„No kurna…
I to w dziurawych portkach, czapce z daszkiem i takim woreczkiem, jak wiecie, noszą ci, co to wybierają się w dziwne podróże. Takim co nie przemoknie i za kija nie wiesz co on tam ma… może torbaczem jest i dziecię swoje nosi…
W końcu to nie człowiek.
Nie… to twór zagrożony wyginięciem.
Może jest ich ze trzech… i chyba jedna babeczka… więc wiecie, trudno się jakoś powiększyć w społeczność, no ale… może i się starają, może i nie każdy chce wiedzieć jak, po co, gdzie i w których otworach, no i czy z papierkiem. No sorry, ale żart z papierkiem jakoś tak zawsze się rzuca sam.
I z lusterkiem…
A tak, lustereczko, lustereczko…
Czyż tam dziwak z cukrzycą boczy się na mnie, nieco?
Chodziło o to, że on szczerze miał dość tej swojej popularności, wzywania i tak dalej. Szczerze. Co to on, Bloody Mary, czy co? Zresztą, jeżeli o nią chodzi, to była na niego wściekła, że wykorzystuje tę samą metodę.
Naprawdę.
A wkurwiona baba, może i duch, ale jednak, wciąż bije mocno…
I boleśnie.
Bo w ogóle, dobra, lubił miętusy i toffee, ale poza tym był introwertykiem i miał Aspergera. Wolał swój świat i siebie samego i… Pan Tealight pozwolił mu na pokój w tym wymiarze Sklepiku z Niepotrzebnymi, gdzie, wiecie, nic się nie odbijało. Kompletnie i dosadnie nic. Mat rządzi!!!
Oj, Wiedźma Wrona Pożarta naprawdę go rozumiała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Żółte pole…
Słońca niczym Lucyfer z nieba zrzucone, wiecie, takie nie do końca widać były doskanałe, czy coś… albo… po best before?
Naprawdę?
Tak to wyglądało.
I cóż to były za kwiatki? Nie wiem… czarne środki z żółtymi okręgami i otaczające je długie, żółciutkie płatki. Wyrastające tak dość wysoko, do kolana… jakoś je znam, znam ten zapach, który wzmaga się wraz z zachodzącym, muskającym je słońcem. Z onymi promieniami, z tym ciepłem, takim nadgorliwym lekko. Aż trzy żółte pola, widać, że nie zasiane tego samego dnia, bo tu już całkiem zdechły, tam jeszcze się trzymają, a tu, obok gospodarstwa, tak przy wjeździe, wciąż świeżutkie…
… i ścieżka między pola…
Inny świat.
Jakieś leśne zagajniki, jakieś krzewinki… i cisza…
Ale… pierwsze pole przylega mocno do niedosć ruchliwej drogi, większej polnej drogi, więc wiecie, mijają je ludzie. Czy kolory zauważają? Nie wiem… drugie zauważyć już trudniej, jakby się chowało, jakby chciało zostać dzikie i odkrywane wyłącznie przez wybrańców, a ono trzecie, ono trzecie przylepione do głównej drogi, oj, nie da się do niego dotrzeć, ale wiecie…
Zoom…
I gra gitara…
Upadłe z nieba słoneczka lekko drżą w cieple i raczej mocnym, dziwnie nie pasującym temperaturowo, wietrze…
Bo wiecie, znowu ciepło się zrobiło.
Nawet bym rzekła, że kurna gorąco.
Według tak zwanej prognozy pogody miało być 22 stopnie, według Google 27 a nawet może i więcej… no i… zgadnijcie kto wygrał… blech, obleśność aury, doprawdy kosmiczna. Naprawdę. Żar z nieba, duszność i tym podobne, ale podobno ma się skończyć wieczorem, więc się zobaczy. I tak szczerze, jakoś tak powiem, chłodna bryza w powietrzu doprawdy szokuje zmysły…
W domu duchota, przeciągu się nie da zrobić, ale wiecie…
Jakoś trzeba to przetrwać.
Tak się człek zastanawia, jak to on żył bez tych zimno dmuchających ustrojstw, ale co tam, pewno młodszy był i w wodzie, balii przed domem się taplał, a potem, jako nastolatek, udawał, że go to nie dotyczy… wiecie… buntowniczy etap jednak. No a później, hmmmm… zawsze były jakieś mury czy cienie, ale tak szczerze, teraz i tutaj, znalezienie zimnych murów to ciężkie jest. A nawet jeśli, to pewno one i tak pokręcone, wiecie, no zadżumione jakieś.
Yyyyyy…
Nie oszukujmy się, Wyspa ma problemy ze szczurami, mrówkami i pleśnią.
I wszyscy o tym wiedzą.
Czy coś robią? A co można z tym zrobić? Nie wiem dlaczego, ale jakoś to seryjnie trudne do wytępienia, więc taka z nas Santa Maria czy inny wielki statek… może i dobrze, że te szczury wciąż na Wyspie są, a nie z niej spierdalają…
Może…