„Nie tyle wrzało, co właściwie w całkowitej ciszy, bezmrocznej złowieszczo, przemykające cienie robiły odrobinę więcej hałasu, niż miały to w zwyczaju. Pokrętne Myśli i Wewnętrzne Natręctwa Intuicji zabarykadowały się w Wiedżmie, okopały i zaszancowały, wystawiły żeribę i kilka bombek, a teraz skonfundowane liczyły racje żywnościowe…
Sama Wiedźma Wrona Pożata Przez Książki drżącym palcem lewej ręki rysowała żelem zielonkawe, nader mało równe, maskujące mazy – mające też na celu zapobiec pewnym oznakom wiedźmostwa wrodzonego. Dwa w jednym! Dobrze wiedziała, iż wszelkie jady i złośliwości miała w sobie zmagazynowane, dostępne, złapane i unieruchomione wszelakie klątwy odwrócono, a pojemnik z szambem, zapraszająco szczerzy się roztwarty… Dróżka do Chatki Wiedźmy została w totalnym horrorze vacui naszpikowana bombami mniej lub bardziej ekologicznymi, aczkolwiek krowa z biegunką zażądała ogromnej zapłaty za usługi!
Potrąci się z wroga!
Pan Tealight zdecydował się tym razem na nową siatkę maskującą, gładź z wodorostów, trochę brunatnic w okolicy ramion oraz maseczkę z piaszczystej skorupy, oraz wykąpanie Ojeblika – małej, uciętej główki w soku z zeszłorocznych łupin orzecha i obtoczenie w muszelkach. Byli gotowi, zresztą nie tylko oni, w Białym Domostwie wszyscy opowiadali się za wiedźmimi racjami… mniej lub bardziej głośno i dobitnie!
I choć wszystko to zdawało się być nader dziwaczne, biorąc pod uwagę jasny dzień, przygrzewające słońce i świergot ptaków – na pewno szpiegów znienawidzonego wroga – ale cóż, było ważne i potrzebne!
Jak wszyscy to wszyscy!
W nocy poprowadzili śpiącego snem sprawiedliwego jedynego Chowańca dookoła Chatki, coby na wszelki wypadek teren oznaczył odstraszająco męskościowo. Średniomu to poszło, ale Chochel – chochlik pisarski, odważnie wziął sprawy w swoje ręce i inne członka, opił się wizji „cobybyłogdyby” i dał z siebie wszystko! Nawet kolce obgryzione przez uczynne niziołki nastroszyły swoje ostrości…
… bo może w tym roku Wiosna był mężczyzną, ale pewne sprawy należy wziąć w swoje ręce.
– Nikt nas do rozmnażania nie zmusi!!! I to NEVER!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Łiiiihaaajjjjjjjjjj… wystrzeliła Wyspa z tym Wiosną jak oszalała, rzuciła się w tańce, wygibasy wszelakie, wyliczanki i trendy… Zaliczyła już wilczy głód i dalejże płodzić te listeczki i płateczki, przesłodkie pręciki pocierać, pyłki dmuchać i nadmiernie eksploatować wszelaką barwność.
Aż szarości zrobiło się głupio, że niby taka niechciana. Że niby taka niepotrzebna i ogólnie pozbawiona pożądliwych zaślinień. A przecież taka na miejscu, że gdyby nie ona, co by te kolory miały za tło?
Domy znowu błagalnie zerkają na tych własnych, dziwnie zmutowanych osobników, coby czym prędzej narzucili im nowej farby.
Może w tym sezonie jednak zdecydować się na zmianę koloru fasady? A może polecieć w lekką chropowatość? Mokra włoszka może, lakierek, albo gustowny rzucik artstyczny? Podobno modne są szablony, ale taki dom nie potrafi się zdecydować… chce być piękny, ale też kochany…
… czasem nawet i przez samego siebie!