Pan Tealight i Ciągłe Opętywanie Wiedźmy…

Pan Tealight nie wiedział jak to jest. Czasem wydawało się, że był tutaj pierwszy… ale kto to mógł pamiętać? Jako mężczyzna zawsze Jej ustępował i przyjął Jej panowanie. Żył na niej, w niej, z nią… ale Wiedźma Wrona Pożarta oddychała świadomie w ciągłym opętaniu.

Wyspa wciskała się w każdy jej zakamarek nie bacząc na protesty ofiary. Zreszta było już chyba za późno. Zaczynała w końcu od serca. A może od płuc? Może atakowała duszę i nie pozwalała oddychać innym światem? Nie pozwalała żyć nigdzie indziej. Zamykała tożsamość i osobowość do skrawka ziemi i kamieni, drzew i tajemnic, legend i stworów, magii i sił natury? Atakowała nawet cień. Łapała całą osobowość, wykształcony dookoła niej wszechświat, badała, a gdy uznawała, że należy do niej, anektowała go. Odbierała inne pragnienia i wstrzykiwała z pierwszym deszczem, czy morską kąpielą, fanatyczną miłość do samej siebie. Potem sprawdzała, obracała, ćwiartowała, potrząsała… i odbierała przysięgę krwi. Pozwalała odpocząć, dawała ułudną złudną nadzieję i poczucie siły, by potem korzystać z kolejnej ofiary. Docierała do każdej komórki, zagnieżdżała się pod paznokciami, za uszami, pomiędzy palcami i włosami. Otaczała mózg i mówiła mu co ma robić, zajmowała serce by wiedziało co ma czuć. Palce odtąd miały ją muskać, stopy gładzić, a głosy… niech będą ciche.

Nic nie może zagłuszać Pani Wyspy!

Z Wiedźmą Wroną tak właśnie było. Wiedziała o tym, ale nie protestowała. Bo akurat ona urodziła się dla Wyspy i była tego boleśnie świadoma od dłuższego czasu. Od zawsze. Jednak nie byłaby kobietą, gdyby nie zaprotestowała! Należało zachować wiedźmowatość w napięciu i natężeniu maksymalnym.

Fason wiedźmowatości intuicyjnej zachowany w końcu być musiał!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Przeczytane: „Zmierzch” – pierwsza z książek Johana Theorina. Zaczęłam zakochiwać się w jego opowieściach tak dziwnie, jakoś tak trochę od środka. Znalazłam świat, który umiera i zwalnia, tak znajomy świat. Ludzki i prawdziwy. Dla wielu pewnie egzotyczny… świat pustki alwaretu, mgieł, samotności, władzy. Zabijania. Naturalności. Ludzi, którzy walczą o każdy dzień. Przemijają. I świata, który umiera, nie może się zdecydować na to, czy dać sobie szansę.

Oto Olandia.

Ot i realizm zbrodni, elementu życia.

WKURZAJĄCE!!! Brak korekty. A i może błędy Tłumacza. Tak wiem, jestem z Bornholmu, więc wyłapuję różnice pomiędzy Borgholmem i Bornholmem bardziej… się wkurzając!

„Zemsta najlepiej smakuje na zimno” – nazwać ją potężną powieścią to mało. Wciąga, choć i wkurza. Wydaje się, że wszystko jest – czy też raczej będzie, przewidywalne, ale… nagle ten moment wali czytelnika z byka, policzkuje, a potem serwuje jeszcze kopa w czułe miejsce… zaskakuje.

Główna postać, do której lepią się fascynujące osobowości i to co zawsze wiemy, iż najbardziej ranią ci, których uznawaliśmy za znajomych, ukochanych, za rodzinę! Ot życie… i świat, w którym najważniejszy jest człowiek i niepewność.

Człowiek i pragnienie zemsty. Jątrzące, drążące i wieczne. Czy zmyje je słodka, czerwona krew?

Zafascynował mnie. Choć zabrakło mi pewnej magii… zkaochałam się w niektórych bohaterach, wkurzyłam gdy kogoś zabito. Żyłam i czekam na kolejny tom! Bo ten Autor potrafi zaskakiwać brakiem szacunku dla swoich postaci. Zwyczajnie Monster jeden je morduje!!! Podoba mi się!

Wyspa wciąga! Jak sobie kogoś upatrzy – nie ma od tego odwrotu. Dlatego najpierw pomyśl, nim tu przyjedziesz!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz