Pan Tealight i Kazanie…

Wygłaszacz na Wyspę przybył…

I głosił to tu to tam, pasjonująco wymachując rękoma, ale też i dokładnie brzuch wciągając, no bo wicie… te paparazi, one telefony wsędzie, wiadomo, że zawsze powinno się być gotowym… Szalejąc z onymi swymi połaciami szat swych wszelakich, w kolorach widocznych, do tego jeszcze wstęgami machał, książkami rzucał, ale gumowe były w oprawie, więc wiecie, spokojnie, nikomu nic się nie stało… i tak większość wiatr zabierał, a potem rozrzucał…

Na szczęście rozpuszcały się w wodzie, wiecie, żelatynki zwykłe.

Ekologiczny taki był, w końcu wiedział, że jego styl nie mógł podpaść nikomu, ni obrońcom ekologii ni wegetarianom, więc były książki i vege i nie, by zadowolić każdego. By przynajmniej chociaż większość. Może i był szaleńcem, ale świadomym onych podobno normalnych i ich ciągłego… niepasowania. Że to im nie pasuje i tamto, w to się nie mieszczą i w tamto i jeszcze…

Nieważni byli, ale chciał być słuchanym…

Nie zrozumianym, nie obchodziło go to, czy cokolwiek wyniosą z jego przepastnych przemów, kwiecistych i soczystych, raczej, zwyczajnie, chciał być zauważony, doceniony, poklepany i nagrodzony, ale co do rozpatrywania jego działań i mów w wymiarze naukowym, czy też zwyczajnie klubowo słuchalnym… no nie, miał się za lepszego. Wiedział co mówi, wiedział, czego nie chce przekazać.

Wiedział.

Że oni są tylko tłem.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Chyba po raz drugi takie mrozy na Wyspie widzę, czuję i podziwiam.

Chyba…

Naście stopni tutaj, to wiecie, naprawdę sporo.

W miejscu, gdzie klimat określa się jako łagodny. Ale jednak, jeśli lato mogło nas palić, to dlaczego nie ma być w drugą stronę? No więc… dwanaście, trzynaście… w ciągu dnia pięć poniżej zera. I wciąż ten śnieg. Zamarznięty zsuwa się z dachu z dziwnym łoskotem. Przeraża, ale i fascynuje.

Bardzo.

I w końcu pojawiła się ona szadź i znowu wróciły te dziwne mgły, a do tego błękitne niebo niczym na rąbanej Północy? No przecież, jak to tak? Ile się zmieniło w tej atmosferze i aurze, jak bardzo natura czuje się inna?

Bo ja tak.

Ale… śnieg, zimno, a oczywiście prognozy były jakie? Oj nie martwcie się ogrzewaniem, ciepło będzie, pogoda łagodna, wszelako, no kurna zimowe tropiki i tak dalej… i co? Że tak powiem, się chyba nie sprawdziło jak na razie. No ale… każdy się może mylić, a jednak, oni to robią ciągle!!!

Może przywykli…

Ale… chodźmy na spacer!

Bo dlaczego nie?

Jest śnieg, jest błękit nieba, mrozek szczypie i tak dalej, więc można. I ludzie nie wyłażą inni, bo przecież wszystko nieodśnieżone, tak szczerze to mało bezpieczne takie wyłażenie na zewnątrz, bo ino ulica wględnie bezśnieżna i posolona, więc jakoś tak można, ale jednak… chodniki i przejścia?

Ekhm, po kolanka w niektórych miejscach.

A co gorsza, śnieg jest niesamowicie twardy, więc jak się załamie pod wami, bez przypadek, nie mówię, że za wiele pierogów LOL kocham pierogi! Ale robić mi się nie chce, no i tak samej żreć. No i, przecież i tak mam od nich wszelakie wzdęcia i problemy żołądkowe, więc wiecie… pomarzyć o zjedzonych można.

Ale, do sedna.

Śniegu wiele na chodnikach i poboczach, więc trudno jest. Kierowcy wariaci, więc i niesamowicie niebezpiecznie, ale jak już zejdziecie między drzewa, czy na plażę, to nagle kurcze… inny świat. Woda lekko przy brzegu zmrożona. Fascynujące, jak Bałtyk zamarznie idę na shopping do Ystad. No co? Jak drzewiej bywało… Kurde, ciekawe, czy kiedykolwiek to się jeszcze wydarzy…

Może tak?

Spokój plaży, gdy nie ma nikogo, szybko umykające słońce, spadająca temperatura, a jednak, jakoś tak normalnie, cudownie… a może to tylko ja, woląca wodę i kamienie, drzewa i cichość, zaraz czy to znowu ten mój kozioł co to tak ostatnio wonieje. Ja pierdziu, aż tutaj go czuć…

Ech…

Nie ma to jak uroki dziczyzny!

Choć on lekko udomowiony.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.