„No dobra, ale te skrzydła…
No bo widzicie, to one nie były takie, jak na malowidłach, na pegazach, czy coś w ten deseń, nie, wcale a wcale nie…
A przecież w jaki sposób ma się człowiek ot tak po prostu się nagle przestawić na jakieś dziwności. Już dość ma tych dziwności w tym roku.
Całkowicie!!!
Kompletnie… a jednak, no im musiało się przydarzyć coś więcej. Coś, wiecie, ponad wszystko, coś wszelako powalające, albo po prostu już… nie no, szczerze, chyba nawet się nie zdziwili… no i, że było jedno. Wiecie, nie skrzydła, a skrzydło, ino jakieś takie dziwne, poprzeczne, wszelako barwne, jakieś takie pościelowe lekko, może i firankowe raczej, a może no…
Apaszka…
Tak, ono wyglądało jak apaszka i nie dzieliło się na dwa, ni nie było piórkowane czy skórzane jak u smoków, ale właśnie takie materiałowe, nawet miejscami lekko pogniecione, jakby niedoprasowane, czy coś… no w ten deseń… czy skrzydła się prasuje? A może magiel?
No wiecie, magiel dla skrzydlanych?
Kto to wie?
Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane jakoś tak serio nawet nie zwróciła na niego większej uwagi, choć wielki był, to się skuliła i ze swoim ukochanym kubkiem z Paddingtonem przemknęła na ścieżkę i smyrgnęła do swojego Żółtego Domku. W końcu miała się gdzie chować…
W końcu…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Helleristningery… Backa, Brastad… oj tak, to było w planie, po pierwsze powrót w znane miejsce, a po drugie, odnalezienie kilku starszych, ale… no jakoś tak, no na onych wielkich planach się skończyło. LOL
Ale nie ma boja…
… widziałam.
Po pierwsze Backa.
To była moja piegrzymka… obejście tego wzgórza dookoła, zatopienie się w myślach, jak to było, jak to mogło być, jak wszelako… bo przecież kiedyś tu było tylko morze, tutaj niżej. A między falami wysatjące skały, tak jak na wybrzeżu, gdzie właściwie wciąż przecież tak jest… wciąż.
Właściwie człek nawet nie musi sobie tego wyobrażać.
W ogóle.
Po prostu stoi i patrzy, potem odwraca się i zalewa to wsio, co zwą „fjall”… czyli wolne miejsce między wzgórzami. Wolne miesjce, płaskie miejsce, ono niezalane miejsce. Przecież te kilka tysięcy lat temu nie było tego gospodarstwa po drugiej stronie drogi, tego lasu, ych drzew, więc… jak możemy wszystko zrozumieć nie uznając onej potęgi morskości dookoła. Onej potrzeby suchości od czasu do czasu, a czasem i na zawsze, by zwyczajnie, najzwyczajniej w świecie…
… coś zasiać, coś w końcu zebrać i żyć.
Czy wyobrażam sobie człowieka na łodzi wspinającego się i patrzącego na oną morską Wenecję? Tak… bo jakoś dziwacznie inaczej patrzę na świat… co do Brastad, no cóż, udało mi się znaleźć 3 skały, trzy obrazy, dwa z nich na etapie IKEA. Dobrze, że człowiek miał przy sobie kredę, bo przecież… bo przecież jak inaczej. Gdy ryty są już ledwo widoczne kierujecie się tylko dotykiem, zamykacie oczy, bierzecie papier też i taki, no wiecie, wielki węgielek…
I już…
Ale wciąż, przyznaję, że Backa i ten panel, to niesamowity obraz, to coś wszelako dziwnie świętego. Coś niesamowitego, coś…
Wielkiego.
Torp.
Okay, szukaliśmy Hogdal, kolejna rzecz do znalezienia na potem.
No niestety, tak się czasem dzieje, że człek siedzi w domu, wspomina to, co było i wali się w łeb, że przecież to było tam… a nie było, wie już jak się przygotować na następny raz, a przecież nie wie czy on w ogóle będzie… czy to może być jedyny, naprawdę jedyny powód dla życia? Jedyny? Naprawdę?
Czy to smutne?
Nie wiem, ale znaleźliśmy panel, jeden z najbardziej oszałamiających, mistycznych, ufologicznych właściwie, wszelakie… morskie moim zdaniem stwory tam umieszczone, tworzą najpiękniejszą opowieść o tamtym świecie. Całą opowieść, a może i całą grupę opowieści, zazębiających się legend?
Może i coś więcej… może…
Nie wiem, powalił mnie.
Naprawdę.
Mogłabym tak siedzieć tam i patrzeć, wiązać te ludki, kształty i zwierzątka ze znanymi strachami i pragnieniami… marzeniami. Może i nawet uczuciami? Bo przecież to byli ludzie, może trochę bardziej, wciąż mocniej związani z codziennością natury niż ludzie dziś, ale wciąż… ludzie.
Jak my, tylko bez tych zabawek.
Wiecie…
Mogłabym tam zostać, ale… panel mieści się na prywatnych włościach, na szczęście dojście jest ładnie wykoszone, ale i tak wjeżdżacie do maciupkiej osady, lekko tchnącej kultowością, mocno szczekającej, miejscami przerażającej, ogólnie wszędzie PRIVAT… więc czujecie się niezręcznie. Nieporęcznie jest się cieszyć z tego, co się widzi i na dodatek…
… na dodatek jeszcze te okna, te cztery domki, kilka po drodze…
Niby ludzi nie widać, ale oni tam są…
Wszystko jak w lekko mocniej zazielenionym odcinku „Wzgórza mają oczy”. Naprawdę, uczucie jest tak mega creepy, że aż boli, a potem człek zaczyna rechotać ze strachu, bo tak głupio reaguje na to wszystko, więc…
Na szczęście zrobiłam zdjęcia.
LOL