Pan Tealight i Ten Sen Wiedźmy…

„Niby nic się nie działo.

Noc bawiła się rozpustnie i w najlepsze. Ciemność przekomarzała się z Mrokiem, a tworzony przez nich teatrzyk cieni (nagrodzony zbyt ślepymi, by mogły dotrzeć na swój mantelpiece, figurkami) oparty na blasku Księżyca – jak zwykle z drugiej ręki, odbitym i kompletnie entej kategorii – dotarł do najlepszego momentu.

Nie, nic się nie działo.

Nawet Nocny Wiatr postanowił cicho przyglądać się rozgrywającemu się na ścianie przedstawieniu.

Bo przecież nic się nie działo.

Oto Noc jak co noc… i wtedy, w tym momencie „nicsięniedziania” ktoś pstryknął przycisk ON. Czerwona lampka zapłonęła własną pewnością siebie, a Oczekiwanie przetarło zaropiałe powieki. Cienie zamarły. Tak leniwe dotąd Nocne Rozwolnienie wznowiło pracę. Drogi przestały biec i prowadzić, a liście uciekać. Nic nie rosło i nic się nie zmieniało.

Wszystko zamarło.

Spało i śniło.

Nawet Noc.

Co gorsza… Wiedźma Wrona spała i ŚNIŁA!

W chatce Wiedźmy niczego nieświadomy, szalenie niewinny i kompetnie nie przeczuwający grzmotów, kręcił się w łóżku Chowaniec Wiedźmy. Nie obchodziły go unoszące się dookoła przedmioty, o błyszczących, ostrych krawędziach, ani dziwne pomruki NazbytMagicznej Przestrzeni. Chochel – łamagowaty chochlik pisarski Wiedźmy, fetyszysta i oblech pewny – przebiegle i nadpobudliwie zaznajomy ze zwyczajami Pożartej Przez Książki ukrył się w kuchennej szafcem tej z pustymi słoikami – im nigdy nic się nie działo.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki… śniła.

Śniła wodę, więc ta przybyła. Śniła ogień, więc i on został jej przedstawiony. Pan Tealight poczuł napastliwe, bolesne szarpnięcie, zdążył chwycić koc i chusteczkę, do której wsunął Ojeblik – małą, uciętą główkę. I choć wiedział, że to wszystko jest snem, wybiegł i schronił się w Wygódce.

I tylko Wiedźma wiedziała, że sny to istnienie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane… Oto wariackie, lekkie, szalone coś o wampirach, młodocianej niezbyt zdefiniowanej i całej masie przemocy oraz seksu! „W pół drogi do grobu” Jeaniene Frost, czyli opowieść o młodziutkiej półwampirce, która to naładowana od swego dziwnego narodzenia matczyną nienawiścią, walczy i zabija. Morduje wampiry, bo… no bo są złe!

Logiczne chyba?

Mieszkając z dziadkami i matką, nasza bohaterka jest zaskakująco zaradna. Chociaż niewiele wie. Wszystko się zmienia, gdy spotyka pana połyskliwego – znaczy się BONES – no i nabiera wprawy we wpychaniu kołków, sreberek i co tam kto se życzy… I zaczyna się gra. Cat zostaje morderczynią bez zasad, z owym UPS znów kogoś zbaiłam, bo mi się nożyk obsunął, no i z życiem seksualnym nader wampirycznym.

Czyli, że niby dojrzewa…

No i niby powinno być fajnie, fajerwerki i w ogóle, przecież ja lubię wampiry, no są smakowe… A jednak ani bohaterka, ani historia do mnie nie przemawia. Nudzę się!!! I to strasznie, a sceny erotyczne przerzucam.

Bleh!

„W grobie” Jeaniene Frost – tak wiem, że to trzeci tom, ale tak wyszło… Najpierw pierwszy, w końcu mnie nie ruszyło, stwierdziłam, że się domyślę co było i niestety się domyśliłam. Znaczy rany!!! to straszna mydlana opera z mocniejszymi sado-maso momentami niekoniecznie łóżkowymi.

Zero zaskoczenia. Chyba się wkurzyłam, bo obiecałam sobie po tej lekturze jakąś rozrywkę, a nie tylko dialog i w mordę, dialog i w mordę pieprz mnie, w mordę!!!

Troszku nowości, znaczy się po dniach posuchy nadeszły – jak znam siebie krótkie i szybko mijające – dni przybywających książek!!!

Najpierw coś mrocznego i mniej mrocznego, zaskakującego, ale też i coś codziennego… specjalne podziękowania dla

Bo udało mi się wygrać.

Za to dziś przybyły dwie bardzo ważne dla mnie Kobiety. Dokładnie gdyby liczyć, to nawet trzy!

A świat na Wyspie niby wiosenny zapowiada na dzisiaj zawieje i zamiecie. Ciekawe co z tego wyjdzie? Może nawet jakiś Bałwan zabłąkany, szalony, taki wiecie totalny samobójca… gdzieś się zapodzieje w moich okolicach?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz