Pan Tealight i Pomazaniec…

– Imię i nazwisko?

– Abraham Pomazaniec.

– Urodzony? Miejsce i data?

Cisza zapadła w drewnianej szopie, niewielkiej, pełnej siana, smrodu kilku bydląt, kłaczków niewykorzystanego pierza i dziwnie nadpobudliwie, przesadnie i wrednie dla biednego otoczenia, ozłoconego żłoba, obrzuconego brylantami i innym szajsem. Był tam i koń, co nie mówił i owce skupione wyłącznie na sobie i robale, w mnogiej liczbie i gorąco było… ale i cicho, aż upadające musze gówienko narobiło hałasu i pytanie zabrzmiało znowu, tym razem głośniej…

– Urodzony kiedy?

– Wietrzny to był dzień, a i plucha… Nie tak jak mawiają inni. Ciężkie chmury zasłoniły i księżyc i gwiazdy. Pomroczność przerażające opanowała świat. Jak tylko wylazłem, to od razu chciałem wracać. Wcisnąć się z powrotem w ową rdzawą, rytmiczną ciepłotę, ale nie pozwolili. Przywiązali mnie do stołowej nogi, potem skombinowali klatkę, niewielką i boleśnie uciskającą moje rozrastające się ciało. Mówili, żem naznaczony, umyć się nie dali, zlazłoby z łatwością, wiem bo poplułem i już było lepiej, ale nic z tego. Nie pozwolili mi, nie dali. Zniewolili od razu tłumacząc, że to bóg jakiś mnie naznaczył. Nie wiem co zacz ten Bóg, ale imię ma krótkie, a przy tym dziwnie zdaje się być mglisty i straszny brudas z niego… no i wyznawców ma nie do końca teges, wiesz. Żeby nie rozpoznać we mnie siły, przecież gdyby tam, po tamtej stronie jakis Bóg mnie zmacał, to oddałbym szmaciarzowi! Pamiętałbym, mordy obił za dotykanie dzieciątka… bo urodziłem się zwyczajnie, wrzeszcząc, choć bardziej świadomie, niż ta reszta owiec i innych muszek owocówek. Niezależnie od płci, obiłbym go kosturem, zmieszał, zmielił i wypchał nim kiełbasy…

Zaczęło padać. Tak na zewnątrz jak i wewnątrz, stodoła przeciekała, zwierzęta zbiły się w ciaśniejsze grupki szukając najmniej mokrych miejsc i śmierdziały mocniej. Cóż za dziw, że mokra wełna tak przerażająco wali!

– Człowiek bogiem mnie naznaczył.

– Tak rozumiem, ale do protokołu potrzebne mi dokładne dane, pan się skupi! Bez fantastyki mi to, bo mnie skrzydła mokną! A i zwiastowanie mam jeszcze do zweryfikowania.

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Mordercze miasto” – wstrząsająca, bolesna i brutalna książka. Gorzej, bo reportaż. Pełne krwi. Głośny, dobitny głos oskarżający USA o wykorzystanie świata za murem. O ową łatwość, z jaką można olać innych, bo nie są częścią nas… ale jednak mogą być przydatni… Czyż historia o tym już nie mówiła.

Pozycja dla tych o mocnych nerwach, którzy nie boją się zasnąć… to duchy pomordowanych szepczące ze stron, łapiące za nasze żywotne dusze i boleśnie proszące o zemstę!!!

„Ewangelia według Jezusa Chrystusa” – tak wiem, że to dzieło i w ogóle, ale jak dla mnie owo drugie wydanie doskonale wtopiło się w okres Jezuskowo-Judaszowy. No wiecie były powieści Zmierzchowe, były Tolkienowskie, Potterowe… teraz czas na hard porno, lata temu zaś mieliśmy okres Biblijny. Nie, że wszyscy na golasa, ale iż wszystko o Jezusie. Nagle odkryto nowe/stare ewangelie, nagle jakieś zamieszana z Brownem i ogólnie Św. Graal powraca… i chyba dlatego byłam taka sceptyczna. Książka, pięknie wydana, odleżała swoje… i chyba jeszcze poleży, bo przeczytanie po raz pierwszy trochę mnie odrzuciło i jednocześnie zaintrygowało.

Z jednej strony to wszystko już było, wiecie jak się skończy, rozważania o boskości, człowieczeństwie, inny kąt spojrzenia na znajome wypadki… a z drugiej coś w tych słowach jest. Gdyby czytać to nie bacząc na Biblię, cóż, gdyby czytelnik nie wiedział, był ową tabua rasa tej dziedziny, mógłby się może zafascynować od początku. Bo to jak fantastyka, czyż nie? No zależy od wiary… i chrześcijanom raczej nie polecamy. Można spojrzeć na wiarę z owej, hmmm, niewygodnje strony.

Problem z Turyścizną z Polski na Wyspie taki prawie jak kurna z muzułmanami! Oni chcą księdza… jakby za puści byli, by uznać cudowność natury za przejaw wszelakiej, najstarszej boskości. Owe kolorwe kamienie, drzewa pokornie poddające się wiatrom, trawy i kwiaty, czyste wody i święte źródła… Bo przecież nic nie odświeża tak, jak narzucenie Tubylcom swojej woli, co nie? Może należy najpierw poczytać? A może zwyczajnie kierować się tą tam, jak ją zwą…

… miłością do bliźniego?

Nie wiem, ale tutaj nie chodzi się do kościoła. Nie żeby ich nie było, są. Wyczesane i stare. Pogańskie runy przytulają się do chrześcijańskich krzyży, na cmentarzu młotek Thora doskonale współżyje z aniołami. Nikt nie ma problemów… poza niektórymi, dziwnymi turystami…

Tutaj wpuszczasz z rana świeże powietrze do domu i odbębniasz dzięki temu pacierze. Jedno kąpanie w morzu i zbawienie gotowe! Uśmiechnij się widząc te błękitne dzwonki skryte w ciężkiej trawie, delikatne i jakże filuternie brzmiące, a już awansem odpuszczone jest ci to, co się dopiero wydarzy…

… bo Wyspa WIE. I jeżeli tego nie czujesz, to widać mam w sobie zbyt mało wrażliwości. Może lepiej wycieczka po jakiejś galerii handlowej? Choć nie, przecież trzeba się pochwalić zdjęciami i pamiątkami, ale wyłącznie tymi najtańszymi, made in china, czyż nie… bo tak łatwiej. Mózg się nie przegrzeje od nadmiaru otwartości na nowe. Nie dotknie go cień zwątpienia…

… bo Wyspa nawraca, aczkolwiek niekoniecznie na taką stronę, na jaką jesteście przyzwyczajeni byc wywróceni!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.