Pan Tealight i Fatalny Ślizg…

„No dobra… Okrutna Ślizgawka nie przedstawiła się najpierw.

Nie okazała swego ducha, nie zażądała bilecików, zaproszeń, ni mgnieniem nie okazała, że jest czymś więcej, niż kolejnym, wyspowym głazem. Nie że trollem, ale wiecie, głazem zwykłym… i potem, uszkodziła Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane

Wprost.

Celnie.

I to w zadek… no po prostu tak maksymalny brak szacunku dla wiedźmostwa, że zszokowanie ogółu stworzyło własny Wszechświat, odcięło się od tego i tyle je widziano. Naprawdę.  Nikt nie rozumiał, jak takie coś mogło być możliwe, nawet Pan Tealight byl lekko spłoszony onym… PUFF.

No wiecie, jak na kreskówkach.

Starych.

Tych wiecie, niepoprawnych politycznie…

Ale bólu zadka, tudzież obitego gnata ogonowego i całkowicie magicznego, jakoś tak, no naprawdę, to nie odwróciło. Dupa Wiedźmy Wrony była w opłakanym stanie, ale tak to jest, jak się nagle sięga po magię, które niestety wymaga właśnie takich ofiar, zresztą… może serio oni kiedyś najpierw… wiecie… smarowali czymś… ekhm, albo na gołej lecieli, co właściwie też ma wiele wspólnego ze smarowaniem i tak dalej, i naprawdę. To kiepsko trochę, ale żeby nie było…

Było na szczęście.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: Robert M. Wegner – … człowiek. No wiem, opisywałam niegdyś swoją fascynację każdym z tomów, ale teraz, gdy próbuję przywrócić choć część ze swoich książkowych, zniszczonych zbiorów, wiadomo było, że on będzie priorytetem.

Bo ten pisarz to złoto, bursztyn, diamenty…

No wiecie, te wszelkie drogie gówna, których może jakoś sama nie potrzebuję, ale inni uznają za niezbędne, wiecie Chanele i Gucci, czy co tam… powinno się mówić Wegnery! No serio, bo torebki pikowanej mi nie trza…

Ale jego tak!!!

Musiałam, na wszelki wyapdek jak najszybciej, przywrócić na półkę.

Bo widzicie, są książki, właściwie w tym przypadku cykle, które… no ech, pozozstawiają w człowieku taką żałość, która wylewa się, gdy sięga po inne książki. Żałość, że nie dają mu tego, co dał Wegner. Onej spójności, a jednak rozkraczności, onej osobliwości, pełni bohaterów, ale też braku ciężkości, choć przecież tego człek się spodziewa po fantasy w twardej oprawie, pięknie wydanej, która jest cegłą. No wiecie…

Dużo stron… lubić to.

W tym przypadku, ponieważ o kolejnych książkach już się wypowiadałam, powiem tylko, że to trzeba mieć. Przeczytać, a jeszcze lepiej przetłumaczyć na wiele języków. Oną piękność słów, składania zdań, opowiadania, oną umiejętność tkania nici… nie treść, ale obraz, który niby oglądacie po kolei od prawej do lewej, ale jednak często przeskakujecie, bo coś was tam zaintrygowało, coś tam, no i… ech…

Do tych książek się wraca.

Czyta je od nowa i odkrywa coś nowego.

Za każdym razem…

ErichsensGaard

No tak, wiecie, wciąż czerwiec, co to był muzealnie sponsorowany. Potem lipiec z darmowymi przepłynięciami na małe wyspy… hmmm, ciekawe czy na Leso też mnie to będzie dotyczyć? Tylko jak oni wliczą przejazd przez całą Danię?

LOL

Takie czasy, że kurna się ludzi z wysp traktuje… jak zwierzątka w klatkach, wiecie, osobniki do oglądania dla Turyścizny. Nie pierwszy raz zresztą. I zapewne, zaprawdę powiadam wam, iż nie ostatni, oj nie. Ale… miało być o pogodzie, wiecie, wstęp taki. LOL Otóż jest koszmar. Ponad tydzień mglistości, havgus koszmarny, jednocześnie ukrop i zimne powiewy. To zawsze oznacza ból głowy i wszelakie nosowe problematyczności. Moje zatoki po prostu puchną i nienawidzą mnie serdecznie. Naprawdę, wysłały list.

No ale, mamy oną dziwną pogodę.

Mglistości, podobno nawet padało… tak, nie padało tylko w pasie od Ro do Svaneke. Czyli i u nas, za to w Teglkasie się ziemia obsunęła. Niby to się zdarza, niby nic wielkiego, ale jednak… u nas nic a u nich leje? Przecież to nie jest coś wielkiego, znaczy wiecie, no Wyspa nie jest gigantyczna, a jednak…

… ech, pogoda dziwna.

I wciąż nie pływałam…

Nie wiem co mnie odpycha od wody…

Sąsiadka za to codziennie biega i się zanurza. A potem wyłazi, co uznaję serio za stracony czas, bo jak już wlazłeś, to po prostu pływaj, zmęcz się, zmarznij, nasól czy co tam sobie robisz… bo przecież już się rozebrałeś, przywlokłeś ręcznik, ściągnąłeś kolczyki… a tak, nie wszyscy mają ich ponad 30… LOL, może to o to chodzi?

Nie wiem.

COŚ wisi w powietrzu, pływa w wodzie, coś…

Strach?

Ale miało być muzeum.

I będzie.

W środku Rønne znajduje się… hmmm, chyba należy to nazwać raczej posiadłością niż domem, w końcu mamy tu i dom i obejście i nawet drewnianą wygódkę, która pewno wciąż by działała, ale wiecie, rynsztoki lubimy czyste. LOL Specyfiką onego domu jest nie tylko rodzina, w której każdy coś tam robił, czyli wiecie, jak to drzewiej bywało, ale przede wszytskim, a może li i tylko… ogród. Niesamowity, bajkowy ogród, jeśli tylko pozwolicie sobie w niego zagłębić, poznać wszystkie jego części i elementy. Może trochę już poniszczony, może niektóre drzewa już zniknęły, domy dookoła się pobudowały, ale jeśli człek pomyśli…

A dostaje broszurę, która one myślenie wspomaga…

No to wtedy macie raj w mieście.

Swój własny, prywatny. Taki, że nie potrzeba nic więcej, jak ktoś lubi zamknięcie, introwertyzm i wszelaką samotność, a jednocześnie kocha tworzyć, żyć w ciszy, ptasznym gwarze… i jeszcze ma ul nawet… no bo jak ogród, to wiadomo, lepiej mieć… i jeszcze chce spokoju, więc ma murek, więc jakoś tak, no wiecie…

Cudowny ogród.

Nie dlatego, że wielki i dziki, wprost przeciwnie, uporządkowany i spokojny. Tu jedzenie, tu więcej jedzenia, wiadomo, że przetrwanie to rzecz kluczowa, ale też one krzaczki, wąskie uliczki i jeszcze… ech, jak byliśmy muzyka towarzysząca spacerowi była po prostu „spot on”. Spokojna, lekko romantyczna, zapach jaśminu, płatki na ziemi…

Ech…

Tak, to jak najbardziej miejsce dla tych, co lubią staorcie i antyki. Ale też miejsce dla tych, co kochają podpatrywać innych. Albo… miejsce dla tych, co chcą się czegoś napić i przegryźć w onym specyficznym klimacie. Bo ten klimat się wyczuwa. Jakby nad wszystkim rozpostarto ogromną kulę. Jakbyście byli elementem śnieżnej kuli, ino, że późnowiosennej, prawie już letniej bo byliśmy w Kupałę… na zewnątrz duchota, skwar, dziwna mglistość i jeszcze one zimne podwiewy, a tutaj, inny świat. Oto, jak zrozumieć potrzebę sadzenia drzew i krzaków wszelakich, kwiatów oraz pozwalaniu ogrodom na odrobinę dzikości, w której świetnie mieszczą się pszczoły… i wiecie co, słychać je… kurcze…

… no tak.

Miejsce oczywiście ma swój zapach, który nas z Chowańcem trochę przeraża, ale to nasze zboczenie, po przejściach z Pleśniową Chatką, po prostu wiemy, że dla nas nigdy więcej starego, antyków, loppemarketów i tak dalej. Po prostu nie… ale nie każdy jest taki, więc na pewno ktoś zakocha się w tych lustrach, lampach, wystroju wnętrz, przeszłości, z jednej strony nie aż tak dalekiej, a jednak… coś zbudowane w 1806 roku, to jednak dwieście lat… urde, ale ten czas zapiernicza, no weźcie, serio…

No tak.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.