„Gdyby nie kupy byłoby jak w bajce: tak kolorowo, niesamowicie, niemożliwie i objawowo, i magicznie tęczowo, ale rzeczywistość namacalną zmysłami Żłobu dla Nader Niedopieszczonych Jednorożców, czuć było już z daleka. Cholernie smukłe, rogate koniska w pastelowych odcieniach przeterminowanych rzygowin, znowu cierpiały na depresję, oraz nową dietę, która dość skutecznie odstraszała wszelakie, budzące się z nadzieją z zimowego snu, robactwo…
… to akurat nie było tak złe, gdy przemyśleć sprawę. Smrodek jednak był. Wciskał się we świeżo wymyte, utrefione grzywki i zostawał na, cóż aż nazbyt długo… Ale cóż, popytu na rogasie nie było. Właściwie to nikt w nie nie wierzył, nawet ci, którzy dopuszczali w swej rzeczywistości istenie wróżek i skrzatów leśnych w sprawie jednorożców byli jednomyśli. Nie ma! Dlatego Pan Tealight zmuszony był stworzyć im osobną lokalizację. Tak po zawietrznej, blisko rzeczki, z dala od Drzewa Księżniczek i blisko zielonych, soczystych, lekkostrawnych i nie tuczących przekąsek. Ale przytulać ich nie chciał. Za nic!!! Zresztą no sami powiedzcie jak? Jak przytulić wielkiego roga? Toż to w samych myślach już pobrzmiewało wulgarnie i zbereźnie… A przecież Pan Tealight widział już i słyszał, czuł i macał wszystko!
… więc dlaczego wielki, koński łeb w pastelach, lekko srebrzący się na granicach swego bytu nierzeczywistegom był w stanie zmieścić się jedynie na owym rozłożystym łonie Wiedźmy Wrony Pożartej? Jedynym łonie, a jednorożców było całe mrowie!!! W jaki sposób stroniąca krzykliwie od czułości Wiedźma, miała zaspokoić sporych rozmiarów stado jednorożców?
I to tak, by Chowaniec nie widział…
Nic dziwnego, że jednorożce cierpiały na rozstrój żołądków i depresję. Obżerały się, a potem pakowały w siebie tony ziela na przeczyszczenie. Paliły co się dało i łykały ile wlazło, rzygały i wyły niezależnie od wielkości księżyca. Nie, to nie było życie dla nich. Świat współczesny odebrał im dziewice!!! Owe niesubordynowane w rozrodczości i męskich chuciach kobiety, które za wszelką cenę gotowe były przytulać i miziać, głaskać i łaskotać, grzywy i ogony pleść, a potem gąbeczką…
Tylko je.
Żadnych ludzi, tylko je!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wyspa się nadal wieje. W porywach zdaje się przekształcać w coś, co opisywalne będzie dopiero w przyszłości. Do czego nie narodziły sie jeszcze słowa ni definicje? Coś może i przerażającego, niezrozumiałego, coś pewnego, ale też przygnębiającego… Może z otchłani wszelakich niemożliwości, zapomnianych wierzeń i odrzuconych papierków po krówkach zrodzi się nowa, nader mlecznie rogata rasa? A może jednak patyczki od lodów i lizaków stworzą plemię zdolne opanować rynek drewnianych zabawek, ze szczególnym naciskiem na te piszczące?
A zresztą kto to tam wie co będzie?
Pomimo wszelkich zakazów, nakazów, podatków i kopania w dupska, lotne papierki wyruszyły jak co roku, w swoją ostatnią podróż. Dzięki nader mocnym powiewom udaje się wzbić pod niebo też tym nazbyt obciążonym. Ptaki plastikowych torebek zbierają po drodze liście i gałązki, w powietrzu tworząc smoki i obgryzione pterodaktyle, w końcu nurkują gdzieś, daleko w morzu, przybierając tam swymi osobami, kolejną postać z opowieśc o Glonojadach. Kraken ma juz dość, ale cóż poradzić, oto wiosenny przemarsz śmieciowego latactwa…
… i tylko szklane butelki dobrze przyjmują się w falach. Jakoś tak szkiełka obrabiane muśnięciami słoności, wierzą w to, że są klejnotami… łatwiej!