Pan Tealight i Eventyr Sapiens…

Eventyr wpadł do Sklepiku z Niepotrzebnymi sapiąc, krztusząc się i plując na wszystko, co stanęło mu na drodze. Na nieszczęście, była między przeszkodami ucięta główka zwana Ojeblik, więc hałas oznajmiający przybycie gościa uległ zwielokrotnieniu. Pan Tealight wyjrzał zza zasłonki – ta w mieniące się groszki, która ostatnio przypełzła sobie sama i zawisła – i potrząsnął tylko szarą głową.

Przeczuwał, że tak będzie. Uchylił się, gdy Ojeblik z łoskotem pomknęła w kierunku mieszkania Utopców – znaczy ich zimowej przestrzeni zwanej zwyczajowo łazienką – okupowanej przez Błotne Wiedźmiaki. Nawet nie patrząc – oczywiście, że się sparzył – chwycił imbryk i dwie filiżanki. Eventyr już łkał na fotelu, wycierając ogromny, śliwkowy nos w firankę.

Firanka lubi to 🙂

– Nic nie ma sensu. Kiedyś wszystko było proste. Baśń to baśń. Ale nie, ów tak zwany Homosapiens domaga się więcej. Ale ja już jestem więcej. Nie zniżę się. Nie oddam smoków i dziewic. A co mnie obchodzi, że oni mają na nie deficyt! Niech sobie wyhodują. – Eventyr possał wszystkie pięć kostek różowego cukru – cóż kontakt z romantycznością Wiedźmy Wrony zmienił to i owo – nim wrzucił je do kubka z herbatą i spojrzał dziwnie na pływające w niej płatki róż i stokrotek. Pan Tealight tylko wzruszył ramionami. Ćwiczył ten ruch!

-Świat się zmienia – szepnął, by tylko zabić odgłos męczonej postukiwaniem o brzeg filiżanki, srebrnej łyżeczki z rzeźbioną w smoki rączką.

– Ja się nie zmienię. Baśniowa kraina zostaje jaka była. Oni niech sobie stworzą swój Eventyr Sapiens!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Przeczytałam tom pierwszy trylogii „Strażnicy Veridianu” Marianne Curley – a raczej chyba należy powiedzieć, iż odbyłam podróż. Podróż specyficzną… dodatkowo wiem już dlaczego pewne rzeczy się dzieją, a wpływ na nie mamy znikomy. I wiecie co, świetnie się bawiłam.

Wyobraźcie sobie, że nasz świat i czas, to w rzeczywistości coś nader prostego, No może raczej powinnam powiedzieć, że my ludzie sami sobie wszystko bardziej utrudniliśmy. Całe to mierzenie, upływanie i wszelakie lęki… bynajmniej siły Dobra i Zła muszą się jednak równoważyć. To wiedzą wszyscy, ale niewielu wie, że pewna nieśmiertelna znalazła drogę, by zmieniać przeszłość, bawić się tym, co było, a tym samym motać w teraźniejszości. Nad wszystkim, co zapoczątkowała Chaos, bo to jej sprawka, czuwa Straż, po jej stronie stoi Zakon.

A tak w ogóle, Chaos jest kobietą!

„Strzegę czasu. Dokładniej mówiąc: historii. Moje praca polega na dopilnowaniu, żeby wszystko zdarzyło się tak, jak powinno, w taki sposób, jak już się zdarzyło.”

Nasi bohaterowie to ludzie o przeróżnych umiejętnościach, wędrujący w czasie, by przeszkadzać sługom Chaosu w ich niecnych zamiarach… Początkowo zdają się być tak nieliczni i młodzi. Poznajemy Ethana i Isabel. Parę nastolatków z okropną przeszłością, problemami i ich przewodnika – Arkariana. Jednak z czasem uzmysławiamy sobie, że Zło nie mogłoby żyć od tak krótkiego czasu, jak oni. I wtedy zaczyna się zabawa. Niestety wlicza zagrożenie duszy i ciała.

„Straż” to wielka przygoda. Napisana z pomysłem, nadzwyczaj prawdziwa, miejscami przerażająca. Nie stroni od znanych mitów, ale też pamięta o współczesności. Aż korci, by zrobić z tego film.

Melduję śnieg, aczkolwiek może nie jakieś nie wiadomo jakie ilości, ale jest. Tak cudownie tańczył, cudnie pod butami chrzęścił i szeptał… Tyle ma w sobie historii, gdy tak po drodze z nieba obserwuje ziemię… Tak piękny, cudowny. Zrobiłam zapas w zamrażarce. Jak co roku odnawiam pudełeczko ze śniegiem, a co! To moja magia, a raczej jej śnieżna część. Bo zima to mój wiedźmi czas!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz