„A Pan Tealight tylko słuchał…
Najpierw poruszyło się lekko pożółkłe, nadgryzione przez szaloną mysz, źdźbło trawy. O tam na polu, za kurhanem, zapomnianym szkieletem, zmatowiałym marzeniem. Potem nie wiadomo dlaczego stuknął kamień o kamień. Tutaj na plaży. Za wielką, oblepioną muszelkami kopą glonów. Podświetloną przez marznące słońce, bursztynową, diamentową. Dziwnie nieruchomą.
A tak bardzo ożywioną…
Potem obudziły się powoli liście. Te nieliczne. Zwinięte wgłąb swojego jestestwa. Pięknie kruche, nasycone barwami. Jeden za drugim zaczęły odrywać się od pociemniałych gałązek i leciały w dół. W tą ostatnią podróż, z bagażem wspomnień i kilku zapomnianych robaczanych resztek.
Szum liści pobudził całą trawę, której jeszcze nieśmiała zielonkawość sprzeciwiała się nadmiernie barwnej Jesieni. Kolejne źdźbła zaczęły swój taniec… Wielka Pieśń nabierała rytmu i odnajdywała odpowiednie słowa…
A Pan Tealight już nie słuchał, zwinięty w niedokończonym cybuchu spał. Wichura się rozpoczęła. Ale to nie było istotne. Najważniejsze było to, że zaczęła się całkowicie od końca, ale wcale nie miała o tym pojęcia. Czy powinna była wiedzieć, że świat znowu podłożył jej nogę? Że wywróciła fikołka, pomieszała instrukcje i gra na nieodpowiednich instrumentach? A po co?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Zaczytałam się. Trzy noce zamiast spać i śnić szaleństwa spędziłam w książkach. W związku z tym moje szeleszczenie osobiste ma aromat lekko zombiaczy, ale za to książki były świetne.
Jedną z nich było „Kuszące zło”. Oj pewno, że nie jakaś tam wielka „literatura”, ale tego potrzebowałam. Właśnie takiego pisania.
Czasem po prostu potrzeba!
Udało mi się ją wygrać na stronie Zew nocy, za co wdzięczna jestem… bo musiałam sobie trochę mózg zlasować. Trochę poszaleć w wilkołaczej skórze, no dobra pół na pół z wampirem – serio czasem idąc z kimś do łóżka rodzice mogliby choć troszkę pomyśleć, ale widać nie! – nie martwić się o rany, kalorie, no szaleć na całego!
SZALEĆ bez myślenia, choć groza wszelaka świat ogarnia, a w bohaterce głównej dziwne moce zdają się budzić. Że brata chcą jej przelecieć brutalnie, a konie są fajne, no i wampiry mają takie tajemnice, że nie usiądziesz 🙂
Czasem się zastanawiam jaka to by mogła być powieść, gdyby nie te wszechobecne wyprężone męskości 😉 Przecież ma w sobie potencjał komplikowania życia, owych wyborów i przeznaczeń wszelakich… zmieszanych z genetycznymi manipulacjami, w których seryjnie dawno się zgubiłam. No dobra, przyznaję, że odpuściłam sobie seks a koniem. Jakoś niezbyt. Nie wiem dlaczego, ale konie mnie nie ruszają… ale gdyby to może były orki, wiecie jakie orki mają wyposażenie? Kiedyś pewna nader kościelna duszyczka mnie uświadomiła 🙂 Cóż, życie nosi masę niespodzianek w wielkim worze i ma z tego niezły ubaw!
A książka? To takie coś, co się czyta, jak człowiek chce by problemy odstawiły się na boczny tor. Cóż, tutaj one się rozwiązują dziwacznie, wsio jest możliwe, więcej nie ma nawet być dopowiedziane… właściwie pustak trochę, ale czasem tego właśnie potrzebuję 🙂 Szybko poszło.
U nas na Wyspie (Bornholm) oczywiście wszyscy czekają na Jul 🙂 Choinkę stawiamy już za kilka dni, jak zwykle w porcie 🙂 Może się uda zobaczyć to w tym roku? Ale co na to Wichura? Bo ma wiać tak very much 😉