Pan Tealight i Smocze Żarcie…

„No więc, oczywiście, że Smok z Komina, co się okazał być smoczycą, ale upierał się, że to jej imię i tak dalej, no wiecie, same konfuzje z oną łuskowatością… no ale, po tym, jak się z niej zrobiły te dzieciątka, które rosły oczywiście i ogólnie mówiąc pobudowały sobie inne, własne, wciąż dziecięce, ale jednak…

… kominy na polu…

… więc wszyscy chcieli jeść.

Okazało się to, jakoś tak dość nagle, bo przecież wcześniej wyżywienie nigdy nie było problemem wszystkich, ale teraz nagle się okazało, że młode spryciarze żarcia mają nadmiar i muszą w weki iść.

Te och zdobycze.

Pan Tealight powiedział, że się boi i nie będzie wekował.

A Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane… zwyczajnie nie mogła, nie chciała i jeszcze ją pióra i dłonie bolały. I na głodzie była, nie miała czym karmić swoich cząstek, myśli i marzeń i wciąż śniła koszmary, w których dziwnie zawsze nie tylko brała udział, ale i mieszkała w nich…

… oj wszelako świat był dziwny.

Wszelako mocno.

Na szczęście Druidowie Zza Proga i Ci ze Svaneke, co to ostatnio postawili taki piecyk w ogrodzie i piątkowe pizzadeje robili, nikt nie pytał z czego to, no i skąd wzięli one dziwnie wyglądające i wciąż jeszcze łkające dodatki oraz sosy, które zdawały się wciąż jeszcze buzować… no więc oni stwierdzili, że jakoś tak im nic nie przeszkadza, więc no oni mogą i to za darmo…

I było to aż nader podejrzane.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Fjällbacka…

Powitała nas zachodem słońca, żegnała deszczem i najpiękniejszym światłem ever!!! Po prostu bajka, gdyby nie to, że koszmar.

Wiecie co, pewno że poznałam ją przez książki onej morderczyni, ale nie wtedy się w tym miejscu zakochałam. Nie… raczej dopiero wtey, gdy coś mnie tutaj przyzwało z Hambursunda. I wpadłam. Nie wiem czy to ono morze, czy kolory, czy wielkie meduzy parzące, czy też ona rozgwiazda niesamowita… no nie wiem… wiem jedno, w tym roku było inaczej, dziwnie i raczej źle. Naprawdę tragicznie. Nie dość, że omal się nie uszkodziliśmy, wróć, siebie uszkodziłam, blizna będzie, to na dodatek stłukłam swoją foto kryształową kulę…

Po prostu zgon.

Nie mam pojęcia, czy to przez remonty na nabrzeżu, czy jeszcze większe zatłoczenie domków, bo raczej nie przez ludzi, tych nie było, albo i było tak bardzo niewielu… wiecie, właściwie sami miejscowi, garść Turyścizny, jak my błąkającej się po onym świecie, co to lockdownu nie miało i jakoś dziwnie tak, jakoś mniej się tego wszystkiego boi… jakby ta pandemia była, ale i jej w ogóle nie było, jakby, no wiecie…

Coś było normalnie ino świat dookoła nich…

Ten świat, no ich nie chciał.

Może to o to chodziło?

Może osada nie była wystarczająco podziwiana, czycona, do tego woda w morzu dziwnie mętna, niby było wietrznie, ale smród zdychających krabów aż dławił. A przecież wiatr powinien jakoś tak, no wiecie, jakoś tak je rozwiać i tak dalej. Siatki na kraby i raki i wszelkie inne cuda niedziwy też były rozrzucone…

Remontów masa.

No ogólnie.

Było dziwnie.

Bez urazy, miasteczko mnie osobiście przynajmniej, wciąż zniewala urokiem, ta skała górująca nad wszystkim, a potem znowu woda i skałki i niby w tym roku człek miał sobie popłynąć, ale wiecie, kasa w odlocie, więc stać go ino na wszelakie darmowe rozrywki, wiecie, te co łażące są, tudzież… ale kibel był lekko mniej brudny, no i wciąż nie było w nim światła, więc jak zwykle, w onym porcie na morzu właściwie, w okolicach betonowych i wszelako skalnych, no na przeciwko onej najstarszej chatki, człek siku robił z otwartymi drzwiami…

Ino lekko przytrzymywanymi przez Chowańca.

Jak kurna za wojny!!!

Tak, jak najbardziej można to zrozumieć, bo przecież Szwecja odcięta, do Norwegii to nas nawet nie wpuszczą, chyba że z 14dniową kwarantanną, więc… nie żebym chciała do Norge, ale dziwnie człek się czuje.

Jak jakiś sromotny, zadżumiony…

Jakoś…

Ale fish and chips były zajebiste!!! Wspominam o tym znowu, bo były genialne!!! Nie wiem jak to robią, ale u nich, czyli w tym małym hoteliku w porcie, wiecie, jest jedno takie restauranto tam na rogu, z onymi parasolkami się bujającymi, no to tam… 165 koron, ale ryby dostajecie masę, do tego pyrasy i sałatkę.

Z social distancingiem, jak zwykle.

Jak z dancingiem.

Wizyta u mojego ulubionego artysty miodzio!!! Peter Engberg jest przemiłym facetem i co dowcipniejsze, poznał nas od razu. No dobra, po Śnieżu, ale jednak. LOL I rzeczywiście, pierwszy dzień miasteczko dało nam złocisty zachód słońca, cholernie wietrzny, ale jednak był, potem pełne słońce, a potem to światło najpiękniejsze, takie wiecie deszczowe, przeddeszczowe, podeszczowe, niebieskości wybitne.

I znowu nie pobyłam w tym miejscu tyle, by jakoś się nasycić.

Co ze mną nie tak?

Jak zagiąć czas?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.