„Samotna owca.
Znaczy, no chyba samotna?
Nie podchodził, nie pytał… przecież social distancing. I pomyśleć, że kiedyś to ją o to zwyzywali, że to takie nieludzkie… znaczy Wiedźmę Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane… jego nie, no kto by śmiał, choć i sam przecież nie lubi tego dotykania, dmuchania mu na członki, wszelakiego zakłócania aury, czy jak to w dzisiejszych czasach zwą? Energii?
Ale ta owca… no coś z nią nie było tak. Znaczy na pewno coś z nią nie tak było. Niby włosie miała, wełnę się znaczy, cztery nogi, łeb i ogon chyba… na pierwszy rzut oka to jakoś takoś nawet by jej nie zauważył, bo stała pośród kwitnących, białych drzew, niskich takich, które obsypywały ją niczym pannę młodą swymi płatkami… więc wiecie, w tło się wtapiała, ale coś tutaj…
No nie tak było czuć.
Nie było w powietrzu onej wiosny radosnej, nie było onego kwietnego aromatu, ale też nie cuchnęło gnojówką, która to napędzić miała wyschnięte pola. Jakoś wiecie, tak bardziej, bo znowu nie padało i Wiedźma Wrona coś przebąkiwała o Tańcu Deszczu, co zawsze kiepsko się kończyło, więc naprawdę wolałby tego uniknąć, naprawdę, jak tylko by się dało, to by bardzo chciał…
… sam do siebie się o to modlił…
Ale ta owca…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Urodziny królowej może nie były z fajerwerkami, zwyczajowym Hurra z balkonu, ludźmi pod nim, ale jednak… wiecie co, i tak było ślicznie. Szczególnie, jak wszelkiej maści głowy monarsze zwracały się do niej Tante Daisy.
Bo wiecie, ona bardziej stokrotka niż margerytka.
No ale…
… słuchanie, jak do kogoś, kogo uznajesz za swoją władczynię, ktoś zwraca się, ciociu Dejzi… jest zabawowe. Naprawdę mega. Ale, przecież, jak sama mówi, ona też zwykły człowiek i tyle. Kocha to i tamto. Ale chyba najbardziej kraj i ludzi. Zawsze jakoś tak grawituje w ich stronę.
Wiecie… maluczkich.
Monarchia w Danii jest jakaś taka inna. Następca tronu znalazł sobie żonę w Tasmanii/Australii, choć właściwie to Angielka z przeszłością, w znaczeniu rodzinnym. I ma z nią czówrkę dzieci. Znaczy, no miała być dwójka, ale mam teorię, iż ponieważ drugi syn pary dostał drugą żonę i pozwolenie na one dwoje dzieci, to… no wiecie, mogli sobie pozwolić. Podobno z bliźniakami to była wpadka, ale kto to wie. Patrząc na przemądrą matkę i babcię, oraz dość rozrywkowego ojca, który zaczyna chyba w końcu rozumieć, że nie jest już nastolatkiem…
W końcu LOL
No więc… rodzina królewska drugiego syna traktuje dość ulgowo. Przeniósł się z nową żoną i dziećmi, które jeszcze są małe, do Francji, w końcu zmarły książę ojciec był Francuzem. I cóż, wyraziście zdawał się być podobny do angielksiego Filipa, ale… no wiecie, ci mężczyźni, co to nie akcpetują, że kobieta przed nimi istnieją na tym świecie w ilościach nagminnych…
… ech…
Wiecie, to się nigdy nie zmieni.
I tak, jestem pesymistką. Wolę się dobrze i miło dać zaskoczyć, niż umartwiać się i obijać sobie łeb o krawędzie Wszechświata.
No ale…
Pandemia.
Hmmm… na Wyspie, to właściwie jakoś tak… bez urazy, ale poza tymi oznaczeniami i odstępami, listonoszem, który jak już przybędzie, to zostawia wszystko na krześle i spieprza… paskami w sklepach, psikaczami, ludźmi noszącymi czasem rękawiczki, w kieszeniach telepiącymi się sanitazerami… to jakoś tak, nie jest inaczej. A, no tak, czekajcie, Turyścizny mniej.
I choć miałam nadzieję, iż obejmie to też idiotów na motorach, to niestety nie objęło, a wiecie… jak oni widzą, że drogi trochę pustsze, to jeżdżą… jak zwykle. Z czasem z miłości do motorów zrodziła się we mnie wymiotność. Wciąż jakoś mnie czarują one wielkie maszyny, ale ludzie i ich zachowanie na drodze…
To tak, jakby wsiadając na motory zmieniali się w chuje permanentne, walące przepisy na twardo!!! Niezależnie od płci.
Serio!!!
Ale, jeśli chodzi o zwyczajowych zjadaczy trawy… chleba, czy co tam co lubi, to wiecie, stosują się albo się nie stosują, robią coś albo nie… ale wszyscy się boją. Naprawdę się boją. I to nie minie tak szybko. To i tamto ma się otworzyć, podobno granice w maju, ale wciąż nie wiadomo, podobno fryzjerzy, jakby to KURWA było najważniejsze!!! Serio ino ja sobie sama włosy tnę od zawsze. Naprawdę. U fryzjera byłam dwa razy. Pierwszy jako dziecko, koszmar, zmuszona, drugi przez przypadek przed własnym ślubem. Byliśmy studentami, w dupie miałam włosy, były na głowie i tyle, makijaż też miałam gdzieś sąsiadka pomogła, nawet pożyczyła pierścionek…
Dlaczego nagle wszyscy wsio mają sztuczne?
Rzęsy, brwi, włosy, paznokcie…
A głupia myślałam, że to tylko dla osób, które śą chore, wiecie, by poczuły się lepiej, a nie zwykła próżność… a może to dla niektórych jedno i to samo? Nie wiem… książek mi się chce!!! Strasznie!!!
Nowych!!!