Pan Tealight i Minotaur…

„Owłosiony… ale pachnący…

… całkowite odbicie brutalnej mitologii, znaczy wiecie… w tym dzikim, niesamowitym wydaniu kolesia, co wkurwił się całkiem słusznie zresztą, w końcu uczulenie to uczulenie, dom to dom, prywatność to prywatnosć… I prawa do tego miał… Się więc wkurzył na oną słynną wielce, podobno upierdliwą magicznie laskę, co się pruła. No znaczy wiecie, nitki gubiła, co nie, każdy wie jak opowieść ona, sławetna i wszelako miłosna, ale od dupy strony, się więc nie liczy tak naprawdę… Wiecie wszyscy, jak się skończyła, więc widać, hmmm… znowu kłamali i tyle, bo przecież, nie dało się tego ukryć, że on tutaj był. Cały i raczej chyba nigdzie nie uszkodzony.

Wielce podobno majętny i miejsce zajmujący, ale niegroźny dziwnie… i jeszcze miał pejczyk i skórzane porcięta kończące się nad zgrabną…

… ekhm, łydką…

Osz kurcze i dodatkowo był po prostu ogromny, gigantyczny, niemiłosiernie wielki i włochaty… jedna z Królewien po Best Before chciała go nawet lekko ostrzyc i mówi, że za wełnę zapłaci, ale on z onym uśmiechem wielkim, pokazującym wszelakie zębne garnitury poprosił ją by poczekała jeszcze tydzień i umówiła się z nim… no, wieczorem, się dogadają czy coś…

Wielki i owłosiony przybył jakoś tak wieczorem i najpierw to właściwie nie wiadomo było, gdzie będzie mieszkał, w końcu wciąż jakby onego dowódctwa nie było, Sklepik z Niepotrzebnymi właściwie nieistniał była ino banda dziwnych inaczej, ale on, on miał pomysł, oj miał…

… postawił se saunę nad Rzeczką i baby bałamucił. I to nie tylko baby, wiecie widać mało wymagający czy też aż tak zdesperowany, a może i te potrzeby, przecież to każdy inne może mieć, wiadomo, iż Narrator tutaj nie jest onym Zbawcą i Panem Wszechrzeczy i Poznania oraz Wrocławia, a co się będzie ograniczał, w końcu…

No co się nawinęło, byle ino żywe było…

… chyba.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Frida Kahlo” – … zapomniałam. Zapomniałam, że czytałam ją wcześniej. Lata temu… Kurcze no, siedem lat temu? Ech, ale jednak, zapomniałam… znaczy, wróć, pamiętałam, bo po pierwszych stronach wsio odżyło. Ona atypowa opowieść nie Fridy, ale jej siostry…

Tej ładniejszej podobno, a jednak…

Gorszej.

Zazdrosnej może? A może tak naprawdę trzeciej części onego związku… Fridy i Diega. Cienia Fridy, ale też i pomocnej dłoni. Osoby, która zawsze dla niej była, ale też, może i nazbytnio była, dlatego… oto opowieść o rodzinie, o związku, bardziej psychologiczna zabawa niż kompendum obrazów i tego, jak powstały, chociaż macie i zdjęcia i kilka rysunków i jeszcze… Słowa. Słowa obserwatora, ale też i tej, która słuchała. Onej postaci, przez którą czasem przemawia wyłącznie żółć i zazdrość, a czasem miłość nadmierna. Siostry, duszy najbliższej, a jednak… czy zdolnej zrozumieć kogoś tak złożonego jak Frida Kahlo? A może w rzeczywistości tylko ona potrafi opowiedzieć o niej najprawdziwiej. Gdyby tylko odjąć zazdrość, wyrzuty sumienia, rodzinne swady, gdyby tylko… tak… oto jest rozmowa lekarza z pacjentką…

O jednej z najbardziej intrygujących artystek.

A może jednak… tylko o siostrze, która… zwyczajnie robiła wszystko by być… być sobą. I przeżyć za każdą cenę… do czasu.

Uwielbiam ją, ale wiem, że to nie opowieśc dla każdego.

Poziomy deszcz, czyste szaleństwo…

Wichura zrywająca dachy i tak dalej… właściwie nie wiadomo co z tą pogodą. Wiadomo, że kwiecień, ale jednak u nas on zwykle wyglądał inaczej, jednak, czy wciąż można być czegokolwiek pewnym. No wiecie, że będzie jak było. Że wciąż można podążać ścieżką znajomą z zamkniętymi oczami? Iż uda się przemknąć pomiędzy ścianami kropel, że jakoś tak… na pewno pada. Na pewno potrzebowaliśmy tego deszczu, ale jednak, czy aż tyle, aż ta gwałtowanie…

A potem śnieg.

Mało i mokro, ale jednak.

Temperatura kręci się w granicach zera, w ciągu dnia czasem wychodzi słońce, ale jakby już nie grzało tak jak jeszcze tydzień temu i jeszcze. I jeszcze to dziwne uczucie niepewności wszelakiej… jakieś takie nerwowe. Zielona herbata tu nie pomoże. Trzeba zadziałać czymś mocniejszym.

Znowu gardło boli…

Coś jakby mąciło wzystkim we łbach, nerwy…

Wszystko jest tak dziwnie napięte. Jutro znowu ma wiać, a może pojutrze, nie wiem, moja głowa za to czuje, że coś na pewno w pogodzie poszaleje. Mewy i wrony walczą o okruszki z obiadu, może by się ich podpytać…

Może?

Wczesnowiosenne kwiaty wciąż żywe.

No dobra, średnio żywe, ale są…

Ogród raczej w wydaniu zimowym, ale hiacynty powyłaziły. Niezbyt ucieszone onym wiatrem i deszczem, ale wodą na pewno. Za to już na pewno nie podoba im się ona gówniana aromatyzacja powietrza, no wiecie, wszelako jednak śmierdzi. Nie no, nie cały czas, ale to doprawdy ono śmierdzenie zapada w pamięć, więc… jakby to ująć? Pozostaje z wami na zawsze.

I tyle.

W sprawie erm… nie wiem jakie są odpowiednie obecnie normy gadaniowe dotyczące Ukrainy, więc sobie odpuście… i tak, u nas też ludzie przyjęli ludzi pod swój dach. I tak, mają już ich dość. I nie, nie mam nic do powiedzenia. Nikogo nie wytykam palcami, nikogo nie oskarżam. Za to nie do końca rozumiem oną modę na sprowadzanie ludzi z całkiem innego kręgu kulturowego, wsadzanie ich w swoją pościel… no a potem co? Bez przesady, ale język, wszelakie obejście… otwartość Duńczyków w pewnych kwestiach… ekhm, seksualnych na przykład.

Bez przesady.

Ale, co teraz?

Tak szczerze?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.