„Wiedźmy Anioł był bosko goły. Znaczy nie tyle w człowieczej terminologi, co całkowicie bezpióry. Ot taki odarty kogut, ino bez karminowego, sterczącego dumnie czubka, za to z porwaną aureolką, niepewnie migotającą od czasu do czasu i w prześcieradle z wielką, dziwnie czekoladową plamą od frontu. Skrzydła właściwie nie zasługiwały na swoją nazwę. Coś mu się majtało za plecami, niby dwa łuki splecione z krasej wstążki, ale co do latania… nic z tego.
Właśnie przechodził obok wielkiego napisu „Świąteczny Skup Teściowych – dwie choinki” i nawet nie zwrócił na niego uwagi. Po raz pierwszy od Wielkiej Przeprowadzki, w końcu, aczkolwiek niechętnie i cierpiętniczo, zjawił się w Chatce Wiedźmy, ale nie znalawszy tam swojej skomplikowanej podopiecznej… udał się na poszukiwnaia. Niczym Świętego Graal szukał jej dość opornie. Jakby nie chciał znaleźć? Jednak w końcu instynkt zwyciężył i właśnie teraz, majaczyły przed nim połyskujące w słońcu skrzydła Seniora Windmilla.
Dumne i kpiące z jego obdartej aniołowatości.
– Puszek Okruszek? Ale co ty tutaj… Słuchaj, jeżeli znowu przytargałeś się, by zwiastować mi niepokalane poczęcie, to z całą słodyczą, wypierdalaj! – Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki łuskała słonecznik i celowała w trzymany przez Chochela dziurawy garnek. Na schodach, w cieniu wielkiego wiatraka mamrotał cały skład nowo ulokowanego Sklepiku – głównie do siebie, a Pan Tealight popijał lemoniadę z zielonych żołędzi… z lodem.
– I co ci się stało w opierzenie? – Wiedźma zmrużyła ślepnące ślepia i zmarszczyła obfity nos.
Wiedźmy Anioł poczerwieniał. Następnie nerwowo zaczął cmoktać węzełek ukręcony z brązowej plamy. Prześcieradło lekko uniosło się od fronktu ukazując bardzo owłosione, chude i krzywe nóżki… zbyt wysoko! Towarzystwo pod wiatrakiem zamilkło, a sam Senior Windmill aż przestał trzeszczeć. Tylko Ojeblik, mała ucięta główka, dorwała się do słomki i siorbała nerwowo lemoniadę. Ale świat nie przestał się przecież kręcić, bo jeden anioł miał wyraziście przepiórkowane i uzależnił się od kofeiny z wiórkami czekoladowymi. Zresztą Wiedźma Wrona mu mówiła, że piórka są TYLKO dla ptaszków, przecież mówiła! I choć sama definicja byłaby skłonna przchylić się do jego prośby, nie zrobiła tego. Też miała swojego anioła. A nie ma bardziej wkurzających istot niż owe słoneczne, optymistyczne, piórkujące puchem, rozmodlone duchowe allelejki! Każdy czasem musi sobie ulżyć.
– Następnym razem wybierz coś innego. Smoła sprawdzała się wieki temu. Może silikon, implanty? A może wyłącznie tatuaż ciała? Awangarda anielskości nie jest dla każdego. I zawsze mogą być wiatraczki, nawet pomożemy ci je składać! Będziesz wyglądał PIIIIIIIIIIIIIĘKNIE!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kobieta z wydm” – czyli wielki zawód czytelniczy w piaszczystym nader stylu!
Miała być opowieść o wymiarach życia, o głupocie człowieczeństwa, dziwnych zmianach, które naznaczyły ludzkość… a wyszła przypowieść o piasku. I to serio łącznie z wyciągami z encyklopedii i googla. Żesz mi się zachciało inteligentniejszej lektury, czegoś by przemyśleć odwieczne pytania kosmosu!
Cała sprawa zaczyna się od mężczyzny, którego hobby są robale. Ale nie motyle, czy wielkie żuki. On zbiera i przyszpila te najmniejsze, zagubione pośród ziarenek piasku. Pewnego dnia wybiera się na wydmy i… zostaje uznany za zaginionego. W rzeczywistości zostaje wrzucony do piaszczystej jamy i rozpoczyna życie u boku kobiety. Życie, w którym wszystko jest piaskiem. Nawiedzają go demony przeszłości, zastanawia się nad codziennością i oczywiście planuje ucieczkę… – jak tak to piszę, to wydaje się, że coś w tym jest. Moze to wina sposobu pisania? Ale autor jest „uznawany za czołowego reprenzentanta powojennego japońskiego modernizmu”, nagradzany, więc pewno to znowu ja jestem niegodna słów.
Poza oczywistym do bólu symbolizmem nie znalazłam tu niczego – a powinnam. Wprost przeciwnie, dziwaczna narracja i definicje przytłoczyły mnie, zmęczyły. Ten niewielki tomik doprowadził mnie do szewskiej pasji. Może o to chodziło?
Obiecałam słów kilka o „Którędy droga?” – powieści ściśle historycznej z kryminałem w tle. Doskonałym przykładzie opowieści z epoki, a jednocześnie rysowi historycznemu. Mamy tutaj i religijność tamtego okresu i naukę, mamy układy polityczne i normy społeczne. Znajdziecie i elementy mody, a i kulinaria są obecne. Ale by naprawdę wejść w powieść Pearsa należy sobie ofiarować przywilej czasu. Możliwość naprawdę długiej podróży w czasie. Nie tyle rozrywkę, co dyskretne podglądanie dusz i myśli XVII wieku. Ową fascynację, ale i blokady religijne oraz moralne. Dyskretny urok niepewności umysłu prężącego się, by odkrywać… i morderstwo.
Ot takie CSI z dalekiej przeszłości.
Pogoda chyba oszalała… Gorąco mi. Powietrze zdaje się czasem poruszać, ale tylko i wyłącznie po to, by przenieść żar z jednego miejsca w drugie. Tęsknię za deszczem, za śniegiem i snestormem. Niby można popływać, ale dowlec się do morza – niemożliwe w takiej pustce tlenowej!
Ważna wiadomość z nutą konkursową!!!
Jak pewnie wiecie Zbrodnia w Bibliotece ma już 5 lat! Kto wie co się dzieje ze zwłokami po takim czasie? Jak bardzo pozostawiony w Bibliotece trupek zmieni swój stan skupienia? Oj wiem wiem wiem, zależy od warunków atmosferycznych, robali, intruzów wszelakich spokój zakłócających…
No mniejsza z tym.
Smacznego, się znaczy…
NAJLEPSZEGO.
„To życzymy zbrodni doskonałej,
urody zwłok wspaniałej,
nietypowych aromatów,
zbrodniczych tarapatów!
Detektywów sceptycznych,
kolorowych i ambitnych…
Skomplikowanych nici i wątków,
a na koniec po kielonku!!!”
To teraz wszyscy zerkają co z konkursem!!!