„Pan Tealight wstał tego dnia dość późno. Przytłaczała go ta wszelaka brązowatość. Ot nastał ten czas, owa chwila dłuższa lub krótsza… tej dziwność pomiędzy liśćmi, które porzuciły gałęzie, a jeszcze nie rozpostartymi, śnieżnymi połaciami. Kwiatami malowanymi przez roztrzepany Szron i Szadzią skrzącą drogi. Mróz nie miał zamiaru wyściubiać nosa – mówił, że mu nadal za ciepło, a sam Pani Zima, Wielka Ukochana… cóż, chyba się obraziła.
Ech, kobiety!
Jedyną szansą na ten czas był chochlik pisarski Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki. Ojeblik od kilku dni nie opuszczała wiedźmowej chatki, a to oznaczało jedno. No, może dwie sprawy. Albo nastąpiło otwarcie pierwszych weków z turystów i mała, ucięta główka się obżarła, albo w ruch poszły czerwone gacie z Mikołajem. Pan Tealight stawiał na gacie. W końcu turyści to towar przechodni, są, a potem ich nie ma. Znikają z Wyspy w ten, czy inny sposób, w zalewie lub bez… pojawiają się też podobnie. Wyrzygiwani z brzucha metalowego potwora…
A czerwone gacie z Mikołajem mają moc!
Tym bardziej, że małą wiedźmową chatkę było słychać już z daleka. Dobry znak! Właściwie zakładając w pośpiechu starą pelerynę, Pan Tealight szedł tylko za piskiem i skrzypieniem, ulotną melodią zmęczonego, ale też roześmianego materiału, oraz ubrechtanej architektury.
„Moc przybrała cielesną postać i spowiła się ulotną mgłą oczekiwania. Zło było gotowe. Jego ofiara, niewinna i dziwnie lśniąca, kroczyła wytyczoną przez Przepowiednię drogą…” – znaczy, że jak kroczyła? – Chochel siedział na kuchennym stole czytając pomiętą kartkę papieru, majtając gołymi nóżkami i trzymając się za trzęsący brzuch. W okolicach tylnych nóg stołu rechotała równie bezczelnie ucięta główka, a Wiedźma Pożarta, oparta o lodówkę i wypełniająca przestrzeń małego dywanika, obgryzała końcówkę ołówka – jak zwykle nie tą – i była wyraziście wściekła! – Znaczy taka lśniąca? Lakier, czy odpowiedni podkład ze złotymi cząsteczkami, a może tylko oświetlenie? Wiem, na pewno była wampirem, ostatnio krwiopijcy mają takie nabłyszczane tendencje w sobie… Nie, no ja Ci mówię Ty idź w seksualność. Nabłyszczana seksualność na pewno się sprzeda. A jeszcze jak będzie kroczyć, to już mur beton i zalewajka! – Chochel stanął na stole i zadeklamował: „Już Ci żadna przepowiednia nie groźna, gdy tylko namiętnie odgryziesz udziec z rożna! Wszystkie problemy wnet wyblakną, gdy poczujesz mego ostrza istotę wilgotną i sprawną! Ja Ci dam rozkosze, ja odejmę troski! Bo w końcu jestem taki przystojny, twardy i boski!”
Pan Tealight nie zaryzykował wejścia do chatki, ale usadowił się wygodnie na kupce kamieni – ot kurchanik taki – i spoglądając przez zapaćkane, kuchenne okno, pogrążył się w rozrywce.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Mam książkowego doła. Głód literacko maksymalny (ślinotok na widok nowości, pierdniczonych obcych stosików, kiszeniowców jednych co sami nie czytają, a ja tu o suchym pysku!!!), aż czuję, jak moje członki zamierają. Nic już we mnie nie szeleści. Serce, ot zwyczajna, zwinięta w kulkę strona numer 666, z nieznanej nikomu powieści, przestała przesuwać litery w żyłach.
Zamieram…
I tylko namolni bohaterowie, ci, o których tak skutecznie staram się zapomnieć… dobijają się pod czaszką wietrząc swoją szansę. Nic, tylko pisać, ale mi się chce czytać! Nie, pisać masz! Ale mi się chce czytać…
… czytać!
… pisać!
Gdybym nie była szalona już, to na pewno odmieniłoby mój stan psychiczności… ale za późno wstrętne opowieści. Świnia będę, nie napiszę was! A gryźcie się, kruszcie kopie i koronki zębów. Zawsze znajdzie się jakiś sadysta kowal, co Wam je obcęgami z krwawiących dziąseł wydobędzie. A grzyba miejcie! upierdliwce! Dlaczego ja nie zdecydowałam się na mniej więcej choć troszkę bardziej unormowane życie?
Pierniczyć artystyczność!!!