizm.

Pan Tealight zaś, ciągnąc za sobą spoconą i dziwnie zmechaconą Wiedźmę Wronę, udali się w dalszą drogę. Już bez masek, ale z całkiem nieźle wypakowanym wózeczkiem, w którym wieźli cosiędało. To, co pragnęło odegrać się na ludzkim i nieludzkim miocie. Bo czasem zemsta najlepiej smakuje po sezonie, nadchodzi z zaskoczenia i wcale nie potrzebuje fanfarów!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Brainman” – czyli jak kosmici ludziom w mózgach szlabany otworzyli… Opowieść o mózgu i planetach. O ludzkim zapatrzeniu w siebie, dziwnej stabilności, braku rozwoju umysłowego i wszelakiej korporacyjnej matni. Opowieść o głupocie i człowieczeństwie, którego istnienie wskazuje… alien z kryształków. I jeszcze o miłości. I konsumpcjoniźmie… i mimo owego natłoku wszelakich idei i myśli, powieść nie zgmatwana, dziwnie naturalna…

… historia o dwóch mocach, biorących się z jednego miejsca. O wyborze i braku wyborów, odpowiedzialności, ale też i o lenistwie! O wszystkim właściwie. O czymś, co kryje się, a może raczej zwykło się kryć w każdym z nas, ale jakoś tak zapomnieliśmy jak to jest… być bardziej ludźmi, niż tylko kartami do bankomatów. Brzmi znajomo i nazbyt ogranie? Cóż, widać tak musi być, bo rozglądając się dookoła, nasz świat nie pnie się umysłowo do góry, nie rozwijamy się jak przewidywali fantaści 20 lat temu, ale opadliśmy na dno umysłowe i kopiemy tam piwnice!

Warto przeczytać. Trochę przygoda, odrobinę rozmyślań i powieść s-f w jednym, dobrze napisana, zgrana, intrygująco łącząca to co możliwe z tym, co może nie do końca takie wątpliwe?

Świat dookoła odpoczywa i chłodzi się. Czy u nas są kosmici? Spoglądając na Druidów ze Svaneke, cóż, wszystko możliwe. Ale jakby co, dobrze wtopili się w autochtonów. Jakoś tak pewnie im łatwiej. Tylko w sezonie zdają się mieć trudniej… chociaż czy na pewno? Człek spogląda na tych przybywających ludzi i patrząc na portki dookoła kostek i gacie z gumą na wysokości klatki piersiowej i myśli sobie: ej, może jednak nas w tym Układzie Słonecznym jakoś tak przemieścili w inną część Wszechświata?

W końcu jednakowoż zdziczały osobnik zamieszkujący Wyspę, jak ja, ma ograniczony kontakt z tzw. prawdziwym światem. Ale gdy tak patrzę, to nawet jako s-f mnie chyba już ów świat nie zajmuje.

Normy i dziwne, niegdyś naturalne sposoby spoglądania na świat, dziś niepoprawne politycznie i ogólnie uznawane za nielogiczne oraz nietolerancyjne… cóż, sami wiecie, że coś nie jest tak. A może więcej niż tylko „coś”.

Człowiek powinien wiedzieć, że może żyć. Iż może być sobą, bezpiecznym, tworzącym i pewnym tego, że nikt nie okradnie go z pomysłów. Nikt nie zabierze mu tego, co stworzył i nie przypisze sobie. Jednak dziś nie myślisz już, że każdy jest w stanie stworzyć coś prawdziwego i specyficznego… dziś boisz się, że zwyczajnie zabierze twoją pracę, bo przecież może, a ty nie bądź nietolerancyjny!

Kurna, może jednak sama jestem alienem? Aj pierdolić to wszystko! Donde estamos moje czółki?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.