Pan Tealight i List Coroczny…

Chowaniec Wiedźmy właściwie nigdy nie przywiązywał do tego wagi. Ani większej, ani mniejszej, szalkowej, czy też takiej zdolnej zważyć słonia? Nie bawił się ciężarkami i nie zwracał uwagi na akurat te dziwaczne liczby i określenia, na rozmiary – choć kto go tam wie z rozmiarami. Może powinien był? Wtedy, gdy po raz pierwszy przyłapał swoją Wiedźmę Wronę na namiętnym lizaniu koperty, oraz oralnej zabawie ze znaczkiem z gościem w czerwonym ubraniu.

Może powinien był wtedy zapytać?

Ale potem świat się zmienił i zniknęły lizane znaczki. Zastąpiły je takie wrednie podobne, złudnie ułudne, ale niesmaczne, samoprzylepne. A ona i tak pisała. Co roku pisała. Zawsze w okresie listopadowych szarości pisała list. Do grubego gościa żyjącego z gromadą niedorostków, z genetycznie zdeformowanymi małżowinami usznymi, na totalnym, zimnym zadupiu w otoczeniu zbyt wielkiej ilości cukru. Pisała do niego. I nikt nie wiedział co pisała. Nikt jej nie przyłapał w trakcie. I nikt nie miał odwagi nawet otworzyć zalizanej koperty… choć leżała zawsze na wierzchu. Nęcąc. Ojeblik, mała, ucięta główka kiedyś próbowała, ale od samego chcenia tak się jej splątały włosy i przybrały dziwny zielonkawy odcień, że przestała próbować… Pan Tealight, a nawet Chochel, dziwnie ubrany aż po czubki swoich usznych niedopowiedzeń, też próbowali, ale on nie słuchał.

I nie wiedział, że pewnego dnia, pewnego mrocznego, zimowego wieczora, w okresie niby dziecięcym Mała Wiedźma, dość dorosła by dobrze wiedzieć co robi, odpowiedziała na pytanie pewnego mężczyzny. Na pytanie pachnące żywicą i głęboko brzmiące: A co ja dostanę?

Odpowiedziała wtedy: BUZI!

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Zagubieni w czasie” – opowieść błękitnokrwista namiętnie. A jednakże też permanentnie bezkrwista.

To jak flashbacki. Obrazy z przeszłości i teraźniejszości, powiązane ze sobą tematem odwiecznym… miłością. Uczuciowością problematyczną. Nudne. Przykro mi, ale koszmarnie nudne. To już nie te postacie, nie ten świat. Nawet piekło jakieś bez jaj! A jak piekło bez jaj, to już serio coś nie gra. Niby nasi bohaterowie się zmagają, niby walczą… a jednak nic nie czuć. Wszystko można sprowadzić do jednego zdania: świat się zmienił, upada, a oni próbują coś zrobić.

Aaaaa!!! Mam co czytać, no popatrzcie sami. Mam co czytać!!! Mam co czytać!!!

Świat na zewnątrz zgubił liście i straszy nagością. Naprawdę dziwnie się czuję, bo chyba tylko ja widzę wszystko dookoła… takie gołe. Totalnie gołe! Ekshibicjonistycznie obnażone i zadowolone z tej swojej golizny! Jakby w ten jeden miesiąc, gdy liściom nawet już opadło, a śniegom jeszcze nie dosypało, świat miał prawo do golizny totalnej! Do celebracji swojej doskonałej obnażonej skąplikowaności.

Bo Wyspa goła, to Wyspa doskonała! Rajcownie, uroczyście oczekująca kolejnych projektantów. Ale też wyuzdanie pragnąca dopieszczenia. I daje się wiatrom, oddaje powiewom.

Puszcza się na całego! Oj bo Wyspie wolno. Bo Wyspy nic nie ogranicza… wiecie, że kiedyś była Brazylią? Ha! Nie wiedzieliście! Bo Wyspa to filozofia, religia i nauka sama w sobie. Pełnia. Doskonałość.

Perfekcja!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz