Pan Tealight i Słodkie Pożądanie Dziwaczności…

„Tak w ogóle to Pan Tealight wolał chyba słone. No i bardziej soczyste… i raczej mięsne dania. Ze słodkich korniszony i śledzie w occie, oraz marynatę z małych paluszków od niewinnych stópek. Ot dieta generowana przez kulinarne ekscesy Wiedźmy Wrony Pożartej. Tej samej, co wrzeszczała właśnie na kłącza w ogródku i mocowała się z chwastami. Bidulki, całkiem niechciane powoli musiały opuścić obecnie jej nadrzędny eksperyment: upust wściekłości, którą nasycili ją tzw. przyjaciele, czyli trawnik. Trawnikowi było głupio, ale Wiedźma pragnęła czystości i pewnej idealizacji kształtowania przestrzeni. I krzyczenia, rytmicznego uderzania gracką, bólu, potu i upustu rytmicznego energi… i klęcia takiego, że usychały od niego lilije, a znowu rzepy rosły w siłę kłującą.

Później na pewno jej przejdzie, trzeba ot przeczekać, pomyślał Pan Tealight i wtedy wpadł na siedzące na chodniku Słodkie Pożądanie Dziwaczności.

Nie był to gość nowy, ale tak zmienny, że trudno było określić jego przestępczy rysopis. Tym razem był niski i nad wyraz gruby – a może puszysty, Pan Telaight nie był dobry w polityce wyrażania się – i kolorowy. Spocony, kolisty, mięsisty osobnik o owłosionych stopach i wydepilowanej reszcie ciała, miał na sobie tylko barwną przepaskę biodrową, prawy sandał z urwaną różową kokardką, oraz zestaw bransoletek plastikowych, z dziwnycmi, obdrapanymi zawieszkami. Do tego nosił dziwne, przylepione chyba na klej. niby tatuaże na łysej czaszce i coś nad wyraz plastikowego i bipkającego w prawej dłoni. Dłoni z różowymi paznokciami. Na drugiej miał manicure czarny w zielone gwiazdki i zestaw pseudo klejnotów.

Bardzo migotał i to nie tylko na palcach, ale Pan Tealight czuł, że czasem wiedza naprawdę jest nadmiarowa… To był na pewno jeden z takich momentów.

Niestety Pan Tealight nie potrafił przestać się gapić. I jeszcze ten pot. Pożądanie pociło się landrynkami i dropsami. Pół Sklepiku z Niepotrzebnymi, się znaczy na pewno większe pół, bo nawet Senior Windmill się ruszył ze swojego betonowego kółka, już stało w kolejce, a Ojeblik, mała ucięta główka (mała sprytna ucięta główka), już postawiła stoisko z papierowymi tytkami. I niczym rasowa przekupka wywrzaskiwała na cały głos: Kupujcie nim słońce zajdzie!

A Słodkie Pożądanie Dziwaczności karmiło się otoczeniem…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Książka na dziś… trzecia z serii, jeżeli dobrze liczę – „W objęciach lodu” Nalini Singh. Paranormalnie, fantastycznie, namiętnie. Ot kobieta zwyczajnie czasem musi poczytać o tych torsach, prężących się… muskułach. Tym bardziej, że autorka specyficznie opisała swój świat. Nakazała w nim walkę namiętności, natury i sił pierwotno-zwierzęcych z zimnym wyrachowaniem, doprowadzonym do perfekcji.

Uciekłam na plażę dupskiem formować kamienie. Najczęściej z formowania otrzymuję małe, krzemienne bobki! Chyba to o czymś świadczy, ale o czym… przepraszam, wolę chyba nie myśleć! Za to zaproszę Was na Giveaway u Wassupbrothers.

Dużo zrobić nie trzeba, a sowa piękna!

Wszystkie informacje na BLOGU!

Recenzja: „Kobieta z bursztynowym amuletem”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz