„Można było go dać, wziąć, pożyczyć, wszelako spotkać, albo…
No wiecie…
Każdy czasem wpada… w mniej lub bardziej coś śmierdzącego.
Dlatego najlepiej kroki robić wielkie. Szerokie i w wygodnych butach łazić. Naprawdę. Nie baczyć na jakieś durnowate wzory i desenie, po prostu brać to w czym gira czy kopytko nie zasmrodzi się, żadnych plastików, albo na bosego… wiecie, jak komuś nie zależy na onych pazurach w kolorach idealnych…
To czemu nie?
Wielki Szus miał to do siebie, że i rozmiar miał i szus miał i pęd jeszcze… jakoś tak się dobrze ułożył, że kroczył przez świat czasem zbyt szybko. Nazbyt prędko podejmował decyzję i juz go nie było, a potem był i jeszcze i znowu i tak dalej. A przecież, czasem chciał przystanąć, czasem naprawdę chciał się zatrzymać i może… jakoś tak, po prostu nigdzie się nie ruszać? Wzrosnąć, zarosnąć i ukorzenić się?
Może?
Ale jednak to nie był on, nie było to jego, więc…
Dlaczego nie?
Dlaczego tak? Po co w ogóle to całe łażenie, ten pęd, ta wielka moc kroku, poruszania się, robienia wiatrów? No po co mu to? Po co mu to było, jest czy też będzie? Naprawdę, no po co i dlaczego… może by się z kimś tym podzielił? Może była jakaś możliwość? Albo może by tak szkołę założył i uczył innych onej szusowatości?
Może?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Dzień w lesie.
Tak naprawdę to nie cały dzień, nie oszukujmy się… słońce nim się rozkręci, to już właściwie południe, a zachód planowany za kilka godzin, więc… taki leśny dzień, dzień specjalny, liściowy, gałęziowy, ze ścieżką skręcającą… taki, z jednej strony zaplanowany, ale z drugiej, całkowicie nie.
Bo przecież mogę wybrać…
Chociaż padało, więc jednak może drogi i to te bardziej ubite.
Nie oszukujmy się, pewno, że można się wybrać tak na pałę w las, można spokojnie leźć, ale też można pogrążyć się w dziurze po pas i już tak zostać i ptaszki se uwiją we włosach, czy tam szkielecie myszki nrki, no wiecie, w lesie nic się nie zmarnuje, a i wciąż bleblają o tym, że chcą zostawić i to i to, żeby nie wycinać, ale prawda jest taka, że od frontu to może i nic nie poszło, ale wystarczy zzatrzymać się na obrzeżach Almindingen, tuż przy stwie, gdzie drzewa się pochyliły, gdzie ścieżkę rybacy wydeptali, gdzie jeszcze jakaś zapomniana, odważna lilia wodna się kołysze…
Rąbany nenufar no!
I jest facet ze spławikiem, ino co wyławia… może jakieś stawowo-jeziorne szuwarkowe damy? Może i one tam mieszkają i właśnie bezczelnie są mordowane w imię czyichś wymagań dietetycznych?
Marchewki też mają mózgi!!!
Nie mówiąc o kalafiorach. LOL
Ale… jest takie miejsce, które jeszcze wciąż żyje…
Jeszcze nie wycięli, więc mijamy mężczyznę ze spławikiem i dom, który jest tylko i wyłącznie budynkiem tęskniącym i po prostu idziemy w las. W oną zieleń na obrzeżach i rdzwą i czerwoną i żółtą, i oczywiście podmokłą. No przecież woda telepie się od lekkiego wiatru, od mglistości jakiejś, więc…
Tak, jest i mgła.
A za zakrętem ona cisza lesistości iglastej.
Cudownie głębokiej, ciemnozielonej, msznaej dołem, gdzie widać one maciupkie choineczki, które człek chciałby zabrać do domu, posadzić, mieć, opiekować się nimi, by nikt ich… nie da się, za krótko żyjesz człowieku, by ochronić las… możesz zasadzić, ale i tak przyjdzie ktoś, kto to zniszczy, więc…
… cieszyć się należy tymi miejscami, które wciąż są i oddychać. Bardzo oddychać, do końca oddychać, naprawdę. Bo przecież to wszystko może zniknąć w każdej chwili. Mogę przyjść tutaj za kilka dni i już ich nie będzie. Onych prostych sosen, pięknych, powalających oną dostojnością i tych bulw ziemno/pniowych… wyglądających hjak owłosione trolle czy domki skrzacie, skryte przed wzrokiem niepowołanych…
Bajecznie.
Zielono.
Z tym światłem, późnym już, znikającym, to się pojawiającym… to wszystko wydaje się być jakąś magią, która jest tak ulotna, niepewna, ale też spragniona uwagi, kogoś, kto ją przyuważy i nie uwierzy, ale będzie wiedział… poczuje ją. Zrozumie. Uzna za część siebie samego… po prostu…
Takie miejsce.
Niewielkie… dziwnie zagubione…
Tak bardzo chcę, by nikt go nie zniszczył.