Pan Tealight i Pizgawiec…

„A w zadku miał te robotę.

Może chudym i kościstym, dziwnie zakrzywionym w różnych miejscach… kurcze, naprawdę dziwnie wyglądał z tej strony, jakby jego macica, której nie posiadał, połknęła trapez a potem jakimś trójkątem zakąsiła… i jeszcze wiecie, na deser kozła z porożem w dziwne zawijasy dorzuciła. Ot, taka dieta. Mocno nieschematyczna. Mocno zaburzona, albo… w końcu prawdziwa?

W tym świecie warto się martwić rzecami, ale nie tą.

Na pewno.

Chyba?

On się martwił, ale tylko w soboty, prze resztę tygodnia zwyczajnie pigał wszystkim co go nie interesowało, a się mu narycało, gdzieś. Pod szafkę, do rzeczki, pod mostek, na mostek, z mostka… z drogi, auta, roweru czy tramwaju, z korytarza, banku, restauracji… w powietrzu latały dookoła niegoo i rowere i talerze, maszyny do pisania i skrawki materiału. Zawsze miał na sobie podarte ciuchy, ciasno opinające to dziwnie wysuszone ciało. Jakby niechcące żyć, a jednak… ni to mumia, ni wiecie, model katalogowy. W dzisiejszych czasach nie wiesz.

Nie rozpoznasz.

No chyba że cię pizgnie… to wtedy, może…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Szarość…

Lyse nætter się skończyły, co więcej, pojawiła się, przynajmniej przeze mnie upragniona, szarość ona poranna. Cudowna, przechodząca w szarość dnia, lekki wiatr, chłodny, w końcu nic nie pali, w końcu można oddychać…

Morze słychać…

Jakby nic nie zaszło, jakby przez ponad miesiąc świat nie próbował nas stopić, spalić i wszelako w popiół zamienić. Jakby… nic nie zaszło, tylko ta trawa taka dziwnie niska, nieistniejąca, wszelako złota, biała prawie. Ten piasek zamiast ziemi, one spękania, wszystko dziwnie osowiałe…

Tak, wciąż nie pada, ale ma.

Wciąż nie pada, ale znowu obiecali…

Podobno premier Polski zjeżdża i inni, ale… spojler alert… gdy to czytacie, nie ma mnie na Wyspie. WOW usz mnie spotkanie na szczycie obejdzie bokiem, nie żebym chciała cokolwiek, wselako jednak, niech mnie ktoś oświeci, dlaczego to tutaj się zjeżdżają. Wiem, że nas łatwo poświęcić, historia kocha się powtarzać, ale szczerze, może to dobrze, że nas nie będzie…

Przecież zafundują nam kocioł!!!

Wiecie, w wymiarze ochrony, policji i tak dalej…

Ale… nic to… szaro dziś jest 25 sierpnia jest wietrzny, szary i wszelako oddychający. Człowiek nagle jakoś tak… żyje.

Ale…

Dość o pięknej pogodzie i szarości, o końcu jasnych nocy i takich tam, wracamy do… jesieni, bo przecież z końcem sierpnia tutaj, a dokładniej w całej Skandynawii zaczyna się jesień. I już. Przyjeżdżacie do Szwecji 1 września i wsio pozamykane. I nie, nie żartuję, już tak pocałowaliśmy klamki kilka razy.

Zawsze warto sprawdzić w Googlu czy coś jest otwarte, potem na ich stronie, potem na jakimś innym ustrojstwie, a potem jeszcze zadzwonić. Naprawdę. Wszystkie media potrafią mieć inne wiadomości. Na szczęście… jestem człowiekiem, który najbardziej kocha zwiedzać to, co otwarte prawie przez cały rok.

Przyrodę.

Niektóre ruiny.

Groby…

No co? Każdy ma swoje szaleństwa!!! Jedni wolą lupanary inni kamienne grobostwa, wselkie osuwiska, ostępy i przestępy leśne. No wiecie, dla każdego coś innego, coś miłego, coś pięknego… chociaż, przecież one piękno to definicja dla każdego inna, więc, kto to tam was wie. Może nie widzicie w szyszce oszałamiającej matematycznośc Matki Natury? Jak ja? A może to mi odbija…

He he he!

Właśnie się dowiedziałam, że u nas w Gudhjem bryza, ale w stolicy gorąc…

He he he!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.