„No dobra, nie żeby był brzydki, czy coś.
Szczerze…
Tak po prawdzie lekki Ken, no w tych ciuszkach był, wiecie, komplet chyba, chociaż po prawdzie nikt mu nie zaglądał w majtki, bo wiecie, podobno po tym się tych z Plemienia Kenów poznaje… więc może i warto by było zajrzeć, ale jednak, głupio tak jakoś w prywatność… naprawdę…
… ekhm…
Ale jednak… taką miał pracę, więc się starał.
Na przykład podchodził do kogoś i od razu: bileciki do kontroli. I kurna się zastanawiasz, że mimo iż tu mieszkasz, to jednak, no jakoś tak, od razu cię telepie, że może miałeś wykupiony jakiś miesięczny, albo może i chociaż sezonowy jakiś, może i ze zniżką, ale no… przecież stoicie na skałach, morze w dole szumi, coś się w krzakach rechocze, coś innego pod wodą syderczo pluska…
Wiecie…
Normalność.
Bo w końcu on pracował na Wyspie, a tutaj co jak co, ale drogi, to pojęcie wszelalkie i bogate. Przecież i ulica i droga i ścieżka, no i jeszcze deptaczek i może… taka dróżka, ścieżynka wprost… i szlak? Musiał co prawda oblecieć wszystko, ale spokojnie, zrobi sobie nadgodziny, w końcu był dość…
Hmmm… pomysłowy.
Aż nazbyt czasem.
Czy ma pani zezwolenie na to bikini?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
A czasem wychodzi słońce i to wszystko jest takie inne.
Takie niesamowite.
Kolory się zmieniają z godziny na godzinę. Chmury, ono niskie światło, ten chłód, ale i ciepło, powietrze czyste, ale dziwnie skrzące. I pola zielone albo czarne, chociaż, bardziej i częściej zielone, bo przecież prawnie mieli nakazane wysiew tego kapuścianego czegoś do końca września…
Chyba?
Nie wiem, po prawdzie odcięcie się od świata sprawia, że nie łapię żartów, nie rozumiem już współczesnego człowieczeństwa w ogóle i jeszcze… jeszcze jakoś tak czuję się jakbym była z innej planety. I to nie Matplanety. Ze mnie raczej humanistyczny zwierz bardziej, chyba… no wiecie, z czasem człek się zmienia. A może i raczej cyklicznie. Na razie… na razie wiem jedno…
Na stole mam kupę łosia, przemiłe wspomnienie…
Nie ma boja, w słoiczku jest, zamknięta, nigdzie nie wychodzi.
A na komputerze stoi kryształ z Plaży Grubych Dam, a w mojej głowie tworzą się dziwne opowieści i pragnienia, które trochę mocno mnie przerażają. Naprawdę mocno. I to wrażenie, że przecież życie to jest porąbane i czasem trzeba być na coś gotowym, a na coś innego lepiej nawet się nie przygotowywać…
Serio.
Bo strach przy tych przygotowaniach może być zbyt wielki i nieadekwatny do tego, co będziemy czuli, gdy to coś się wydarzy, a wiecie, tak naprawdę każdy odczuwa wsio inaczej. Może niektórzy podobnie…
Może…
Ale to przecież nie słońce przynosi te myśli…
… nie, ono raczej pędzi człek do działania, bo się zdjęcia same nie zrobią… ale kurna przez pół nocy jakieś dziwa się na niebie działy. Znaczy nie, żeby nie było, powiedzieli, że będą latać, jakieś ćwiczenia, czy coś, ale jednak… nie wiem, przeraża mnie to. Ten huk, czasem jakieś wystrzały, dziwne niby grzmoty, niby dźwięk jakby przekraczali barierę dźwięku, czy jak to Babcia mówiła…
Niby coś rozpierdolili…
Nigdy nie wiadomo, nie ma pewności w tym świecie.
Ale… można tworzyć. Można zmieniać, można jednak podjąć pewne decyzje i jakoś tak, no wiecie, znowu skoczyć. Znowu coś zacząć, coś zakończyć, coś odwrócić, a coś zostawić na zawsze takim, jakim jest.
Bo tak dobrze.
I już…
Widać, że to nie tylko moje myśli. Ludzie tutaj jakoś się nagle otrząsają i rzucają wszystko, albo uciekają. Znowu są tacy, którzy wracają do domów, którzy nagle one domy gdzieś tam określają, choć się zarzekali… kolejny człowiek z nową historią, jakiej po Danii byście się nie spodziewali, a przecież ona, dla wielu idylliczna kraina, tak naprawdę problemy ma jak inne części światu.
Zwyczajności.
Ino ryb mniej, a przynajmniej tak się wydaje.
Może i sam kraj się zmienia? Królowa będzie obchodziła wielkie jubileum, a to oznacza wiele i niewiele… tego jej występu ze swoim teatralnym odbiciem nie przebije nic i nikt. Oj, kurcze, nasza Królowa potrafi! Być sobą! Popielniczka, papierosek, scena, na której zawsze przyćmi diwę…
Czy diwa? LOL