Pan Tealight i Bóg Niepoznaki…

„Dla niepoznaki nałożył kostium maskujący, ale kurde, chyba kupił go w tym no, burdelu, albo nie… zaraz, sklepie dla dorosłych? Tak to się chyba nazywa? Pan Tealight nigdy nie był, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane też nie dysponowała odpowiednią wiedzą, więc… byli lekko zaniepokojeni i obydwoje cieszyli się z problemów wzrokowych…

Ojeblik – mała, ucięta główka za to miała ubaw!!!

I zarąbała mu biczyk!

No tak od razu, wiecie, ona jakoś nie ma ni uprzedzeń, ni pojęcia o wszelakiej własności czy też przestrzeni osobistej… wiecie, urwała się, odcięła od reszty i dokazuje. Bez kary, bo kto skarze główkę?

No szczerze?

Kto?

Ale… cała ona niepoznaka w tej boskości naprawdę nie miała sensu. Bo nadmiar wyrazistości walił po oczach i innych częściach ciała, niekoniecznie onych widzących, jak kurna… wiecie, ten piorun kulisty, z niebios zesłany, boskością wszelaką nasączony… i może o to właśnie chodziło?

No wiecie, że w tej nieoczywistej oczywistości był właśnie niebiańsko pomijany wzrokiem i ona cała niepoznaka, wszelaka jego moc, piękno, błogosławienie i cały ten szum… no wiecie, to wszystko było…

Oczywiste.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Mrok…

W końcu robi się ciemno w okolicy 22giej.

Znaczy wiecie, takie nasze ciemno, nie oszukujmy się.

Najpierw coś się robi z niebem, horyzont lekko zamiera, czasem pojawiają się chmury, a czasem… kolory, ale najpierw… lekko wszystko ucicha, na chwilę, moment nawet, jakby grzecznie się kłaniało, a może uświęcało chwilę? Może? Kto to wie z tą całą naturą, no kto to wie? Tak naprawdę? Jak to z mrokiem jest?

Czasem niebo po prostu mrocznieje…

Czasem zwyczajnie ciemnieje, przechodzi przez wszystkie etapy niebieskości, przez one, ukochane przeze mnie, nie oszukujmy się… kobaltowości… pprzez wcześniej ton po tonie błękity wszelakie i jeszcze… aż człek nie wie, czy te kolory to naprawdę, czy jakoś tak mu się w oczach mocno mieni? A może jednak to nie niebo, nie ciemność, a kołdra jakaś, a może welon i ślub co noc się odbywa, a człek nawet o tym nieinformowany…

A może?

A może jednak coś w tym innego jest?

Bo przecież i zapach się zmienia, i ona chłodność, tak bardzo nie przystająca do zwykłych lat tutaj, męczących, jakie mieliśmy przez ostatnie lata…

A czasem dzieje się na niebie więcej…

I więcej…

Bo czasem niebo jaśnieje, na chwilę, więc jeśli tylko to zauważycie, od razu trzeba rzucać wszystko, inaczej przegapicie.

Serio.

Czasem trwa to rzeczywiście trochę dłużej, ale najczęściej to naprawdę chwila… i gdy jeszcze są chmury, one podświetlenia wzmagające ich puszyte kształty, bo wiecie, o chmurach można wciąż tak mówić, wciąż jeszcze…

I różowieje wszystko i pozłoca się i jeszcze zażółca, jakby chciało coś pokazać, ale jednak, wiecie, słońce zachodzi gdzieś indziej, my dostajemy tylko kolory, tylko one odblaski niesamowite, one kształty i cienie, one wrażenia, smaki nawet. Powoli ciemniejące, powoli się zmieniające, przechodzące przez symfonię fioletów…

Czasem by zniknąć, nagle, bez żadnego ostrzeżenia…

A czasem, czasem możecie obserwować jak ton po tonie kolory się przemieniają. Nie znikają, nie, raczej zwyczajnie dojrzewają, dorastają może… może i nawet się starzeją? Czy starzenie się to niebieskości czy fiolety? A może jednak różowości? Bo nie mroczność… bo mroczność do ciepło i bezpieczeństwo dziwne tutaj…

A przynajmniej teraz tak się je odczuwa.

Mroczność… odpoczynek od nazbytniego rozświetlenia.

W końcu… dostępne.

Tak, mamy w końcu jakąś noc. Nie żeby długo, noc trwa teraz ile, 3, 4 godziny? Raczej nie dłużej… oczywiście spanie powinno trwać dlużej, ale czy się da, gdy tak od rana, przedwczesnego rana od razu słonko znowu zaczyna swoje niebiańskie wszelako show kolorowe…

I nie, nie jest takie jak zachód…

Hmmm… nie jest też odwortne.

Magia.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.