„Pan Tealight zwyczajnie czuł się obnażony.
Nazbyt oświetlony, do tego z niespotykaną próżnością w tonie, przyszło mu do głowy – że może i nieodpowiednio? Cóż, wpływ na Księżyc może i miał nawet on, ale pełnia była poza jego zasięgiem. Dlatego zawsze, mimo braku widocznych oczu, zakładał okulary w noce pełni (brak uszu niwelował gumeczką). Co więcej, zarzucał pelerynę, zakładał rękawiczki, a Ojeblika – uciętą główkę, zawsze w czas pełni dziwnie pobudzoną – wiązał sznurówką do Starej Miotły. Tej samej, która nie chciała opuszczać swojego kąta, cokolwiek by się działo.
Niestety co Księżycową Pełnię – dokładnie dzień pierwszy – musiał też wykonać pewną istotną czynność. Straszliwą jego zdaniem. Odrzucającą całe człowieczeństwo – w jego mniemaniu marny powód, ale dobrze brzmiący – całą godność (tyż wątpliwą w tym przypadku) i… udać się do Wiedźmy Wrony. Zawsze starał się wydłużyć drogę. Zaglądał za każdy kamień i podziwiał każdy liść, ale krzyków nie mógł zignorować. Wwiercały mu się w głowę, odrzucały kaptur i radośnie stepując, uparcie biegały po jego głowie – kształtnej głowie pomyślał? Hmmm… pełnia była nieobliczalna.
Zawsze.
Wiedźma Wrona zaś była raczej przewidywalna. Gdy w końcu dochodził do jej chatki zawsze wiedział, iż spotka kulącego się za kominem wędzarni Chochela – marnego chochlika pisarskiego, wybitnego znawcę męskiej bielizny i ogólnie mówiąc zboczeńca. Kulącego się, mocno zaciskającego marchewki tkwiące natkami do środka w jego wielkich uszach. Pan Tealight zawsze wtedy wzdychał – a wzdychał „wytfornie”… (Pełnia i na niego dziwnie chyba działała… a może jednak był ideałem? niespełnionym, niepoznanym przez wielu cudem… ekhm!)
– Jestem gotowy – szepnął do siebie, zwalił myśli na chodnik, dwie zaczepił o drzwi wyjącej wiecznie sąsiadki i wszedł.
Z chatki Wiedźmy Wrony dobiegł rozdzierajacy krzyk… i nie milkł przez ponad godzinę. Torba włosów tym razem była znacznie większa (Pan Tealight pomyślał, że może wampir byłby tańszy w utrzymaniu, lub choć cichszy…).”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
PS. Wkraczam w świat fantastycznie fantastyczny-naukowy… świetna książka, naprawdę jestem zaskoczona! Trudna, dowcipna i prawdziwa.
W pisaniu recenzji tym razem będzie pomagał LukMun, któy przybył wczoraj z Hiszpanii 😉 Podróż zajęła mu 2 dni 😉
No bajer po prostu… z Polski pewno byłby miesiąc 😉 oczywiście made by Knittingdreams 😉
Słodziak no 😉 czekali na niego z niecierpliwością wielką.
Opakowanie:
Po prostu puchata kulka radochy!!!