„Pan Tealight nie tyle zobaczył go z daleka, co poczuł dziwną aurę odprasowania, wypastowania i wszelkiej połyskliwości powierzchni do niej zdatnych i niezdatnych. I zrobiło mu się niedobrze. Nie zrozumcie mnie źle, wszyscy lubią czystość i względne poukładanie, ale to, co nadchodziło, było wyłącznie kantami i świetlistą czystością. Owym lakierem, którym pomazawszy nawet względne, rajcujące zmarszczki, wygładza się świat i jego otoczenie, stające się tym samym kolejną woskową lalką. Może to i ładne, ale takie bez wyrazu, bez charakteru… Jakby nie żyło nigdy, nawet w przejawach bakterii i komórek, atomów i innych drobin. Jakby nie miało prawa do bycia innym, odmiennym, skrzywionym… Jakby każdy przynależał do grupy, a grupę opisywała definicja, od której nie było wyjątków.
Człowieczek w garniturze zbyt ciemnym, by odgadnąć barwę i krawacie związanym tak ciasno, że przełykanie dawno sobie darowało robotę, w butach, których nie śmiały zabrudzić nawet trawy i meloniku, którego kulistość była wprost perfekcyjna i oznaczona symbolem jakości… został doprowadzony do Chatki Wiedźmy. Chatka na jego widok splunęła z kanalizacji, Bulgotem w Człowieczka bryzgnęła, a ten dał z siebie wszystko i… odbił się od niego niczym od niewidocznej ściany. Zapukano trzy razy. Równo przeraźliwie, ostatecznie. Po wejściu zrzucono buty ukazując skarpetki w ciemnościach zieleni, bez cebul i innych załamań tkaniny.
A potem się zaczęło…
– Rodzaj wiedźmy? No jak to nie ma, dokumentacja być musi! Wikkanka? Ołtarzyka więc brak, różdżki, symbolika nie do końca zgodna z normami… Uuu, brak odmiany, znaczy się dzikuska! Poganka pogaństwa? Że pierwotna? Nie, nie mam szablonu, nie istnieje więc. Należy się zmienić, dostosować! Tak nie można! Są przepisy, należy przestrzegać praw nawet po wiedźowej stronie mocy!
Człowieczek wrzeszczał. Grzmiał. Darł się nawet. Unosił w powietrzu na owo niezorganizowanie i zbyt totalitarną wolność Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki. Podsuwał druczki i wykresy, dorzucił kilka zdjęć z rozrysowanym planem Wiedźmy. Najpierw dobrotliwie, jak do nieuposażonej w umyśle przemawiał, ale potem wybuchał. Dziwne iskry leciały mu z krawata. Ojeblik, mała ucięta główka, tylko czekała, aż go rozniesie. Aż rzucik malowniczy ściany Kuchni przyozdobi. I był już tak blisko, tak bliziutko… i wtedy Wiedźma, dziwnie rozleniwiona, wstała, a raczej zsunęła się z kuchennego blatu. Niby dziwnie uśmiechnięta!!! o zgrozo!!! Apokalipsa? a z jej ręki coś się wysunęło, długie i wijące się…
… i spojrzała Człowieczkowi w oczy… i umilkły wszystkie światy zacierając ręce, oczekując…
Pan Tealight powoli wysunął z kieszeni foliowy płaszczyk. Dokładnie się owinął, a potem wpakował Ojeblika do torebki z dziurkami. Obydowje, bacznie przypatrywali się jednak temu, co się działo… i tylko nikt na Chochela uwagi nie zwracał, a ten gacie z Cookie Monsterem dorwał i korzystając z zamieszania na dupsko gołe wciągnął! A mówił mu Chowaniec, że zatłucze za to…
Apokalipsa jednak nie nadeszła. Gromy nie rozerwały przybysza z definicjami i wykresami. Opasała go zaś miarka i wkurzającym, piskliwym głosikiem zaczęła mierzyć jego normatywność. Tu szew nie taki, tu kolor, tu jednak ziarnkow piasku, tu włosy, a melonika się nie zdjęło, wstyd…
Bo jak Ty Wiedźmie, tak Ty Sobie!
PS. Gwoli wyjaśnienia Kontroler Jakości i tak w wekach skończył i to dobrowolnie. A dokładniej ukrył się w beczce przed Miarką Karką, gdzie nie było ogórów, a od dawna coś nadto konserwującego się działo i burzyło. Przyjęto go z otwartymi porami! Jeszcze z rosołu co po Hallołinie się plątał. Dalsze badania nad ową jednostką zostaną opracowane przez Zarząd Spiżarni Wiedźmy Wrony.
Wyniki niebawem.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Książki na dziś! W znaczeniu chwilowo mam co czytać! Ale naprawdę chwilowo!
Najpierw wygrana w Syndykacie! Czyli wiecie, wspomnienie Halloween, albo codzienność lubiących grozę!
Paka z Jaguara… taka się znaczy fajowa wieża, choć odrobinę chyba na prawy bok się ku upadkowi ustosunkowuje.
No i nowość od Prószyński i Ska. Muszę przyznać, że od początku w oko mi wpadła ta powieść, mroczna, psychologiczna, ale nie oczekiwałam tak superanckiego, kieszonkowego rozmiaru… i jak pachnie!!!
Z cyklu przeczytane: „Moherfucker” – podobało mi się!!! Naprawdę. Świetna sensacja, kapitalne dialogi i genialne postacie. Ale tu Was pewno zaskoczę, bo najbardziej podobała mi się miłość…
… a tak, Eugeniusz Dębski nie pisze o miłości, ale zwyczajnie pokazuje ją tak trochę za kulisami. Taką piękną, nie łapczywą, taką zwyczajną, a jednak jakże niecodziennie trwałą do końca! Jak on umie to pokazać. Ech! Nie no oczywiście, że to przede wszystkim dobra sensacja. Czyta się migusiem, wciąga aż miło błocko kląska. No i ten Wschód niezbyt daleki z chłodzoną wódeczką… i potwory!
Zabić! Zabić! Zabić!!!
A na Wyspie mgły z Avalonu chyba! Świat pływa w mleku, aż boję się Kożucha! Bo on istnieje. To potwór co oplata człowieka, by wyssać z niego wszystkie przeczytane książki. Nader niebezpieczny i cuchnie! Nie lubią się z Babką Higieną. Szczególnie z Babką Cioteczną, się znaczy Intymną!
Ale w mgłach tak miło. Jakoś miękko i bezpiecznie, jaby nikt nie mógł mnie zobaczyć, więc czemu nie robić wszystkiego! I tak nikt nie widzi!