„Piękne Niesprawy nie do końca się zgadzały z tym, że miały mieć mistrza. Jakiegokolwiek. Nie chciały tak naprawdę, ogólnie mówiąc nie czuły takiej potrzeby i tak dalej, ale wiecie, takie cudownie niewinne były i aż nad podziw miłe, mało strasznie asertywne, więc…
… no jak miały to komukolwiek powiedzieć?
Poza nią…
Bo przecież tylko ona potrafiła zrozumieć wszelakie niuanse piękna, niepiękna i spraw, którą nimi nie są, chociaż w rzeczywistości są, ale jednakowoż, i w ogóle, tak po prostu, jakowoś, wiecie…
Ona wiedziała.
Ona rozumiała.
Ale podobno była zajęta, podobno nie miała czasu, nawet, no wiecie, ciekawa była, chciała, przekazała przez swego pisarskiego chochlika Chochela, że będzie dostępna, że jest zaintrygowana, iż w dogodnym czasie, może za kilka dni, tygodni, a może niewymiarowo czasow wszelako… i jeszcze, że serdecznie i mocno, prozdrowotnie i wciąż noworocznie, bo tak wypadało, no pozdrawia i przesyła bon na Uściski Nigdysięniezdarzające, no wiecie, niektórzy to wiedzą zawsze jak się zachować… Ona zawsze wiedziała, pamiętał o tym, wiedział to…
Jednak nie teraz.
Nie.
Był zawiedziony.
W końcu, miał być mistrzem, znaczy wróć, mistrzem, już był, miał być Mistrzem Pięknych Niespraw, ale jednak, wiecie, w obliczu wszelkiego konfliktu, że on tak, ale one raczej nie i w ogóle, to nie wiedział co ma zrobić… naprawdę. I nienawidził żyć w takiej dziwnej niepewności…. nieistnieniu właściwie.
Przerażało go to.
Trochę.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Po wietrze zawsze jest jakoś dziwnie, jakoś takoś cicho.
Wiecie, za cicho, za głośno bezgłośnie, jakoś tak…
Inaczej.
Czasem, a raczej w zeszłym roku do kwietnia, tak naprawdę od połowy 2019 wiało. I to wiało tak, że drzewa latały, płoty i tak dalej, ale w 2020 jakoś tak tylko na początku, a później nam tylko kilka sztormów i to rzeczywiście bardziej na morzu zafundowało. Pewno, że to wszystko jednak wiało, ale nie tak.
Nie mentalnie, przerażająco…
Ale w zeszłym tygodniu naprawdę nam dokopało.
I to tak do końca. Wiecie, kilka nocy bez snu, dziwne myśli, wszelakie pokręcenie. Dziwne bóle. No taka, wietrzna normalność. Strach, przerażenie. Ono nagłe wiary ubytki, że może nic się nie stanie, że może dom nie poleci, może jednak uda się przetrwać, może… no wiecie, a może jednak…
Może jednak to tylko i wyłącznie przeczekanie.
Bo co innego można robić?
Nie da się walczyć z wiatrem, można się skryć, ale miejsca raczej limitowane. Naprawdę. Nie mam miejsca pod łóżkiem, sorry, materac nie ma obszaru pod, który zmieściłby człowieka, no chyba, że wiecie, takiego z papieru… bardzo płaskiego, wszelako wyprasowanego, niczym liść, na którym długo ktoś siedział i wcale się nie ruszał. Jakby skamieniał, czy coś, tak nieruchawy…
A wcale wcale…
I ta cisza.
Uderza dość nagle.
Nie zauważasz jej od razu, dopiero po pewnej chwili czegoś zaczyna ci brakować. Jakbyś nagle stracił któryś ze zmysłów, jakbyś nagle się zmienił, odmienił, odczłowieczył. Nagle w jakiś porąbany sposób odebrano ci wielkie moce…
Gigantyczne.
Takie, które dostajecie wraz z pierwszym krwawieniem, dojrzewaniem, seksem, no wiecie jak to jest w tych opowieściach, bajkach, mitach, historiach o czarownicach i wiedźmach wszelakich i jeszcze… no wiecie, to wszystko trwa. To wszystko… nie uzmysławiamy sobie, albo robimy to dopiero po pewnym czasie, że natura, ona zwyczajna natura, ma na nas wielki wpływ.
Szczególnie tutaj.
Na tak niewielkiej przestrzeni…
Tak niewielkiej.
Chociaż jak człek popatrzy, to przecież całkiem sporo tych kamieni, drzew i skał i jeszcze piasków i morza i może jeszcze ukrytych szczelin i jeszcze tego, co zapomniane, co wszelako niedopowiedziane, a może i nieodgadnione…
Może?
Cisza potrafi być dziwna, tajemnicza, ale też i niewygodna bardzo. Tak powalająca, tak wyczekiwana, a potem, trąca duszę, miażdżąca serce i odbierająca oddech i jeszcze… i jeszcze może czarująca w końcu swoją innością po kilku dniach i nocach ciąglego wiania. Ciągłego przemieniania wszelakich dźwięków w szum i trzaskanie, uderzania, dziwne szarpnięcia…
Spadanie…