„Zanosiło się… właściwie od dłuższego czasu coś wisiało w powietrzu. Wśród dziwnie zdecydowanej kolorystycznie pogody – ino szarość – była uchwytna nuta owej nęcącej niepewności i oczekiwania. Ale i tak każdy zwalił winę na Księżyc. Znowu pełnia. Na dodatek Księżyc obżarła się kapusty z makiem, cebulą i pasternakiem… no i wszelka żeńska odmiana Wyspy była, lekko poprawnie politycznie mącąc w słowach i czynach i zaniedbaniach… wkurwiona jej aurą.
Znaczy wiecie, bardziej niż zwykle, bo tak niepoprawnie politycznie, to lepiej nawet nie myśleć!
Ale jednak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki wiedziała. Wiedziała przez cały czas, nawet wzdęcie naprężona, miotająca jadem z kącików ust i piorunami z oczu, grożąc totalnym samozapłonem i wpędzając Chowańca i Chochela w krainę wieczystego, cichego posłuszeństwa (siedzimy pod stołem i nigdy spod niego nie wyjdziemy, nie będziemy oddychać, bo robimy to za głośno, a obiad będzie na czas)… wiedziała. Czekała. Jak zawsze wierna. Czekała na Pierwszy Płatek Śniegu. Ten smakujący jak noc po której wie się, że nastanie dzień. Ten nie cuchnący jak bolesna nadzieja, ale jak rozkoszna, pełna świadomość tego, że nic złego się nie stanie, a potwory spod łóżka nadal będą u siebie – i opłacą czynsz na czas. Że szafy nie zaskrzypią, nie wypuszczą strachów, a kąty przytrzymają cienie.
Czekała…
I w pewnym momencie wszystko zatańczyło i zapłonęło. Świat rozerwał się na miliony kawałeczków i przybrał wszystkie kolory, o jakich tylko można marzyć… i zaczął opadać, zamarzając po drodze. Tworząc nowe światy i życia, w jednej chwili rodząc się, kształtując demiurgów i samych siebie, ewoluując i umierając… A ona tańczyła. Tańczyła jak zwykle z gołym dupskiem schowana i widoczna zarazem, spójna i niespójna w ruchach, z kolebiącą się na boki małą, uciętą główką pomiędzy stopami. Po prostu tańczyła, tak nagle inna. Nierozpoznawalna.
Tańczyła z Pierwszym Płatkiem Śniegu na wargach.
I nic już nie było wkurzone i wzdęte…
… a potem Pierwszy Płatek Śniegu stopniał i Księżyc dziko zarechotała przywracając swoją władzę.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pierwszy grób po prawej” – czyli dostałam to, czego się spodziewałam, a na dodatek z dowcipem nadzwyczaj niewyparzonej mordy! No i czemu się dziwić, w końcu… kostucha! Nie, nie ma tu żadnych cudów i innowacji, jest za to język, fabuła, dopracowane postacie i intrygująco wkurniczająca główna osobowość. Poza tym duchy, rodzina i przyjaciele, przyszłość i przeszłość, życie i śmierć… no i oczywiście śledztwo. W końcu zbrodnia to zawsze coś fajnego!
Tego chciałam. Rozrywki i ciętego jęzora. I to dostałam!
I z cyklu miłe bardzo niespodzianki, za takie dziwne wierszowanki… czyli nagroda od MIMIŚia!!! I to tylko pocieszenia! Aczkolwiek mój Admin wciąż uważa, że jego wiersz był najlepszy i on powinien wygrać, ech! faceci! Ale żeby nie było, Krówkojada też chcę!!! Serio serio serio!
„Krówkojadzie, Krówkojadzie, co tam masz w koszyku?
Oj mam ci ja Knurduplasa, który gile ma do pasa!
Mam ci ja też trzy Mimisie, które swarne mają pysie!
Krówkojadzie, Krówkojadzie, ale co robisz z nimi w sadzie?
Dobieramy się do jabłek, które mają czerwony zadek,
by nam ktoś upiekł szarlotkę, którą nadziejemy ciotkę…
A jak się ciocia upiecze, będzie chrupka i rumiana,
to spakujemy ją caluśką do wielkiego dzbana!
Krówkojadzie, Krówkojadzie… brak mi słów!
Słów ci brak, ale pełny brzuch,
a z okazji Hallołina przyda się koszmarna mina!”
„Powiedziała mi żona,
że w Krówkojada wpatrzona,
że w brzuchu jej motyle
głodnie burczą co chwilę.
Mówi, że go kocha,
że do niego szlocha,
że wzdycha i wglapiona
w nos jego jak szalona.
… więc teraz ja JEJ miły,
nie bacząc na deszczu siły,
jeśli nie chcę jej zguby
krówkojada mam dać, a lubym
może pozostanę?
Ale tylko z Knurduplem na zmianę!!!”
Wiecie jak to jest? Jak czasem coś naprawdę niewielkiego potrafi zmienić koszmarnie ciężki tydzień w coś, co: przeżyłam i walić to… No to właśnie takie uczucie otrzymać golasa Knurduplasa z pierwszym śniegiem!
Pierwszy śnieg jest… jak czysta magia. Dowód na to, że wszystko paskudztwo da się zakryć, zmyć, roztopić i przekształcić w coś zgoła bardziej intrygującego. I raczej mniej zgryźliwego… aczkolwiek dochodzę do wniosku, że świat oduczył się czytania i pracy jakiejkolwiek. Rozumienia. Z jednej strony mamy zapierniczające handmade’ki. Dziewczyny naprawdę się biczują, pracują non stop, uczą się; mamy tych nielicznych ludzi, którzy wciąż chcą być lepsi… a z drugiej gromadę zombie, co nawet w googlach swojego nazwiska nie znajdzie, ale podobno wielce inteligencja.
Ale im się należy! Podobno wszystko się im należy.
Kiedyś nauka miała znaczenie, marzyło się o skończeniu „szkół”. Tytuł naukowy o czymś świadczył, teraz kupić można wszystko a niektórym serio zależy wyłącznie na niczym… Nietzsche poczułby się naprawdę doceniony?